Pszczoła o miedzianych włosach obchodzi jubileusz
W czasie sezonu jubileuszu 120-lecia Teatru Polskiego CZESŁAWA PSZCZOLIŃSKA-BURCZAK, przez kolegów nazywana "Pszczołą" obchodzi okrągłą rocznicę debiutu na bielskiej scenie - rozmowa z aktorką.
Pani Czesława przez ponad trzy dekady licznymi rolami zapisała się w pamięci i wyobraźni bielskich widzów, po odejściu ze sceny wywiera także niezatarte piętno na biografiach wielu bielszczan, udzielając od 1992 roku ślubów w Urzędzie Stanu Cywilnego. 8 grudnia w ramach cyklu Legendy Teatru na 120! odbędzie się na Małej Scenie Teatru Polskiego spotkanie z artystką, podczas którego ujawni wiele szczegółów swej artystycznej biografii. Na kilka pytań zgodziła się odpowiedzieć już teraz.
JANUSZ LEGOŃ: Zawsze mnie intryguje moment, w którym ktoś mówi sobie: tak zostanę aktorem, zmierzę się z tym najbardziej konkurencyjnym zawodem świata. Jak to było w pani przypadku?
Czesława Pszczolińska-Burczak: Nie zaczęło się to w kołysce, ale w szkole podstawowej. Mieszkałam w Krakowie, przy Kujawskiej. Tą ulicą chodził codziennie z głową podniesioną głową, aktor Tadeusz Tarnowski z Teatru Młodego Widza Marii Biliżanki (dzisiaj to Bagatela). Mama zabierała mnie tam na przedstawienia, tam oglądałam "Królową Śniegu", "Farfurkę Królowej Bony"... Kiedy patrzyłam z balkonu, jak on przechodził, zawsze myślałam: Boże, jak ja bym chciała być aktorką. Ale, myślałam, aktorka to musi być piękna kobieta, to musi być ktoś niezwykły, a ja...?
Skończyła pani technikum budowlane. Ale nie pracowała w zawodzie
- W czasie technikum brałam udział w zajęciach ośrodka prac pozalekcyjnych. Maria Rokoszowa, która prowadziła tam zespół teatralny i recytatorski, zachęciła mnie po maturze do startowania na PWST. Zgłosiłam się, ale równocześnie złożyłam papiery na architekturę - zresztą razem ze znanym aktorem Tadeuszem Kwintą. Udało się, przyjeto 13 osób \, wtym pięć kobiet. O naszym roku mówiono, że był wyjątkowy. Niech zaświadczy o tym kilka nazwisk. Studiowałam na jednym roku z Anną Polony, Ewą Krzyżewską, Hanką Boratyńską, Nelą Maryszczak. Z chłopaków m.in.: Jerzy Bińczycki, Marek Walczewski i Janusz Zakrzeński, który zginął niedawno w katastrofie smoleńskiej. Choć na pierwszym roku nie było łatwo, na drugim zadebiutowałam już w Starym Teatrze. To był "Don Juan" Rittnera, grałam Hanię obok Tadeusza Wesołowskiego i Izy Olszewskiej. Tadeusz Kantor robił dekoracje....
Pracę w Bielsku zaczęła pani od "Grzechu" Żeromskiego w reż. Andrzeja Brzezińskiego. Z licznych bielskich ról, którą pani ceni najbardziej?
- Trudno wybrać, ale chyba największym sentymentem darzę Narratora w "Eugeniuszu Onieginie", za którą dostałam nagrodę na festiwalu sztuk rosyjskich i radzieckich. Ryszard Paluch testował na mnie swój wynalazek - perukę nie z włosów, ani z żyłki, co było później jego specjalnością, ale z... miedzianego drutu1 Proszę sobie wyobrazić, ważyła 2,5 kilograma!
Po latach w teatrze znalazła się pani w USC, zmieniając teatralną fikcję na pracę realnie wpływającą na ludzkie losy.
- Dziękuję Bogu, że ówczesny prezydent Krzysztof Jonkisz i sekretarz miasta Grzegorz Tomaszczyk pomogli mi w trudnym momencie. Wszędzie można robić swoje i tak się staram. Udzieliłam już ponad 5 tys. ślubów. Wszystkie mam odnotowane w notesiku - ten nawyk został mi z teatru, kiedy trzeba było sobie zapisywać tzw. normy.
Smakowite anegdoty, historie prawdziwe o ludziach spotkanych na artystycznej drodze, ale też o ukochanych górach - tym wszystkim artystka podzieli się z nami w środowy wieczór. Zapraszamy!