Artykuły

Czy lubimy być pomiatani?

NIE ma większego nieszczęścia niż kiedy filozof bierze się do pióra! Taki to nie liczy się z żadnymi prawdopodobieństwami, z przyzwyczajeniami P. T. publiczności, ba, z tzw. wymogami sceny. Pisze co chce i jak chce, aby tylko idee swoje na scenie przeprowadzić. A zakrawa to wszystko na jedno wielkie naśmiewanie się z widza i, na dobra sprawę, pomiatanie nim.

Na "Matce" Stanisława Ignacego Witkiewicza w Teatrze Współczesnym publiczność śmieje się gromko, żywo reaguje i klaszcze rzęsiście. Więc może lubimy być pomiatani? Może drzemie w nas pierwiastek osobliwego teatralnego masochizmu, za przyczyną którego śmiejemy się najgłośniej, kiedy podsuwa się nam przed oczy wykoślawione do ostatecznych granic karykatury innych ludzi, w których nierzadko odnajdujemy okruchy naszych własnych myśli?

"Matkę" Witkacego wystawia się od niedawna. Nie jest więc może znana aż tak dobrze jak na przykład "Jan Maciej Karol Wścieklica". Niedawno na Spotkaniach Teatralnych mogliśmy zapoznać się z "Wścieklicą" w reżyserii Macieja Prusa. Wówczas ozwały się głosy, że to, co nam pokazał Prus to właściwie jedyna metoda na Witkacego. Pozbawić go całej umowności sytuacyjne i wyposażyć postaci w rysy codzienne - i dopiero ostrość groteski ozwie się pełnym głosem. Sam byłem niedaleki od takiego osądu. Tak przekonujące były pomysły młodego reżysera, tak sugestywne owo przedstawienie, tak dobry teatr. A jednak okazuje się, że można zrobić Witkacego jaszcze inaczej i będzie to zupełnie inne, inna poetyka, odmienny klimat - a przecież będzie to teatr równie sugestywny i przekonywający, wreszcie równie zabawny. Zresztą gdyby się baczniej zastanowić już wcześniej, to właściwie było to do przewidzenia. Bo i rzeczywiście - stosować formułki i niezawodne recepty na teatr Witkacego? Witkacego - na którego osobowość artystyczną i tę legendarnie - prywatną jeszcze nikt formułki nie znalazł. I tak ten, który jako filozof, powieściopisarz, dramaturg, malarz - skutecznie wymykał się regułkom, tworząc wartości własne i odrębne, wymknął się szufladkowaniu iw realizacjach swojego teatru. I to chyba dowód najlepszy, że jego oryginalność była niekłamana, istotnie własna, witkiewiczowska.

"Matka" jest sztuka o... zaraz, o czym? Czy o przedziwnych więzach, łączących matkę i syna we wzajemnej nienawiści i miłości? Tak by sugerował program przedstawienia, w którym umieszczono wyjątki z różnych utworów literackich mówiących o matce i synu. A może jest prezentacją idei filozoficznych? I to idei, które po trosze wyznawał sam autor (katastroficzne teorie o nieuchronnym zmierzchu kultury, zagrożonej przez napór cywilizacji technicznej i zbliżające się kataklizmy społeczne) a które znalazły w "Matce" podtekst ironiczny i zostały prawie że ośmieszone przez użycie groteskowej formy? A może jest to po prostu sztuka o użyciu narkotyków, których jak wiadomo używał sam Witkiewicz, a które zajmują niepoślednie miejsce w rozwoju akcji scenicznej? Trudno by na te pytania odpowiedzieć. "Matka" jest bowiem sztuką o tych wszystkich sprawach razem. "Matka" zyskała w Teatrze Współczesnym koncertową realizację. Poczynając od scenografii Ewy Starowieyskiej niezwykle pomysłowej i stylowej i jej kostiumów, które od razu tworzyły wraz z efektownym makijażem pań i panów gotowe znakomite rysunki postaci - aż po wspaniałe role aktorskie, od których się roi w przedstawieniu.

Przede wszystkim Halina Mikołajska jako tytułowa Matka, Janina Węgorzewska i d. von Obrock - daje prawdziwy koncert inteligentnego, finezyjnego aktorstwa, przemyślanego w każdym szczególe, pełnego wyrazu scenicznego w każdym geście i ruchu. Jednym słowem postać, jakie rzadko trafiają się nawet w Warszawie, gdzie nietrudno o kreacje. Nie ma momentu w przedstawieniu kiedy Halina Mikołajska spuszczałaby z tonu, nawet w miejscach gdzie zasadnicza akcja toczy się obok niej, tworzy prawdziwe aktorskie perełki. Tak jest zarówno w przeważającej części, kiedy gra Matkę starą i pozostającą pod przemożnym wpływem używek, jak i w akcie trzecim, kiedy jest Matką w młody wieku, powabną i świeżą. Jest ta rola wielkim sukcesem znakomitej aktorki, w której specyficznie subtelny humor Witkacego znalazł godną odtwórczynię.

Sekunduje Halinie Mikołajskiej dzielnie cały zespół, w którym nie ma naprawdę jednej roli słabej. Na pierwszym miejscu wymieniłbym Stanisławę Celińską, która brawurowo zagrała Zofię Ptejtus. Z ogromnym zainteresowaniem śledzę rozwój tej młodej aktorki, która z każdą rolą czyni niebywałe postępy. I z zadowoleniem stwierdzam, że w "Matce" zagrała po prostu znakomicie. Zarówno na początku, jako uliczna dziewczyna, jak i później, jako wielka kokota, Stanisława Celińska miała styl w każdym geście i odezwaniu się, była naprawdę z Witkacego. I nic dziwnego, że publiczność reagowała aplauzem nawet na poszczególne kwestie, tak były znakomicie podane.

Leona Węgorzewskiego zagrał Jan Englert, który może był bardziej nierówny w prowadzeniu roli, nie zawsze wytrzymywał najwyższe napięcie, na jakim prowadzona była cała sztuka, ale miał także momenty znakomite. I właściwie należałoby wymienić cały zespół tego udanego, dowcipnego, ostrego przedstawienia. Nawet epizody (jak choćby pyszne sceny Barbary Krafftówny jako służącej Doroty) zagrane były z wyczuciem stylu całego przedstawienia. Tym większa to zasługa Erwina Axera który reżyserował "Matkę" w Teatrze Współczesnym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji