Artykuły

Kocham te staruszki......

Rozmowa z Janem Buchwaldem, reżyserem komedii "Arszenik i stare koronki" w Teatrze im.Bogusławskiego w Kaliszu. - Miło, że wrócił pan do nas i znów pracuje na kaliskiej scenie. Kto wymyślił ten "Arszenik"?

- Propozycja wysławienia tej sztuki wyszła od dyrektora kaliskiego teatru. Początkowo wzbudziła u mnie lekkie opory, bo skoro już miałem tutaj wrócić, to wolałbym pokazać się w repertuarze współczesnym, bliższym moim zainteresowaniom. Ale pan dyrektor Robert Czechowski przekonał mnie. I nie żałuję tej decyzji. Praca jest ciekawa, wciągająca; a efekty ocenicie państwo sami...

Zdaje się, że ta komedia była przed laty u nas bardzo popularna?

- Panuje takie przekonanie, ale nie do końca uzasadnione. Wszyscy też kojarzą ten tytuł z Agatą Christie, tymczasem to nie jest jej sztuka. Napisał ją Joseph Kesserling - amerykański dramaturg - w roku 1941, a więc jeszcze przed przystąpieniem USA do wojny. Ta komedia okazała się jego największym sukcesem. Potem powstał film oparty na tej sztuce, który grano także w Polsce. Na scenę wprowadził ją u nas Adam Hanuszkiewicz pod koniec lat 50-tych. Później było jeszcze kilka inscenizacji; w tym najgłośniejsza, często wznawiana, telewizyjna (z udziałem Ireny Kwiatkowskiej i Barbary Ludwiżanki). I chyba stąd zrodziła się opinia o popularności tej sztuki, której żywot sceniczny nie był za bogaty.

W pana inscenizacji będzie to tylko sensacyjna zabawa czy jeszcze coś więcej?

- W każdej dobrej komedii jest i zabawa i coś więcej... Komedia to nie farsa! Chciałbym to podkreślić, ponieważ w Kaliszu - jak wiem - cieszy się dużym powodzeniem farsa "Wszystko w rodzinie". Komedia to trochę inny gatunek, z reguły bardziej pogłębiony psychologicznie, umieszczony w określonym środowisku i czasie, zatopiony w obyczajowości i kulturze swojej epoki - na pewno bardziej uwiarygodniony niż farsa. W "Arszeniku" dla mnie najciekawszy był sam pomysł dramaturgiczny lej sztuki, której akcja toczy się w latach 40-tych XX wieku w starym domu wiktoriańskim na terenie Brooklynu (wówczas nie była to jeszcze dzielnica Nowego Jorku). Mieszkają tam dwie staroświeckie panie, które zdają się żyć w epoce jeszcze wcześniejszej o jakieś 30 lat, a więc gdzieś w początkach wieku. Inaczej się ubierają, ciągle wspominają dawne czasy i pielęgnują staroświeckie wartości. Jak pokazać współczesnej widowni, dla której ta sztuka jest w ogóle anachroniczna, to ich cofnięcie w czasie? Ten podwójny anachronizm? To mnie najbardziej zafrapowalo! Ogromne zadanie do wykonania miał tu też scenograf Wojciech Stefaniak, z którym zaczynaliśmy współpracę przed laty w Kaliszu "Młodą śmiercią", a teraz razem robimy już 10 spektakl. Ponieważ jest to komedia kryminalna, więc nie wypada zdradzać szczegółów intrygi. Ale przecież wszyscy wiedzą, że jest to historia o dwóch starszych paniach, które trują samotnych panów w wieku emerytalnym.

Panie Janie, kiedyś brzydko posądziłam pana o antyfeminizm. Czy ten spektakl nie dostarczy podobnych pretekstów?

- Ależ ja kocham te staruszki! One są urocze, nobliwe - i robią to wszystko z dobrego serca. Nawet jeśli ta działalność może wzbudzać uzasadnione wątpliwości, to ich pobudki są dla mnie w oczywisty sposób szlachetne. A że ocena rzeczywistości u nich trochę szwankuje...

Jak się panu pracuje z kaliskimi aktorami?

- Bardzo dobrze. Jeśli zdecydowałem się reżyserować "Arszenik" to także dlatego, że są tu dwie aktorki - prawdziwe "aktorzyce" w najlepszym znaczeniu tego słowa - panie Krystyna Horodyńska i Bożena Remelska, które wspaniale "wgryzają się" w swoje role. Cieszę się, że mogę znów pracować z moimi dawnymi kolegami, a także z nowymi aktorami, którzy zasilili zespól. W 14-osobowej obsadzie jest dziewięcioro aktorów dobrze mi znanych i pięcioro nowych, ale ze wszystkimi pracuje mi się znakomicie.

Jak pan widzi teraz kaliski teatr po tylu latach nieobecności?

- Właśnie mija 10 lat od mojej pierwszej pracy w Kaliszu, a był to "Lot nad kukułczym gniazdem" i 6 lat od zakończenia mojej dyrekcji w Kaliszu. Prawdę mówiąc miałem nadzieję, że wrócę tu wcześniej. Mój następca proponował mi współpracę, ale chyba był to tylko kurtuazyjny gest, wykonany jeszcze przed objęciem przez niego dyrekcji. Oczywiście bywałem od czasu do czasu w Kaliszu, między innymi przywożąc, jako dyrektor naczelny Teatru Rozmaitości, spektakl na festiwal. Docierały też do mnie różne echa - dobre i niedobre - jedne cieszyły, drugie bolały. Nie ukrywam, że byłem stęskniony za tym teatrem. Czuję się tutaj jak u siebie w domu. Tyle wspomnień i wzruszeń wiąże się z tym miejscem. Ten powrót jest jedną z milszych przygód, jaka mnie spotkała. I jestem za to ogromnie wdzięczny panu dyrektorowi. A sam Kalisz ma w sobie ten niepowtarzalny urok prowincji. Tutaj czas płynie inaczej i relacje między ludźmi są bliższe. Chodzę teraz po mieście i spotykam ludzi, których pamiętam sprzed 10 lat. W Warszawie to się nigdy nie może zdarzyć.

Czym pan się teraz zajmuje w Warszawie?

- W dziedzinie teatru jestem wolnym strzelcem. Od czasu do czasu robię spektakle w różnych teatrach. A na stałe pracuję w zespole doradców prezydenta Warszawy, zajmując się kulturą. No i rozglądam się za jakimś teatrem bliżej domu.

Rozmawiała Bożena SZAL-TRUSZKOWSKA

Jan Buchwald był dyrektorem Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu w latach 1994-1998.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji