Artykuły

Polska dramaturgia współczesna już nie taka współczesna

V Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych R@Port w Gdyni. Podsumowuje Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Bardziej niż teraźniejszością zajmuje się pamięcią i historią. Widać to było dobrze na zakończonym wczoraj festiwalu R@port w Gdyni.

Jeszcze niedawno trudno było sobie wyobrazić współczesny dramat bez takich słów, jak: konto, strategia, kampania, HIV, komórka, rekrutacja, korporacja czy mobbing. Nowa dramaturgia, która pojawiła się na polskich scenach po 2000 r., zajmowała się przede wszystkim rzeczywistością kapitalizmu i wolnego rynku. Młodzi autorzy bez taryfy ulgowej opisywali świat po komunizmie, pokazywali negatywne konsekwencje radykalnych reform, społeczne patologie i klasowe nierówności.

Ten nurt rozliczeń ze współczesnością nie wygasł, ale na horyzoncie pojawia się nowy, związany z przeszłością. Ze sceny zamiast terminów ze słownika kapitalistycznego coraz częściej padają takie słowa klucze, jak: "Solidarność", II wojna światowa, Holocaust, Katyń, SB, KOR. Coraz więcej autorów i autorek z pokolenia 20-, 30-latków pisze o historii XX w. Dołączają do mistrzów: Mrożka, Słobodzianka, Głowackiego, którzy swoje rozliczenie z wiekiem totalitaryzmu rozpoczęli jeszcze w latach 90.

Efekty widać było na zakończonym w niedzielę Międzynarodowym Festiwalu Sztuk Współczesnych "R@port" w Gdyni, na którym historia zdominowała program czytań i prezentacji. Tematyka dramatów obejmowała niemal cały XX w. - od pogromu w Jedwabnem, który jest punktem wyjścia "Naszej klasy" Tadeusza Słobodzianka i "Burmistrza" Małgorzaty Sikorskiej- Miszczuk, przez Powstanie Warszawskie i doświadczenie wojny, do którego odwołują się dramaty "Między nami dobrze jest" Doroty Masłowskiej i "Niech żyje wojna!" Pawła Demirskiego (laureat głównej nagrody festiwalu), lustrację agentów komunistycznych, o której opowiada performance Wojtka Ziemilskiego "Mała narracja", po solidarnościowe podziemie lat 80., o którym mówi sztuka "Ciała obce" Julii Holewińskiej, zwyciężczyni tegorocznej gdyńskiej nagrody dramaturgicznej.

"Solidarność" i płeć

Skąd ten zwrot w kierunku przeszłości, zwłaszcza przeszłości totalitarnej? To reakcja na politykę historyczną prowadzoną od kilku lat przez główne partie polityczne konkurujące ze sobą o władzę nad symbolami i kontrolę narodowej pamięci. Ale w odróżnieniu od propagandowych widowisk telewizyjnej Sceny Faktu pokazujących czarno-biały, manichejski świat PRL-u czy Muzeum Powstania Warszawskiego urządzonego w duchu patriotycznego krzepienia serc, nowy dramat historyczny kwestionuje oficjalną wersję przeszłości. Jego celem nie jest celebracja historii, ale jej przewartościowanie z perspektywy współczesnego człowieka.

Taka jest sztuka Holewińskiej "Ciała obce", nowe spojrzenie na mitologię walki z komunizmem. Jej bohaterem jest Ewa - kobieta zamknięta w obcym ciele mężczyzny, Adama. "Męska" działalność w opozycji to dla niej ucieczka od ukrytej, kobiecej tożsamości. Szantażowana przez SB odmawia współpracy, w rezultacie prawda o jej podwójnej tożsamości zostaje ujawniona. Opuszczają ją wszyscy.

Dramat powstaje tu na zderzeniu dwóch epok - z jednej strony Polska lat 80., konspiracyjne przedstawienia patriotyczne, "Mury", ulotki; z drugiej - polska współczesność, w której bohaterka zostaje zepchnięta na margines, wegetuje w niewykończonym domu bez kanalizacji, utrzymując się z dorywczych prac. "Ciała obce" stawiają pytanie o polską wolność: symboliczna zmiana płci dokonana w tym samym momencie co zmiana ustroju przynosi bohaterce osobiste wyzwolenie, ale jednocześnie stawia ją poza nawiasem społeczeństwa. Jej los staje się metaforą wszystkich, dla których odzyskanie wolności oznaczało wykluczenie i upokorzenia.

Prywatne historie

Wspólna dla dramaturgii historycznej jest prywatna perspektywa, z jaką autorzy patrzą na przeszłość. U Holewińskiej historia narodowa nakłada się na historię prywatną: Ewa opowiada na spowiedzi historię swojej pierwszej miłości do chłopca, od którego po raz pierwszy usłyszała o Katyniu. "Jak mi powiedział, że polskim oficerom Ruscy strzelali w tył głowy, to nie chciałam mu wierzyć. U mnie w domu nikt o Katyniu nie mówił. Nie mogłam spać. Ciągle miałam przed oczami ich pęknięte czaszki, ich porwany mózg, ich nieruchome oczy, ich krew sączącą się na ziemię. (...) Pokochałam tego chłopca, ale jak mu powiedziałam, kim naprawdę jestem, to się ode mnie odwrócił. Wtedy przestałam wierzyć w siebie".

W "Małej narracji" Wojtka Ziemilskiego [na zdjęciu] perspektywa jest jeszcze bardziej osobista, mamy bowiem na scenie człowieka autentycznie uwikłanego w historię. Ziemilski jest wnukiem Wojciecha Dzieduszyckiego "Tunia", zmarłego w 2008 r. wrocławskiego dziennikarza i działacza kultury, który okazał się współpracownikiem SB. W swoim performance próbuje zmierzyć się z prawdą o dziadku, analizuje jego donosy, szuka ukrytych motywacji, opisuje także konsekwencje całej sprawy dla rodziny i samego oskarżonego, który z powodu towarzyskiego ostracyzmu przez ostatnie dwa lata życia nie wychodził z domu.

Pytanie o przeszłość staje się tu pytaniem o własną tożsamość. Ziemilski należy do generacji odrzucającej tożsamość narzuconą przez dziedzictwo narodowe. Jest obywatelem świata, wiele lat mieszkał w Portugalii. Opowiada, jak zmieniał pisownię swego imienia, by cudzoziemcy mogli je wymówić. "Czy każdy z nas nie jest self-made manem? Czy nie jest przede wszystkim swoim ciałem? Czy nie na nim się zaczyna i nie na nim kończy?" - pyta i wymienia wszystkie daty z polskiego kalendarza, które chciałby zapomnieć: 1 września, 17 września, 8 maja, 3 maja, 1 sierpnia, 13 grudnia, 4 czerwca. Jednak od historii nie można uciec.

Wielkość "Małej narracji" polega na braku sentymentalizmu. Jest to zasługa formy przypominającej biznesową prezentację. Ziemilski beznamiętnie odczytuje tekst, jakby czytał sprawozdanie dla akcjonariuszy, tyle że zamiast wykresów zysków i strat na ekranie pojawiają się fotokopie artykułów o hrabim agencie, cytaty z Ludwika Wittgensteina, zdjęcia "Tunia" i fragmenty spektakli tanecznych. Jego występ jest tyle rekonstrukcją historii, ile samego siebie.

Ofiary mają głos

Bohaterami nowego dramatu historycznego stają się ludzie wyklęci, wyrzuceni poza nawias społeczny. Teatr przywraca im obywatelstwo w historii, daje głos, którego na co dzień nie mają.

Do tej kategorii należą bohaterki spektaklu "Utwór o matce i ojczyźnie" według poematu Bożeny Keff w reżyserii Marcina Libera z Teatru Współczesnego w Szczecinie (nagroda za realizację tekstu poetyckiego). To historia dwóch polskich Żydówek, matki i córki, żyjących w cieniu wojny, Holocaustu i antysemityzmu, związanych więzami miłości i nienawiści (Irena Jun i Beata Zygarlicka). Tematem jest tu szantaż historią: ocalona z Holocaustu matka przerzuca na córkę swoje poczucie winy, jednocześnie nie dopuszcza jej do swojej osobistej historii i cierpienia. Tyfus, głód w Wołgogradzie, getto we Lwowie są jej własnością.

W wywiadzie z autorką, którego fragmenty Liber wykorzystał w przedstawieniu, mowa jest o syndromie ocalonych: "Najbardziej zaklajstrowane usta mają dzieci tych, którzy przeżyli - Art Spiegelman to moje pokolenie" - mówi poetka. "Bezpośrednie rażenie historii rodzicielskich jest tak silne, że odbiera własną historię, wnuki już czują się swobodniej, mogą oderwać się od ciężaru faktów, mają prawo do fantazji".

To przytłoczenie biografią obrazuje scena, w której matka w gniewie mówi do córki: to już mnie lepiej zabij, na co córka odpowiada: "Zabić cię, myśli Usia, jak cię nie zabili Niemcy, dwie armie przynajmniej, dywizje pancerne, czołgi i lotnictwo całe cztery lata, to ja mam dać radę?".

Dotkliwy w tym dramacie jest kontekst polskiej historii, którą bohaterka pamięta inaczej niż wszyscy. "Solidarność" kojarzy się jej z antysemickimi pogróżkami ("wykończymy wreszcie tę żydokomunę"), wolność - z otwartym antysemityzmem. Liber wzmacnia jeszcze ten wątek, wprowadzając sfilmowany chór postaci ubranych w polskie stroje ludowe, które wygłaszają zaczerpnięte z internetowych forów ostre, antysemickie komentarze. Wrażenie jest wstrząsające, połączenie cudownie kolorowych strojów, rumianych twarzy i ciemnego rasizmu jest jak uderzenie w twarz.

Czy można historię napisać od nowa, prawdziwiej? Odbić, wyzwolić z rąk polityków, prokuratorów z IPN, strażników pamięci narodowej, a więc nie mojej i nie twojej? Takie pytania stawia w "Małej narracji" Ziemilski. Proces odbierania już się rozpoczął.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji