Artykuły

Artystyczne spełnienia i zamierzenia

Twórcy o tym, co udało się w 2010 r., i o tym, co zamierzają w 2011 r.

KAROL BADYNA; rzeźbiarz, pedagog w krakowskiej ASP:

- Miniony rok był dla mnie dobry. Oprócz awansu na uczelni realizowałem ciekawe i nowe dla mnie zadanie rzeźbiarskie: zrobiłem makiety zabytków przy Drodze Królewskiej mające udostępnić te obiekty niewidomym i słabowidzącym. To było duże wyzwanie - nie tylko dlatego, że to największa tego typu realizacja w Polsce. Musiałem zmienić swoje myślenie, doprowadzić przedmiot do stanu, w którym może być rozpoznawany i opisywany dotykiem. Zgodnie z ideą projektu moimi konsultantami byli niewidomi, słabowidzacy i inwalidzi na wózkach. Współpraca z nimi stanowiła nowe, ważne doświadczenie. To była największa praca w minionym roku. Rozpocząłem już następną. Będą to nowe portrety rzeźbiarskie. Chciałbym zrobić galerię sławnych krakowian i ludzi z Krakowem związanych. Zacząłem rzeźbić Jerzego Turowicza...

ANNA CIEŚLAK, aktorka Teatru im. J. Słowackiego:

- Moją największą radością minionego roku była rola w spektaklu "Zagraj to jeszcze raz, Sam" Woody Allena w warszawskim Teatrze 6. Piętro. Grać obok Daniela Olbrychskiego, Michała Żebrowskiego czy Kuby Wojewódzkiego to wielka przyjemność. A potem patrzeć na roześmianych pięćset twarzy widzów - to pełnia szczęścia. Obsadzając mnie w roli Lindy reżyser odkrył we mnie nowe możliwości aktorskie w komedii. Spotkałam się w pracy z ludźmi dobrymi i spełnionymi. W tym roku zaczynam gościnnie próby w Teatrze Polskim pod dyrekcją Andrzeja Seweryna - jeszcze nie pora, by mówić o tytule. Będzie też kręcona druga część serialu "Ludzi Chudego", gdzie zagram m.in. obok Doroty Segdy, Mariana Dziędziela i Cezarego Żaka. A w życiu osobistym? Miniony rok zaowocował stabilnością uczuciową, której życzę wszystkim także w 2011 r. I wiele spokoju w tych szybkich czasach.

KAJA DANCZOWSKA, skrzypaczka:

- Miniony rok był dla mnie bardzo ważny. Minęła w nim 100. rocznica urodzin i jednocześnie 30. rocznica odejścia mojej pani prof. Eugenii Umińskiej. Grałam wiele koncertów, a każdy dźwięk starałam się wydobyć jak najpiękniej zastanawiając się, czy pani profesor byłaby ze mnie dumna. Udało mi się w Krakowie zagrać trzy koncerty - wszystkie poświęcone Eugenii Umińskiej. Córka pani profesor Marta była na wszystkich koncertach, przyjechała też jej liczna rodzina z zagranicy. Nawet nie przypuszczałam, że będzie to dla mnie tak emocjonujące. Gdy zbliżała się data urodzin profesor Umińskiej - 4 października - serce biło mi mocno, i nocą, i dniem. Przypomniało mi się całe moje życie. Powracały różne obrazy z przeszłości. W minionym roku trzy razy zagrałam też w Filharmonii Narodowej. Rzadko się zdarza, aby w jednym roku tak często występować na pierwszej polskiej estradzie. Coraz lepszą mam także klasę, studenci są "silniejsi", co jest wielkim szczęściem w trudnym życiu. Sypnęło także kursami mistrzowskimi. Miałam ich tak wiele, jak nigdy dotąd. Co chciałabym, aby się wydarzyło w tym roku? Mam wiele planów, ale nigdy o nich publicznie nie mówię. Wolę za rok opowiedzieć, co się udało zrealizować.

MARCIN DANIEC, satyryk:

- W minionym roku miała odbyć się wielka feta z okazji moich 30 lat na zawodowej scenie, ale się nie udało; zbyt liczono złotówki w telewizji. Obchodziłem więc 30-lecie w jednej z najbardziej prestiżowych polonijnych sal na świecie - w Copernikus Center w Chicago. 2000 osób, mimo mojego "dobranoc Państwu" przez godzinę nie chciało iść do domu. W USA uczciliśmy też moje urodziny oraz "trójeczkę" naszej kochanej Wikunii, która wkrótce pójdzie do przedszkola. I to tortem marchewkowym - jest genialny; moja małżonka już umie go robić. Bardzo się też cieszę z występu w Jaśkowicach na rzecz chorej dziewczynki, przyszło ponad tysiąc osób, dzięki czemu rodzice mieli na operację. No i po 7 latach zaproszono mnie do kabaretonu w moim kochanym Opolu, gdzie przed 30 laty wszystko się zaczęło. A o 80 latach opowiadałem w TVP w 8 odcinkach pt. "Hit dekady", goszcząc tak wybitnych artystów, jak: Nina Andrycz, Jerzy Gruza, Daniel Olbrychski, Maryla Rodowicz... Odniosłem też wielki sukces na korcie: pierwszy raz wygrałem nieoficjalne mistrzostwa Polski artystów w tenisie, pokonując w finale Janka Englerta. W najbliższym czasie pierwszy raz wystąpię w Operze Krakowskiej, będę ważnym gościem "Balu w Operze", jak i honorowo, podobnie jak rok temu, poprowadzę podczas koncertu Filharmoników Wiedeńskich aukcję na rzecz dzieci ze szpitala w Prokocimiu. Jestem szczęśliwy, że mogę znów im pomóc, a i dumny, bo dzięki temu ze wszystkimi filharmonikami z Wiednia jestem "na du".

ANNA DYMNA, aktorka Starego Teatru:

- Cieszę się, że Salon Poezji trwa, że ciągle gram w teatrze - nie zrobiłam, co prawda niczego nowego, ale gram w trzech spektaklach i jestem szczęśliwa. O planach teatralnych nie mogę mówić, one nie zależą od aktora. Mam za to ciekawe propozycje filmowe, jest nawet dla mnie pisana rola, ale ich nie ujawnię, by niczego nie zapeszyć. Mogę natomiast mówić o tym, co zależy ode mnie - że będę się starała, by Krakowski Salon Poezji wciąż działał, że 23 stycznia otwieram z Andrzejem Sewerynem salon w Teatrze Polskim w Warszawie, a potem salony w Berlinie i w Wiedniu... Naturalnie będę, jak od lat, zabiegać o rozwój mojej fundacji, o pozyskiwanie zaufania jak największej ilości ludzi, bo dzięki temu będę mogła lepiej pomagać potrzebujących. No i rozpocznę w tym roku - wreszcie, po pięciu latach procedur - budowę nad morzem nowego ośrodka terapeutycznego. I na to będę głównie zbierała pieniądze w ramach 1 procenta od podatników. Nadal także troską otaczam Festiwal Zaczarowanej Piosenki - już siódma edycja przed nami. W Radwanowicach pracujemy teraz z moimi niepełnosprawnymi przyjaciółmi nad "Tajemniczym ogrodem", by w marcu pokazać go podczas finału festiwalu Albertiana. Chcę też otworzyć w Radwanowicach "Dolinę Słońca", by już we wrześniu nowoczesne warsztaty terapeutyczne wypełniły się radością moich podopiecznych. By byli szczęśliwi. Wtedy i ja będę szczęśliwa. A nasz świat będzie piękny. Byle tylko mój kręgosłup mnie utrzymał...

MARIAN DZIĘDZIEL, aktor Teatru im. J. Słowackiego:

- Miniony rok był dla mnie udany, lecz smutny. Wydarzyło się wiele tragicznych spraw, także dla mnie, bardzo osobistych, gdyż straciłem matkę. Zawodowo było i jest bardzo pracowicie. Perspektywy są obiecujące. Występuję w licznych produkcjach filmowych. Gram w "Pieśniach miłosnych" Barbary Sass, "Wymyku" Grega Zglinskiego, niedługo kończymy zdjęcia do "Róży z Mazur" Wojtka Smarzowskiego. Z dużych produkcji, które mogą być hitem, czeka mnie "Supermarket" Macieja Żaka. Na scenie inspirującym wyzwaniem była "Tragedia Makbeta" Redbada Klijnstry, gdzie otrzymałem rolę Odźwiernego. Długo pracowaliśmy z reżyserem nad tą rolą, wiele razy się spotykaliśmy, dyskutowaliśmy, jest w tej kreacji wiele ze mnie samego. To było niezwykle inspirujące. Miło wspominam też pracę na planie "Bitwy Warszawskiej 1920" Jerzego Hoffmana, gdzie spotkałem się ze znakomitą obsadą. Praca z takimi artystami była wielkim przeżyciem. Zagrałem tam rolę epizodyczną, jednak realizacja filmu trójwymiarowego to coś, co na długo zapamiętam. Wszystko było wyliczone matematycznie, włącznie z ustawieniem postaci na planie, nad realizacją czuwały komputery, pracował niesamowity sprzęt. Ciekaw jestem rezultatu. To będzie niezwykle efektowny film.

KRZYSZTOF GLOBISZ, aktor Starego Teatru:

- Muszę się przyznać, że miniony rok nie był dla mnie zawodowo zbyt udany. Bardzo wielu ról, które sobie wymarzyłem, nie zagrałem, np. Kenta w "Królu Learze" zrealizowanym przez Krzysia Jasińskiego czy Kaspara w sztuce Petera Handkego... Odniosłem tylko jeden artystyczny sukces: jest nim rola Yetmeyera w spektaklu Jana Klaty "Wesele hrabiego Orgaza" w macierzystym teatrze. Praca nad tą zagmatwaną powieścią Romana Jaworskiego była szalenie interesująca i przyniosła oczekiwane rezultaty. Film też mnie nie rozpieszczał. Zagrałem jakieś nieistotne drobiazgi. Niewątpliwie sukcesem, także dla mnie, była Nagroda im. Zbigniewa Cybulskiego dla mojego studenta Mateusza Kościukiewicza. Mam nadzieję, że rok 2011 będzie łaskawszy; jego początek zapowiada się dobrze. Z Jurkiem Trelą w parze planujemy zagrać "Czekając na Godota", z samym sobą w parze planuję wystąpić - po raz pierwszy w życiu - w monodramie "Dr Jekyll i Mr Hyde". Mam też w planie bardzo zabawny, mam nadzieję, film "Wszystkie kobiety Mateusza", przygotowywany przez autorów "Anioła w Krakowie", czyli "Barona" i Beresia. Plany bogate, tylko życzyć sobie, by się spełniły.

ADAM GRZANKA, członek kabaretu Formacja Chatelet:

- Jaki był miniony rok? Przede wszystkim pracowity. Jako Formacja Chatelet sporo jeździliśmy po kraju, udało nam się pokazać tu i tam. Ale dla mnie to był ważny rok także dlatego, że dużo czasu poświęciłem na doszkalanie siebie jako... gitarzysty. Wyremontowałem też swoje studio nagraniowe. Teraz czas na uderzenie mocnego rocka. To druga, mniej pewnie znana szerokiej publiczności, strona mojej działalności. A rok 2011? Jak twierdził już teoretyk wojny ze starożytnych Chin, Sun Tsu, czasem trzeba odpuścić, by móc zwiększyć uderzenie. W dziedzinie muzyki tak właśnie było. Teraz czas na pokazanie, czego się nauczyłem. Mam nadzieję, że będzie widać różnicę. A jako Formacja Chatelet pokażemy nowy program. Więc nowy rok pewnie będzie zabawny.

ZYGMUNT KONIECZNY, kompozytor:

- Za sobą mam napisanie muzyki do filmu rosyjskiego Walerego Pendrakowskiego o tytule bodaj "Poszedł i nie wrócił", stworzyłem też nową muzykę do spektaklu "Ifigenia w A." Eurypidesa Teatru Gardzienice, jak i "Opisu obyczajów" III, czyli kolejnej inscenizacji tekstów ks. Jędrzeja Kitowicza autorstwa Mikołaja Grabowskiego, tym razem dla warszawskiego - Teatru IMKA. Cieszę się również z wydanej na początku minionego roku płyty z moją muzyką filmową jak i płyty "Bal u Pana Boga" Joanny Słowińskiej i akordeonisty Jarka Bestera, na której nagrała ona wiele moich piosenek. Obecnie znów pracuję nad muzyką do Wyspiańskiego - do "Wesela", w całości śpiewanego, które zostanie wystawione w warszawskiej "Rampie", jak i przygotowuję na kwiecień muzykę do koncertu w rocznicę śmierci Jana Pawła II. Mam też zamówienie na muzykę do kolejnego spektaklu "Gardzienic", opartego na prozie Andrzeja Stasiuka... Tak więc zamknąłem rok raczej dla mnie średni, z nadzieją, że 2011 będzie lepszy...

MARCIN KOSZAŁKA, reżyser i operator:

- W minionym roku podjąłem ważną decyzję: rozpocząłem przygotowania do mojego debiutu fabularnego. To będzie film krakowski, rozgrywający się w tym mieście i związany z jego historią. Wziąłem na warsztat, nagrodzony na konkursie Trzy Korony Małopolska Nagroda Filmowa, scenariusz Marty Szreder. Opowiada on o Karolu Kocie - mordercy terroryzującym Kraków w latach 60. Produkcją zainteresowana jest firma Zentropa Polska Małgorzaty Szumowskiej. Pracujemy właśnie z Martą nad scenariuszem. Jesienią 2011 r. chcielibyśmy rozpocząć zdjęcia. Mam nadzieję, że w nowym roku uda się także rozpocząć nową produkcję Magdzie Piekorz. Ma świetny, mocny scenariusz, który zdobył kilka nagród. To może być bardzo ciekawy film. W planach jest też nowa produkcja Izabelli Cywińskiej, opowiadająca o warszawskim getcie. Do obu tych filmów mam wykonać zdjęcia jako operator. Do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej składam także projekt pełnometrażowego dokumentu. Chcę opowiedzieć o unikatowej - jedynej w Europie działającej parowozowni Wolsztyn, która mieści się pod Poznaniem. To niesamowite miejsce, w którym można spotkać osoby z różnych stron świata, nawet z Japonii. Idealny temat na dokument.

JÓZEF OPALSKI, reżyser, pedagog PWST:

- W minionym roku zadebiutowałem w Warszawie, i to podwójnie. W Teatrze Polonia wyreżyserowałem - wraz z Anną Polony, i z nią w roli żony tytułowego bohatera - "Pana Jowialskiego" Fredry. Dodam, że dla Hani też był to debiut warszawski; tak reżyserski, jak i aktorski. Teraz miała sposobność grać u boku Krystyny Jandy, Mariana Opani i Wojciecha Malajkata, którego przekonałem ostatecznie do zagrania szambelana słowami: "Panie Wojtku, toż być mężem Jandy i synem Polony to znakomita okazja...". Wystawiłem też w Teatrze Ateneum "Jesienina" Janusza Głowackiego z Oleną Leonenko, spektakl, który został przeniesiony do Teatru Polskiego Radia oraz wydany na płytach. I tak się szczęśliwie składa, że teraz oba te przedstawienia przyjadą do Krakowa: Fredrowskie zostanie wystawione 10 stycznia w Operze Krakowskiej, a opowieść o Jesieninie w Teatrze im Słowackiego 18 lutego. Na obu tych scenach pojawią się też moje nowe spektakle. 10 lutego w Operze Krakowskiej odbędzie się premiera "Podróży zimowej" Stanisława Barańczaka z muzyką Franciszka Schuberta, a późną wiosną zacznę próby "Kochanka" Pintera w "Słowackim". Czekają mnie też spektakle dyplomowe w krakowskiej PWST, gdzie kieruję studiami podyplomowymi z zakresu reżyserii teatru muzycznego. Wygląda na to, że czeka mnie pracowity rok, oby zdrowie i nerwy dopisały.

JAN KANTY PAWLUŚKIEWICZ, kompozytor, malarz:

- 2010 rok w sporej części poświęciłem na kontynuowanie poematu symfonicznego "Orfeusz i Eurydyka w zwierciadle wód", bazującego na wierszach Leszka Aleksandra Moczulskiego. Zrealizowałem też cykl malarski w technice żel art, obejmujący 20 prac, pt. "Japońskie znaki mistrza Ito", który pokornie czeka na wystawienie w Muzeum Sztuki "Manggha". Chciałbym też złożyć podziękowania Grzegorzowi Turnauowi za wyniesienie mojej piosenki, napisanej wspólnie z Leszkiem Aleksandrem, "Na plażach Zanzibaru" na sam szczyt Listy Przebojów Trójki. Po czwarte wreszcie - powracam do żel artu - rozpocząłem najnowszy cykl, który skłania się do realizmu i dlatego 30 grudnia z Krystyną Moczulską, która jest bardzo kompetentnym historykiem sztuki, ustaliliśmy, że to, co ja robię w żel arcie, to eteryczny realizm. I mam nadzieję, że termin ten eteryczny realizm, za sprawą "Dziennika Polskiego", który ogłosi to jako pierwszy, się przyjmie.

JAN PESZEK, aktor Starego Teatru:

- Może zabrzmi to nieco arogancko, ale muszę przyznać, że wiele rzeczy w 2010 r. udało mi się zrealizować. Był bardzo udany zarówno pod względem osobistym, jak i zawodowym. I choć nie mnie mówić o moich sukcesach, to do niewątpliwych radości zaliczam pracę ze studentami, z którymi dwukrotnie zrealizowałem "Hamleta" - w krakowskiej PWST i w bytomskim jej oddziale. Ponownie spotkałem się w pracy z Gombrowiczem i Mikołajem Grabowskim w "Dziennikach" zrealizowanych w warszawskim Teatrze "IMKA". Skończyłem rok radośnie, bo wciąż obcuję z muzyką Mozarta - w sylwestra odbyła się premiera "Wesela Figara", którą reżyseruję, a spektakl przygotowałem z orkiestrą Capelli Cracoviensis w Muzeum Narodowym w Krakowie. Szczególnie osobistym dla mnie akcentem było zagranie ostatniego spektaklu w Starym Teatrze, będąc jego aktorem etatowym. Przechodzę na administracyjną emeryturę, co nie znaczy, że nie będę grał w "Starym". Jestem emerytem bardzo zapracowanym. Plany na nowy rok mam bogate, już 5 stycznia zaczynam próby we Wrocławskim Teatrze Lalek, gdzie reżyseruję "Wrońca" Dukaja, pojawię się też na planie filmowym w doskonałym towarzystwie i w Teatrze Łaźnia z synem Błażejem - reszty nie zdradzę, by nie zapeszać. Mam też nadzieję, że zrealizujemy z żoną wymarzoną podróż do Azji. Oby zdrowie dopisywało jak w minionym roku.

JAN PILCH, perkusista, pedagog Akademii Muzycznej:

- Trudno powiedzieć, jaki był miniony rok; udało mi się wziąć udział w kilku ciekawych projektach. Zrealizowałem m.in. sesję, koncerty i warsztaty w Akademii Muzycznej w Krakowie "Musical Coexistence", zajmowałem się także na uczelni promocją nowych kadr: obroną dwóch doktoratów. Brałem udział m.in. w koncertach w Polsce i Rosji wraz z World Orchestra, zaś w ramach festiwalu Legnica Cantat wystąpiłem z Bobbym McFerrinem i zespołem wokalnym "Pro Forma", wykonując materiał z jego najnowszej płyty "Vocabularies". Chciałbym, aby ten rok przyniósł mi dobrą 7. edycję Międzynarodowego Festiwalu Perkusyjnego "Źródła i inspiracje", która jest zaplanowana już na luty. Program jest bardzo obszerny, przyjedzie sporo zespołów, przygotowań jest wiele. Chciałbym także, aby Amadrums Trio, zwycięzcy ubiegłorocznego Międzynarodowego Konkursu Współczesnej Muzyki Kameralnej w Krakowie, zespół młodych krakowskich muzyków, o który dbam, dobrze wypadł podczas debiutu w ramach Sacrum Profanum 2011. Marzy mi się także, aby powrócić do gamelanu, zespołu tradycyjnej muzyki indonezyjskiej, przeprowadzić warsztaty i kto wie, może wybrać się do Indonezji.

RENATA PRZEMYK, wokalistka:

- 2010 r. to był dobry rok, bo miałam dużo pracy. Koncerty, występy w teatrze, podróże. Jestem bardzo zadowolona ze swych przygód scenicznych. Mam tu na myśli spektakle w krakowskich teatrach - Barakah i Bagatela. Teatr urzekł mnie magią, nie potrafię się jej oprzeć. To jakby przejście na drugą stronę lustra, gdzie na chwilę można stać się kimś zupełnie innym. Ukazała się moja płyta z Kayah, na której śpiewamy piosenki duetu Przybora-Wasowski. Mnie przypadły w udziale utwory wykonywane niegdyś przez Kalinę Jędrusik - a więc wyjątkowo zmysłowe i kobiece. I spodobało mi się odkrywanie w sobie takich emocji i zachowań. Na początku tego roku planuję zrobić sobie trochę wolnego na pracę koncepcyjną. Czas przecież pomyśleć o nowej płycie. Nadal będzie na afiszu "Tramwaj zwany pożądaniem" w Bagateli. Jeśli chodzi o "Szyca" z Barakhah, zastanawiam się, czy nie przenieść jego warstwy muzycznej na płytę, ale trochę powstrzymuje mnie fakt, że te teksty są naprawdę... ostre. Szykuje się również kolejny projekt teatralny - również w Krakowie, ale jeszcze nie powiem, kiedy i gdzie, bo to tajemnica. Wygląda więc na to, że rok będzie równie pracowity jak ten miniony!

ADOLF WELTSCHEK, dyrektor teatru Groteska:

- Co się udało? Udało się utrzymać życzliwość i zainteresowanie teatrem Groteska naszej Widowni, za co Jej serdecznie dziękujemy i z czego się niezmiernie cieszymy. Udało się odnieść spektakularny sukces Parady Smoków w jaskini lwa, czyli w krainie smoków w Chinach. Mam nadzieję, że wytrąci to, przynajmniej częściowo, oręż wszystkim niechętnym, którym parada kością w gardle stoi. Udało się zorganizować, wspólnie z Sezonami Teatralnymi, festiwal teatralny Materia Prima. Forma i zyskać przychylność Widowni oraz środowiska - albo tej jego części, która zechciała się twórczością Artystów występujących na festiwalu zainteresować. Może to też wreszcie sprawi, że teatry, a szerzej instytucje kultury, przestaną być postrzegane jako piąte koło u wozu, które nie posiada potencjału ani zdolności kreacyjnych. Jednym słowem: że przestaną być postrzegane jako bezużyteczne rupiecie z minionej epoki nakazowo rozdzielczej. Chcielibyśmy zatem móc kontynuować wszystko to, co zaczęliśmy w mijającym roku - przede wszystkim międzynarodową ekspansję teatru Groteska.

ADAM WSIOŁKOWSKI, malarz, rektor ASP:

- Miniony rok przyniósł mi dwa ważne wydarzenia: nabyłem szybki samochód i mam Felka III (jamnik szorstkowłosy - przyp. red). Felek ma 7 miesięcy, daje szkołę żywiołowością, zajmuję się nim, edukuję. W tych warunkach udzielam się w mojej pracowni raczej jako malarz niedzielny. W Akademii - obok sukcesów, jakie odnieśli nasi studenci - sporo się dzieje. Rozpoczęliśmy budowę nowego domu plenerowego na Harendzie. Rozwija się dział wydawniczy. Wydaliśmy "Warsztaty Krakowskie" - najpiękniejszy album roku. Muzeum ASP, wspólnie z Muzeum Narodowym i Fundacją Wojciecha Weissa przygotowało dużą wystawę "Wojciech Weiss w Akademii". To zaświadcza, że ASP ma coś do zaproponowania, poza swoją normalną pracą dydaktyczną. Oczywiście, tego wszystkiego nie mogę wpisać na moje osobiste konto, ale czasem miło pomyśleć, że dzieje się to podczas mojej kadencji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji