Artykuły

Rewia mody panny Izabeli

Scenariusz Adama Hanuszkiewicza nie ma nic wspólnego z "Lalką" Bolesława Prusa. To nie adaptacja, to sztuka napisana przez reżysera.

Scenariusz Adama Hanuszkiewicza "Panna Izabela" nie ma, poza spisem osób, nic wspólnego z arcydziełem realizmu powieściowego, czyli "Lalką" Bolesława Prusa. Jedynie przyjęcie tego zastrzeżenia pozwala omawiać przedstawienie, świat wykreowany w teatrze, o którego autonomię od dziesiątków lat walczy z krytyką Hanuszkiewicz. To nie adaptacja, to sztuka napisana przez reżysera dla ilustracji interesujących go, prostych tez. Nie wartościując zasadności tej konwencji, spróbujmy poruszać się w jej obrębie.

"Panna Izabela" to romans ekonomiczny. Wszystko, co ekonomiczne, odnosi Hanuszkiewicz wprost do naszych przemian gospodarczych, kulawego procesu reform, w którym możemy próbować uczestniczyć lub śledzić go w prasie. Wszystko, co obyczajowo-romansowe, czyli prawo kobiety do własnych uczuć, walka o upodmiotowienie, odnosi się raczej do czasów sprzed lat stu. To heroiczna legenda. Panna Izabela, w której godność człowieka walczy z konwenansem, jest postacią równie zmitologizowaną, jak pierwsi szeryfowie z Dodge City.

Skojarzenie tylko na pozór absurdalne. Patrząc na scenę, słuchając słodkich, nastrojowych motywów muzycznych, czułam tęsknotę autora za hollywoodzkim filmem, lub choćby serialem telewizyjnym operującym mnóstwem zbliżeń. Takiego teatru frontem do widza nie uprawia się od czasów Bogusławskiego, więc albo jest to kompletny anachronizm, albo pieśń przyszłości. To teatr braku komunikacji, w którym aktorzy obracają się ku rampie ignorując partnerów, jak gwiazdy telewizyjne do kamerowych ujęć. Dorzucają ton perswazyjny i publicystyczny, czasem rezonują. Scena staje się trybuną do wygłaszania rozmaitych maksym o mężczyznach, kobietach, uczuciach, stosunkach ekonomicznych, biedzie i strasznych dzisiejszych czasach. Aktorzy puszczają do widzów oko, oskarżają albo ujawniają własną prywatność. Dotyczy to sceny z prezesową Zasławską, graną przez ulubienicę publiczności, Irenę Kwiatkowską.

Z jednej strony mamy więc prywatność, z drugiej sztukowanie utkanego ze słów Prusa dywanu własną frędzlą. Sto lat temu nie była możliwa rozmowa Wokulskiego (Paweł Szczęsny) i Izabeli (Magdalena Cwenówna) o erotyzmie i psychologii płci, wzbogacona detalicznym opisem kobiecych fantazji seksualnych.

Trzecią cechą dystynktywną tego teatru jest stosunek do psychologicznej prawdy postaci. I tak Izabela czy pani Wąsowska (Małgorzata Duda), główne rzeczniczki praw kobiet, wyposażone są w bogactwo uczuć, inteligencję, współczesny sposób rozumowania. Tryskają człowieczeństwem. Nie da się tego powiedzieć o postaci zwanej Rzeckim. Po pierwsze, nie wiadomo, kto to jest. Jakiś totumfacki czy stary sługa Wokulskiego, może nieudolny sekretarz, może dozorca. Po drugie, jego jedyną funkcją, pełnioną con amore przez Jerzego Karaszkiewicza, jest tworzenie naiwnego, zidiociałego tła (bo nie partnerowanie) dla Wokulskiego czy pękającego ze śmiechu doktora Szumana. W scenie cucenia Łęckiego, Wokulski rozkazuje - pospiesz się. Więc Rzecki rusza po karafkę galopkiem, jak przedszkolaki bawiące się w "Wio koniku, a jak się postarasz". Oczywiście to zamysł celowy, a aktora można podziwiać za oddanie i zaufanie w pełni koncepcji reżysera.

A tak naprawdę, całe przedsięwzięcie jest pretekstem do rewii mody protagonistki, którą przepięknie przebiera w każdej scenie Xymena Zaniewska.

Gdy na początku mowa o pieniądzach, Bela nosi szarawą, gładką suknię dzienną. Gdy rusza do ataku na sklep Wokulskiego - białą z czarnym wykończeniem toaletę spacerową. W salonie z Zasławska - tęczową balową suknię z dekoltem na brokatowym spodzie (choć dzień biały). W "chwili absolutnej szczerości poza konwencją epoki" - złotą, wąską, z tiulowymi haftowanymi rękawami. W drugim, wodewilowo-musicalowym akcie letnisko: perkal w kwiatki plus słomkowy kapelusik, biel i tiulowy kapelusz z zieloną szarfą, w scenie igraszek erotycznych ze Starskim - suknia kabaretowa z zielonej tafty na czarnej halce. By dojść do habitu zakonnego, który podziwiamy na plakatach zdobiących miasto.

I dobrze. W końcu sztuka nosi tytuł "Panna Izabela", jest melodramatem, skrzyżowaniem "Przeminęło z wiatrem" z "Trędowatą". Nie chce szokować, chce się podobać. A suknie naprawdę są piękne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji