Artykuły

W Małym

W Małym

TEATR MAŁY, scena Teatru Narodowego fortunnie ulokowany przy ul. Marszałkowskiej w ciągu domów towarowych "Centrum" stał się od chwili swojego powstania nobliwym salonem teatralnym stolicy. Bywały okresy, gdy kupienie biletu na przedstawienie w podziemiach "Juniora" nie było łatwe. Przedstawienia tu prezentowane wyróżniały się precyzyjną reżyserią i doskonałym aktorstwem. Tradycje te choć ostatnio nieco zachwiane stara się kontynuować nowe kierownictwo Teatru Narodowego na swojej małej scenie.

*

EWA Krasnodębska przedstawiła na scenie Teatru Małego adaptację powieści Petera Greena "Śmiech Afrodyty", utworu poświęconego słynnej poetce i wybitnej postaci starożytności greckiej Safonie. Spektakl ten nie jest właściwie premierą, bo już był wykonywany na scenie Starej Prochowni, ale w Małym nabiera nowych znaczeń.

Przedstawienie otwiera Inwokacja do Afrodyty - bogini miłości, sensualizmu, radości życia, zaś zamyka hymn do Apollina, boga piękna, harmonii, spokoju i... śmierci. Doświadczenia życiowe, kręte drogi miłości, bolesną, nabytą z latami doświadczeń świadomość niepewności szczęścia i sławy wyrażała artystka w przejmującej spowiedzi poetki zachowując proporcje między, wynikającym w toku narracji dystansem do postaci, a współodczuwaniem losu kobiety nieprzeciętnie utalentowanej i wrażliwej. Ewa Krasnodębska ukazała w swoim monodramie dojrzewanie człowieka przez ból i rozczarowania do duchowego uspokojenia. Różnice obyczajów, filozofii życia i warunków egzystencji, mierzone odległością wieku, przypominały jednak współczesnemu widzowi, że starożytność tworząc wartości nieprzemijalne była wciąż nasycana poszukiwaniem prawd, które objawiły się u progu naszej ery w chrześcijaństwie.

*

DRAMAT staropolski penetrowany przez współczesny teatr wciąż jeszcze odkrywa swoje bogactwo. Tym razem w Teatrze Małym z bogatego repertuaru komedii sowizdrzalskiej wieku XVI wybrano dwa wiążące się ze sobą utwory "Wyprawę plebańską" i "Albertus z wojny".

Wyrastające z Intermediów, grywanych jako przerywniki poważnych lub religijnych widowisk, utwory te, już bardzo dojrzałe i samoistne są perełkami literatury rybałtowskiej i posiadają odniesienia do wydarzeń oraz obyczajowości i folkloru polskiego jak również pewne cechy charakterystyczne dla tego rodzaju literatury w Europie Zachodniej. Bohaterem utworów jest Albertus sługa kościelny i bakałarz w szkółce parafialnej oraz jego zwierzchnik proboszcz na ubogiej parafijce. Utwór, obok akcentów ściśle komediowych służących rozweseleniu publiczności, zawiera treści społeczno-satyryczne.

Pomysł intrygi wyrasta z nonsensownej w skutkach uchwały zjazdu w Łęczycy (1589) zobowiązującej duchowieństwa do uzbrojenia, wyposażenia i wyprawienia na wojenną potrzebę jednego pachołka z parafii. Tym razem wybór plebana trafia właśnie na klechę Albertusa. Pleban jest biedny, a więc z konieczności skąpy, zaś zabawna intryga pierwszego z utworów polega na skompletowaniu żołnierskiego ekwipunku najmniejszym kosztem. Efekt wyprawy ujawnia się w drugiej komedyjce gdy Albertus wraca z wojny zmieniony i zdemoralizowany. Powoli jednak wszystko wraca do normy.

Teatr zachował walory tych komedii, ich elementy parodystyczne i satyryczne. Wykorzystano zabawne dialogi, wymowę rekwizytów, zachowano staranność o słowo, nawiązano do realiów teatru rybałtowskiego. Dlatego też pozwolono brać udział w akcji niemym aktorom jakimi były w teatrze wędrownym konie.

Największym jednak walorem tego przedstawienia jest aktorstwo zarówno Witolda Pyrkosza w roli plebana usiłującego być przebiegłym, ale w istocie raczej naiwnego i sympatycznego. Wojciech Siemion w roli Albertusa zagrał raczej sprytnego parobka, który umie się wydobyć z opresji, niż ciekawego świata wiejskiego inteligenta, bo przecież Albertus umie czytać i pisać co jak na owe czasy było bardzo wiele. Obaj wiodą spór zabawnie, doskonale wydobywając urok potocznej staropolszczyzny oczyszczonej przez reżysera z wulgarności - nieodłącznych komedii rybałtowskiej. Jednak akcję zbyt rozciągnięto przez co przedstawienie jest chwilami trochę nużące. Najwięcej zabawy dostarczył publiczności Koń, w różnych końskich wydaniach ożywiany przez Lecha Słobę i Andrzeja Trafankowskiego. Udział w powodzeniu przedstawienia miała scenografia Katarzyny Kępińskiej oraz ruch opracowany przez Pawła Galię.

Muzyka raczej ilustrowała spektakl dając tło z epoki.

*

ZNAKOMITY poeta hiszpański Federico Garcia Lorca

nadał swojej "Czarujące szewcowej" podtytuł: "Jaskrawa farsa w dwóch aktach". Nasycił jednak swoją sztukę poezją lekko refleksyjną, trochę smutną z cienką nutką ironii.

Perypetie i nieporozumienia pięknej i energicznej osiemnastolatki, która wyszła za starzejącego się rzemieślnika są głównym motorem akcji. Ale oglądamy jednocześnie sceniczny poemat o przywiązaniu, subtelności uczuć, dążeniu do porozumienia.

W przedstawieniu zarysowanym przez reżysera klarownie - czysto i pomysłowo zabrakło jednak smutnej poezji Lorki, owego subtelnego przechodzenia od liryki do sytuacji komicznych. Zawinili tu i aktorzy. Szewcowa w interpretacji Agnieszki Fatygi jest pełna temperamentu, czarująca, i z zadatkiem na jędzę, zabrakło jej jednak owej lekkości i romantyczności młodziutkiej dziewczyny. To raczej Katarzyna z "Poskromienia złośnicy". Bardziej romantycznie, cieplej potraktowała tę rolę Marzena Trybała, lecz i w tym wypadku ów wdzięk czarującej szewcowej mógł być subtelniejszy. Tadeusz Janczar w roli szewca był bardziej płaczliwy niż romantyczny, sentymentalny niż uczuciowy. Jędzowate kumoszki i groteskowi kawalerowie przypominali trochę postacie z teatru marionetek.

Obydwa przedstawienia w Teatrze "Małym" wskazują na poszukiwanie nowego wyrazu dla tej sceny, nie zawsze zresztą udane, ale bądźmy cierpliwi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji