Artykuły

Nie boję się tego co mnie śmieszy

Trudne mam zadanie, gdy chcę określić, co w "Operze za trzy grosze" Bertolta Brechta i Kurta Weilla uległo procesowi przemijania. Nędza ludzka, ofiary żołdackiej swawoli, rozwoju komunikacji, postępu technicznego i sztuki wojennej do przeszłości nie należą. Powiązania instytucji ochrony prawa z instytucjami łamania prawa i morał "daj a będzie ci dano" również nie przeminęły bezpowrotnie, czego dowodem są modne a częste ostatnio w naszym kraju procesy łapowników. Historyczne jest więc dla nas może tylko antykapitalistyczne w intencji ostrze sztuki? Co do mnie, skłonny jestem przypuszczać, że satyryczny zapał wielkiego autora, który tak ostro uderzył w zamaskowane prawem bezprawie ma siłę uderzenia trwalszą niż nietrwały system społeczny, przeciwko któremu skierowane były jego intencje.

Zostawmy jednak w spokoju kwestie ustrojowe, by nie zanurzyć się przypadkiem - ot, choćby w problematykę przeżytków starego w naszej rzeczywistości To za wiele jak na recenzję z przedstawienia teatralnego, i to tak teatralnego, tak artystycznego, że już sam jego styl - styl roboty nie tylko autora i kompozytora, ale przede wszystkim reżysera, muzyka i aktorów nasuwa dość filozoficznych i społecznych wniosków aktualnych dla naszych dni, dla naszego życia w smutnej rzeczywistości, w której dobry teatr jest rzadkim, bardzo wesołym i pięknym przeżyciem.

Bertolt Brecht w swojej wersji Opery Żebraczej pokazał dżunglę kapitalistycznego świata, świata legalnych i nielegalnych zbrodni, różniących się od siebie tylko skalą ("czymże jest rozbicie banku wobec założenia banku?") a faktycznie równouprawnionych w moralności. Ta dżungla jest śmieszna i straszna, w rzeczywistości bardziej straszna niż śmieszna. Ale w "Operze za 3 grosze" jest bardziej śmieszna niż straszna, i to właśnie jest bardzo ważne. Bertolt Brecht, pisarz walczący, dał tu na własną miarę pokaz ironicznej pobłażliwości wobec świata. Czy takie sformułowanie szarga autorytet pisarza, znanego nonkonformisty? Można by tu zająć się rozważaniem, ile w tekście sztuki jest protestu komunisty-moralisty, a ile cynicznej drwiny. A przecież w teatrze Brechta - mimo, że jest to teatr epicki - nietrudno znaleźć stosunek pisarza do sprawy nawet poza komentarzem autora. Dość jednak stwierdzić, że ten fantastyczny konglomerat postaw moralisty i cynicznego ironisty skutkuje fenomenalnie. "Opera" to wybuch zgryźliwego śmiechu na temat w istocie dość przerażający. Widz wyczuwa, że ironia podparta jest rozumieniem świata i jego procesów, ale tym razem mądrość nie jest nudna - w tym punkcie chwała wyczuciu autora.

W "Operze za 3 grosze" Brecht miał wspaniałego partnera, do zabawy. Kurt Weill stworzył tu iście genialny rodzaj par ody stycznej muzyki. Jego muzyka, przynajmniej w tym samym stopniu co tekst, mówi o świecie i o tym, jaki należy mieć do niego stosunek. Muzyka i literatura zadają tu dwa równie mocne ciosy. Jest to w skutku podwójny knock'out. Pokłady ironii tkwiące w tej muzyce nie poddają się próbom sformułowania w słowach. Trzeba tylko zaznaczyć, że nie ma to nic wspólnego z lubianym sformułowaniem o tzw. "subtelnej ironii". Zarówno w tekście, jak i w muzyce nie ma tu niczego subtelnego. Jest to raczej ten rodzaj złośliwości, który można by nazwać chamstwem, gdyby to słowo nie było brutalne, a tylko nadawało odpowiednią siłę takim określeniom jak prostota, bezpośredniość, nieskrępowana swoboda.

A więc uczmy się dalej właściwego w naszej epoce traktowania spraw świata z tego pięknego przedstawienia. Nie byłoby ono tak świeże, nie podsunęłoby tak pięknego normatywnego wzoru postawy, gdyby Brecht i Weill nie znaleźli dobrych i współczujących epoce pomocników w osobach reżysera przedstawienia, Konrada Swinarskiego, autora opracowania muzycznego Edwarda Pałłasza, oraz prawie całego zespołu aktorskiego. To ich wyczuciu nastawienia psychicznego i charakteru współczesnego człowieka należy zawdzięczać fakt, że przedstawienie tak swobodnie koresponduje z dniem dzisiejszym. W ruchu, w geście, sytuacji, w postawie każdego aktora na scenie w interpretacji i akompaniamencie piosenek, w każdej próbie nawiązania kontaktu z widzem czułem, że oni też nie boją się tego, co ich śmieszy. W tym wypadku to były oczywiście subtelności.

I jeszcze raz zasługuje na podkreślenie to, co jest piękne do wzruszenia w dobrym współczesnym teatrze, a do czego teksty brechtowskie dają tak duże możliwości - pokazywanie, a nie przeżywanie postaci przez aktora. Byłem wzruszony kulturalnym, prywatnym, własnym stosunkiem do tematu wszystkich wykonawców, a zwłaszcza Barbary Krafftówny, Haliny Jędrusik, Aleksandra Bardiniego, Tadeusza Plucińskiego i innych.

Widać było, że przyszli oni na scenę z własnym komentarzem. Obsadę aktorską w ogóle Swinarski zebrał wystrzałową. Bez obrazy, kobiety zagrały prostytutki, a mężczyźni złodziejskie flance w sposób - zaobserwowany.

Szkoda by było, gdyby - jak słychać - przedstawienie skończyło żywot na jednym spektaklu. Niech młodzież uczy się właściwego stosunku do świata i tego stopnia zdrowego krytycyzmu, który zawarty jest w ironicznym traktowaniu rzeczy strasznych i bojaźń budzących. Lekcje powinny być częste i obowiązkowe.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji