"Ubu" w STU
Jest to widowisko w całym tego słowa znaczeniu wesołe, pełne niespodzianek, zadziwiające wielością środków użytych do budowy iluzji teatralnej. Są więc dymy i huki, sygnał DTV, pali się magnez, mrugają światła, kręci się karuzela, pulsuje znakomita muzyka. Feeria barw i kostiumów. Rytm przyspieszony, jakby zwariowany łamie się co jakiś czas, na jego miejsce przychodzi liryczna nuta melancholijnej kołysanki: wnętrze namiotu przy ul. Rydla spowija ciemność.
Cyrk i powaga stoją obok siebie: drwina i szyderstwo, zgrzebna gra aktorów, niekonsekwencje i niedopowie-dzenia w zachowaniu postaci na arenie nic tu nie znaczą. Bo nie o to chodzi. Osobiście widzę w tym konglomeracie różnych środków ekspresji, wielorakich sposobów szokowania widza jakąś metodę, która nie tylko usprawiedliwia odejścia od dramatu Jarrye`go, ale pozwala znaleźć wspólny mianownik dla od lat rozwijanej koncepcji Teatru STU. Czy jest to teatr - bachanalia, teatr - zabawa? Raczej nie. Jest to chyba droga ku teatrowi antyintelektualnemu. odchodzącemu od wymęczonych ołówkiem reżyserskim i skrajną logiką porządku spektakli. Tego typu widowisk ludzie potrzebują. Tym lepiej jeśli dostarczają one wrażeń i satysfakcji estetycznej.
Nie samą teatralnością jednak żyje teatr. Każde przedstawienie musi mieć jakieś uzasadnienia w czasie, z którego wyrasta. Dla twórców "Ubu" takim uzasadnieniem jest ciągle aktualny problem władzy totalitarnej i to niezależnie od tego, pod jakimi pozorami się ona ukrywa: czy to będą bojówki szowinistów, czy też inne formy bardziej może nam znane... Mimo że "Ubu" odpływa do kraju Franków, gdzie zamierza zostać merem Paryża i tam przenosi widmo-zarazę absolutyzmu, to przecież ostatnie słowa ulicy uświadamiają ciągle grożące nam niebezpieczeństwo. Bo każda władza, nawet obdarzająca się charyzmatem demokracji, w istocie okazuje się tej demokracji zaprzeczeniem. Tę właśnie dwoistość obrazuje spektakl, bowiem mówi on, że racje kraju reprezentuje nie władza - świadczą o nich jego mieszkańcy. Tak powiada Ubu: dzięki Polakom istnieje Polska.
Jest kilka niezapomnianych scen w "Ubu", jak choćby ta wieńcząca przedstawienie, kiedy to karuzela - łódź przenosi w dookrężnym ruchu aktorów i widzów w nowy świat, w odległe kraje. Albo ta scena z zielono-niebiesko oświetloną skrzypaczką grającą liryczną melodię na szczycie wirującej konstrukcji. Prócz tego tańce, coś jakby, z rewii, cyrku, dworskiego przedstawienia. Spektakl nie bawi się w delikatne a ckliwe aluzje. Co ma być powiedziane - jest artykułowane dosłownie, z przesadą, niemal wykrzyczane. Stąd natychmiastowa reakcja publiczności, brawa, radość, uczucie spełnienia.
Tak czy inaczej "Ubu" dostarcza wszystkiego w nadmiarze: każdy znajdzie tam to co mu się może spodobać. Ten wielki spektakl bez reszty pochłania nasze jestestwo, angażuje swą siłą i mocą oddziaływania. Nie znosi sprzeciwów.