Artykuły

Uwięzieni w historii

"Utwór o Matce i Ojczyźnie" w reż. Jana Klaty w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

W "Utworze o Matce i Ojczyźnie" Jan Klata wypędza demony z szafy. Opowiada o zniewoleniu przez historię. Tę wielką, z podręczników i archiwów, i tę małą, intymną, prywatną. Spektakl w Teatrze Polskim na przemian boleśnie dotyka i budzi gorzki śmiech jak widok własnego odbicia w krzywym zwierciadle.

Akcja "Utworu..." Bożeny Umińskiej-Keff rozgrywa się między Matką, co "wieczne ma pretensje", i córką, która nic nie może wiedzieć, bo przecież z niczym nie może mieć nic wspólnego. Pierwsza, ocalała z Holocaustu Żydówka, jest zbrojna w historię i związane z nią cierpienia, druga dysponuje tylko ironią i krzywym uśmiechem. Pozbawiona przeszłości może tylko wystawiać się na razy. Chciałaby odwrócić się na pięcie, zatrzasnąć drzwi za Matką i za Polską, szastać się po świecie. Chciałaby być silna i nieustraszona jak dawne boginie albo superbohaterki z kina akcji lub gier komputerowych - Lara Croft czy Ripley. Ale Matka wciąż trzyma ją na smyczy - jest wieczna i niezniszczalna jak Obcy na kosmicznym statku. Mimo że jest tylko jedna.

"Siedzę tu sama w czterech ścianach sama / lecz co to ciebie obchodzi, że matka jest sama w ścianach czterech" - zrzędliwa mantra powtarza się w spektaklu Jana Klaty jak dopominający się o brutalne uciszenie refren. W prostej scenografii, na którą składają się blaszane szafy, ozdobione prymitywnymi rysunkami jak z groty w Lascaux, spotykamy bohaterów w żałobnych czarnych sukienkach z rękawami zamieniającymi się w macki, z uplecionymi z dredów kołtunami na głowach. Klata rozpisuje swoją opowieść na pięć aktorek i aktora - Wojciecha Ziemiańskiego. Ale i on, ubrany w sukienkę i szpilki, jest tylko cieniem przywołującym nieobecnych w tym dramacie męża, ojca, syna, kochanka. Jednak nie tylko z tego powodu zwraca na siebie uwagę w aktorskim sekstecie. To właśnie Ziemiańskiemu, a także Kindze Preis, Annie Ilczuk oraz Halinie Rasiakównie mimo jednolitego kostiumu i makijażu udało się najsilniej zaznaczyć odrębność kreowanych postaci, stworzyć wyraziste role.

Jan Klata idzie wiernie za strukturą tekstu Keff, który jest gatunkową hybrydą - jednocześnie dramatem z komentującym wydarzenia, jak w antyku, chórem, feministycznym traktatem i muzycznym oratorium. Ta płynna forma nieustannie zmienia kształt i reżyser znakomicie ten potencjał wykorzystał. Na naszych oczach "Utwór..." wciąż się przepoczwarza - od monologu, przez dialog, po zbiorową recytację, taniec i wyśpiewywane w rozmaitych stylistykach partie, od operowej po gospel. Reżyser różnicuje tonacje - tam gdzie u Keff tekst otwiera się na interpretację, a ironia jest ledwie zaznaczona, u niego znajduje ostry, satyryczny, kpiarski wyraz. I dobrze - te sceny wnoszą do polifonicznej opowieści ostry kontrapunkt, pozwalają na złapanie dystansu, spojrzenie z boku i wyostrzenie dwóch przeplatających się lamentów - matek za życiem przegranym w nierównym starciu z historią, i córek za losem przegrywanym, przeciekającym przez palce.

Klata uniwersalizuje wymowę opowieści Keff - relacje matek i córek na scenie przestają być dramatem jednostkowym i zostają podniesione do rangi złowieszczo powtarzalnego plemiennego rytuału, w którym zostaliśmy uwięzieni jak w pułapce.

Trauma żydowskiego dziedzictwa, doświadczenie Holocaustu, antysemityzmu choć wyraźne, stają się jednym z wielu kluczy do tego utworu. Bo tak naprawdę wszyscy jesteśmy obywatelami tego pierwotnego, zniewolonego ludu. Wciąż nosimy żałobę po ofiarach naszej historii i jeszcze nie starliśmy z twarzy wojennych malunków, nawet jeśli jedyna wojna, na jaką mogą nas zaprowadzić, toczy się w czterech ścianach naszych domów. W tej walce najważniejszym trofeum staje się cierpienie. W pogoni za tym orderem, w macierzyństwie, w rodzinie, w społeczeństwie - tkwimy od pokoleń zatrzaśnięci w tym klinczu, zarażając swoje dzieci zniewoleniem jak piekielną infekcją, oddając im razy za doznane kiedyś krzywdy.

Jak długo jeszcze - zdaje się pytać reżyser - pozwolimy się tak pętać historii? Kiedy będzie nas stać na wolność? Trudno czerpać nadzieję z zakończenia "Utworu..." - scena, w której aktorzy wychodzą na scenę w kolorowych sukniach, jak z baśni o śpiącej królewnie, w której nagle budzi się jakaś męska siła, wydaje się raczej ilustracją dziecięcych marzeń, obrazkiem z dobrego snu, po którym przyjdzie brutalne przebudzenie. Ta nadzieja tkwi raczej w umiejętności spojrzenia na własną sytuację z oddalenia, skąd dopiero widać właściwe proporcje. Klacie się to udało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji