Artykuły

Nie jestem żadną prymuską

Pamiętamy ją z efektownej roli w "Karate po polsku", ostatnio oglądaliśmy w "Fali zbrodni". Dorota Kamińska wciąż szuka nowych wyzwań. Nam opowiedziała o tym, jak grała po albańsku, o urokach polskich Tatr i pożytkach z gry w golfa. Z aktorką rozmawia Katarzyna Nadolska.

- Do roli w serialu "Fala zbrodni" pozwoliła Pani trochę się oszpecić. Kto wpadł na ten pomysł?

- To było wspólne działanie. Serial realizowany jest na licencji szwedzkiej. W oryginale bohaterka ma ciemne włosy, dziobatą twarz i paskudny charakter. Reżyser Okił Khamidow uznał, że bezpośrednia kalka byłaby przesadą, ale powinniśmy jednak pójść w tym kierunku. Zaproponował mi przyciemnienie włosów, "surową" fryzurę, a wszystko po to, aby postać była mniej kobieca. Osoba miękka i pobłażliwa nie byłaby wiarygodna jako szefowa jednostki specjalnej. Wygląd aktora zależy zawsze od operatora i charakteryzatora, a wyobraźnia reżysera podpowiada, co można zrobić z danej twarzy. Nie boję się grać kobiet brzydkich - przecież także na tym polega aktorstwo. Na ekranie nigdy nie jestem sobą.

- Nie pierwszy raz zagrała Pani wbrew wizerunkowi, do którego przyzwyczaili się widzowie.

- To prawda, kilka razy byłam niemal nie do poznania. W połowie lat 80. zagrałam w jugosłowiańskim filmie realizowanym przez reżysera z Albanii. Wybrał mnie, bo zobaczył moje zdjęcia. Nie znał moich filmów, nie wiedział, z jakimi rolami jestem kojarzona. Miałam u niego być dużo starszą od siebie albańską wieśniaczką. Przyciemnili mi włosy, dorobili zmarszczki i zagrałam to. W dodatku po albańsku, a w ogóle nie znałam tego języka. Tekstu uczyłam się na "małpę". Potem mój głos został użyty, a innych aktorów, nawet tych z Belgradu, zdubbingowano. Niestety, mam tylko zdjęcia z tego filmu. Wytwórnia w Prisztinie została zniszczona podczas wojny bałkańskiej i nie udało mi się zdobyć kopii. Zadzwonił kiedyś do mnie reżyser i powiedział, że podobno za tę rolę dostałam nagrodę na festiwalu w Karlowych Varach. Nagroda nigdy do mnie nie dotarła, ale realizację filmu pamiętam do dziś. To było ważne doświadczenie.

- Zagrała Pani także tytułową rolę w "Tamarze" - przedstawieniu warszawskiego Teatru Studio o słynnej malarce Tamarze Łempickiej. To było wielkie wydarzenie artystyczno-towarzyskie sezonu 1990/91.

- Poświęciłam temu spektaklowi rok życia. Zaczynał się o 19, ale ja musiałam być w teatrze już trzy godziny wcześniej. Tyle czasu zajmowała charakteryzacja i ułożenie fryzury. Po przedstawieniu, które trwało trzy godziny (w trakcie podawano kolację dla widzów), mieliśmy spotkania z publicznością. Nigdy nie brakowało chętnych do rozmowy, więc wychodziliśmy koło pierwszej w nocy. W domu musiałam się wyciszyć i w efekcie zasypiałam między 4 a 5 rano. A na 16 znów trzeba było iść do teatru. To było niezwykłe doświadczenie. Publiczność czuliśmy na plecach, bowiem widzowie podążali za wybranymi przez siebie postaciami. Pierwsze spektakle były straszne. Znajomi oglądali mnie z odległości 10 cm. A ja musiałam być uśmiechnięta, rozluźniona i pilnować, aby w odpowiednim momencie znaleźć się w scenie, rozgrywającej się w zupełnie innym pomieszczeniu, często np. dwa piętra wyżej. Dzięki "Tamarze" przeszłam niesamowitą szkołę, bo to nie były zwyczajne przedstawienia. Ludzie pamiętają je do dziś. Ostatnio spotkałam panią, która była na "Tamarze" siedem razy. Przypomniała mi sceny, które mnie samej dawno wyleciały z pamięci.

- Przez ostatnie lata bardzo często widywaliśmy Panią na małym ekranie. Przypomnijmy tytuły - "Wiedźmin", "Kameleon", "Zostać miss", "Sukces", "Na dobre i na złe", ostatnio "Fala zbrodni" i jeszcze nie wyemitowane "Psie serce"...

- Rzeczywiście, trochę tego było. Granie w filmach to wielka frajda, ale i niemały stres. Ostateczny kształt zyskują one przy stole montażowym, wiele materiału idzie wtedy do kosza. Z kinowej wersji "Kameleona" moja rola wypadła prawie w całości, więc na premierze byłam mocno zaszokowana. Reżyser Janusz Kijowski przeprosił mnie, bo czasem trzeba coś wyciąć. W telewizji postać już była widoczna, niemniej jednak przeżyłam rozczarowanie.

- Niedawno zakończyła Pani zdjęcia do kolejnego filmu.

- Zagrałam w "Pręgach" - reżyserskim debiucie Magdy Piekorz według scenariusza Wojciecha Kuczoka, laureata tegorocznego "Paszportu Polityki". Film jeszcze nie jest do końca zmontowany, ale już wiem, że nie wszystkie moje sceny wejdą do ostatecznej wersji. Takim sytuacjom zawsze towarzyszy strach. Tu właśnie wyraźnie widać wyższość teatru nad filmem - ze spektaklu nic nie można wyciąć.

- W "Pręgach" zagrała Pani kolejną, po farsie "Stosunki na szczycie" w warszawskim Teatrze Komedia, "pijaną" rolę. To było chyba bardzo trudne zadanie?

- Oczywiście, szczególnie w farsie, która sama w sobie jest piekielnie trudna. Dopiero drugi raz występowałam w farsie, a pierwszy raz miałam zagrać pijaną. Napracowałam się porządnie, ale, sądząc po reakcjach publiczności, chyba wyszło nieźle.

- Uprawia Pani różne sporty, ostatnio narciarstwo.

- W tym roku byłam na nartach w Bukowinie. I odkryłam nasze góry, bo jeździć uczyłam się w Austrii i w Dolomitach. Przyznam szczerze, że jako dorosły człowiek byłam w Tatrach po raz pierwszy. Nie przypuszczałam, że jest tam tak malowniczo i mamy tak świetnie przygotowane trasy.

- Gra Pani także w golfa.

- Zajmuję się tym od dwóch lat Kompletuję kije, stroje i staram się doskonalić swoje umiejętności, ale przede mną jeszcze daleka droga. Lubię próbować nowych dyscyplin. Są wyzwaniem, pozwalają odnosić małe zwycięstwa nad sobą. I stąd ten golf. Kiedy dobrze uderzę piłeczkę, jestem zadowolona. A potem zaliczam kilka zepsutych piłek. Andrzej Strzelecki, wielki pasjonat tego sportu, mówi, że golf uczy pokory.

- Ma Pani duszę prymuski?

- A skąd, nie jestem żadną prymuską. Nie znoszę ram i ograniczeń, nie cierpię podporządkowywać się.

- Ale jest Pani dobrze zorganizowana?

- Staram się, ale trudno mi narzucić sobie samej taki rygor. Na pewno jestem punktualna. Nie myślę o tym, ale i tak zawsze jestem na czas.

- Pani wymarzony partner to mężczyzna stateczny czy lubiący szaleństwa?

- Stateczny, ale zdolny do szaleństwa. Dobrze, gdy mężczyzna niesie spokój, ale stać go nieprzewidywalne zachowania. Pragnę czuć się bezpieczna, ale często podejmuję ryzyko. Nie lubię, kiedy następny dzień jest kalką poprzedniego.

Wśród wielu pasji Doroty Kamińskiej łowienie ryb znajduje się na dalszym miejscu. Aktorka czasem chwyta jednak wędkę i doskonale sprawdza się także w tej dziedzinie. Zdobyła nawet nagrodę w zawodach dla aktorów, organizowanych przez Tele Tydzień.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji