Artykuły

Polony i Piekorz. Dwie kruche bestie rozsadzające teatr

Anna o Magdzie: Jest świetnym reżyserem, ale głos ma jak z kreskówki. Magda o Annie: Zawsze była moim guru. Teraz wyrzuca mi, że jestem zbyt serio. W Teatrze Śląskim w piątek premiera spektaklu "Wizyta starszej pani" w reżyserii Magdaleny Piekorz z Anną Polony w roli głównej - pisze Ewa Niewiadomska w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Ewa Niewiadomska: Kiedy zobaczyłam panie na próbie, pomyślałam: dwie kruche kobiety, które rozsadzają teatr. Miałam rację?

Anna Polony: O tak, rozsadzamy, spierając się i dyskutując. Ja się Magdzie ciągle wtrącam. Mam prawo, bo w końcu teatr znam dłużej niż ona. Głównie jednak szarpiemy się w dwie strony w sprawie mojej roli.

Magdalena Piekorz: A mnie się wydaje, że właśnie mamy do niej bardzo podobny stosunek. Nie zgadzamy się tylko co do jednej sceny.

A.P.: Sceny miłosnej. Ja mam już po prostu inny stosunek do tych spraw (śmiech).

Jesteście wrażliwe i silne zarazem. To trudne połączenie dwóch pięknych cech?

A.P.: Oooo tak, z takim człowiekiem się ciężko żyje. Magda jest poza tym strasznie serio. Za mało się uśmiecha.

M.P.: Jestem serio, bo mam poczucie odpowiedzialności. Łatwo nie być serio, kiedy ma się dużo czasu. Były przecież wcześniej takie próby, na których żartowaliśmy, a nawet płakaliśmy ze śmiechu. Mam nadzieję, że je pani pamięta.

A.P.: Pamiętam. Sama niemal spadłam z krzesła...

M.P.: Ja mam potrzebę, żeby spektakl zobaczyć na próbie chociaż raz w całości, w takim kształcie, jak sobie wyobraziłam. Potem mogę wprowadzać rozluźnienie.

Czyli najpierw trzeba złapać byka za rogi?

M.P.: Tak, najpierw to się musi zamknąć w całość.

A.P.: Mówiąc poważnie, reżyser musi tak postępować. Sama reżyseruję i wiem, że przychodzi taki moment, gdy nie ma już czasu na żarty. Jak coś się nie klei, to reżyser się denerwuje. Jednak ja jako aktorka, aby zachować odpowiedni stosunek do tego całego wydarzenia, za żadne skarby nie mogę poddać się tym nerwom. Gdybym się poddała, wszystko wyleciałoby mi z głowy. Dlatego za cholerę temu nie ulegam, żartuję, śmieję się, a nawet czasem robię tej bestii na złość.

Wielka aktorka na scenie to jak widać wyzwanie wielowymiarowe...

M.P.: Gdyby pani Ania nie była taka, jaka jest, nie byłaby wielką aktorką. Wie doskonale co robi. Mnie samej zdarza się po próbie płakać do poduszki, ale czasem muszę przyjąć rolę kaprala. Stać się złym porucznikiem.

A.P: Magda piłuje mnie teraz, bo ją podobno oblałam na egzaminach do szkoły aktorskiej. Powiedziałam rzekomo, że jest podobna do Doroty Segdy, a Segdę już mamy. W ogóle tego nie pamiętam.

A gdyby dziś miała Pani podjąć decyzję, znając Magdę lepiej?

A.P.: Z takim głosikiem jak z kreskówki to ona się nie nadaje na scenę. Nadaje się do filmu. Ma tego rodzaju urodę, tego rodzaju uśmiech, z tymi pięknymi stu zębami, że kiedy się złości jest i ładna, i straszna, i naprawdę śmieszna.

M.P.: Jak tu budować autorytet? Ja próbuję powiedzieć coś poważnego, a słyszę: jesteś śmieszna jak z kreskówki. Tymczasem pani Ania była dla mnie zawsze aktorskim guru. Wyrocznią. W liceum miałam profesora, który był zakochany w Annie Polony. Całą klasę wysyłał do Teatru Starego w Krakowie. Mam z tego czasu mnóstwo autografów z różnych spektakli. Oczywiście wtedy, kiedy nie dostałam się do szkoły aktorskiej, świat mi się zawalił. Każdy tak reaguje. Potem, gdy zdałam na reżyserię, poczułam, że to jest to, co chcę robić. Pewnie moje losy i tak potoczyłyby się w kierunku reżyserii.

A.P.: Wielu aktorów bierze się za reżyserię, kiedy osiąga etap, w którym o scenie wiedzą już wszystko. Nagromadzenie materii scenicznej po prostu ich rozsadza. Myślą, że mogą więcej i więcej. Stworzyć postać to dla nich za mało, chcą stworzyć rzeczywistość. Ja też zostałam reżyserem po śmierci Konrada Swinarskiego. Zrobiłam to też ze strachu, że nie będę grała. Byłam przecież jego aktorką. Miałam potrzebę zapewnienia sobie pracy, możliwości dalszego istnienia w teatrze.

Magda skończyła reżyserię filmową, ale ją również ciągnie do teatru...

M.P.: W teatrze jest szansa na wnikliwą analityczną pracę, pogłębioną analizę psychologiczną, a mnie zawsze interesował człowiek w sytuacji osaczenia. Wtedy, kiedy podejmuje decyzję i wie, że każdy jego wybór będzie zły. Teatr daje mi szansę takiego analizowania człowieka. W teatrze jest też magia "stwarzania się", przepływu energii między sceną a widownią. Oglądam spektakle wiele razy i czasem dzieje się coś tak niesamowitego, że spektakl zaczyna być czymś znacznie więcej niż opowieścią. Unosi się nad sceną.

A.P.: To się dzieje zazwyczaj, kiedy aktorzy już się rozegrają. Aktor sam staje się wtedy twórcą. Zaczyna żyć postacią do końca. Ja sama, pomimo wielu lat spędzonych na scenie, na początku zawsze jestem trochę spięta. Muszę się oswoić z rolą, kostiumem, butami, sztuczną ręką, udawaną protezą nogi - jak w tym przedstawieniu. Zastanawiam się, czy spełnię oczekiwania reżysera, co powie krytyka. Czy to będzie spójne. Przez to pierwsze spektakle są zazwyczaj dość nerwowe. Coś człowieka hamuje. A rola powinna płynąć z wnętrza, z trzewi.

Zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem nie są panie do siebie podobne?

A.P: Oczywiście. Jesteśmy podobne usposobieniem, charakterem, czasem histerycznością. Chociaż ja mam silniejszą ekspresję. Tym się różnimy.

M.P.: Na pewno chodzi nam o to samo. Pani Ania doskonale mnie rozumie. Sama jest bardzo wymagająca. Wszystko musi umotywować. Nic nie może brać się z powietrza. Bardzo dużo się przy tej okazji uczę. Przede wszystkim tego, co to znaczy zbudować i wypełniać postać.

A.P.: Łączy nas wewnętrzna konieczność zagłębienia się w motywację postępowania postaci i intencje autora. Magda drobiazgowo analizuje tekst, a ja jestem przecież ze szkoły Swinarskiego, który dzielił włos nie na czworo, a na dziesięcioro. A potem już podczas prób wiele wymagał od aktorów. Mówił: dajcie trochę ognia, bo tego nie widzę. Na tym dopiero można budować. Patrzę na Magdę i myślę, taka młoda i już to rozumie.

M.P.: Lubię, kiedy aktorzy dają z siebie wszystko. Jeśli się tego nie robi na próbach, można się łatwo przyzwyczaić do grania "tak sobie". Tymczasem ja muszę ich zobaczyć w kostiumach, na tle scenografii, z muzyką. Wszystko się zmienia na scenie poza tym, że wciąż muszę ogarniać całość.

Pora włączyć do rozmowy kolejną kobietę. Klara Zachanassian, główna bohaterka "Wizyty starszej pani", skrzywdzona w młodości w swoim rodzinnym miasteczku, powraca do niego, aby się okrutnie zemścić. Można o niej powiedzieć, że jest pełnokrwistą postacią teatralną?

A.P: Tak, to jest dopiero baba-cholera. Nigdy nie byłoby mnie stać na to, co ona zrobiła. Dlatego jestem pełna zachwytu nad nią...

M.P.: Nie jest jednak potworem i demonem od początku spektaklu. Na scenie jest raczej urocza, wspaniała, zabawna. Dopiero z czasem jej postać się zmienia. Okazuje się, jaki jest właściwy cel jej podróży. Wychodzi z niej całe okrucieństwo. To nie znaczy, że nie ma w niej człowieczeństwa, że nie mamy szansy jej zrozumieć. Nie jest tak, że ona jest zła a mieszkańcy miasteczka dobrzy. Od początku chodziło mi o to, żeby nie wszystko było tak jednoznaczne, kontrastowe. Zachowania ludzkie nie są więc czarno-białe jak scenografia w tym spektaklu.

Plan Klary jest taki, żeby użyć fortuny, aby zdemaskować mieszkańców. Pokazać, że dla pieniędzy zrobią prawie wszystko. Czy to takie ostrzeżenie dla nas, którzy też chcemy mieć wciąż większe domy i samochody?

A.P.: Oczywiście. Tak naprawdę bohaterami spektaklu są mieszkańcy miasteczka. To oni dokonują wyboru. To w nich widz ma zobaczyć siebie i problemy aktualne do dziś. Podobnie jak w "Śmierci komiwojażera" Arthura Millera, która pokazuje, że kapitalizm, jeśli uderzy, może powalić każdego. Rozmawialiśmy o tym z dyrektorem Teatru Śląskiego Tadeuszem Bradeckim. Podczas tej rozmowy zrodził się pomysł, aby na tej scenie wystawić "Wizytę starszej pani".

M.P.: To jest sztuka o mechanizmach działania. O manipulacji. Tej najbardziej wyrachowanej, bo przez wyczekiwanie. Bohaterka mówi tylko: A ja zaczekam... To jest świetnie napisany przez Friedricha Durrenmatta tekst. W sztuce widzimy, jak bohaterowie się zmieniają. Jak tracą dobre samopoczucie i zdanie na swój temat. Jak zaczynają czuć się winni i rozumieć co zrobili. Najbardziej widać to w postaci głównego bohatera Alfreda Illa, którego gra Wiesław Sławik. To ogromna i trudna rola. Z przyjemnością patrzę, jak wypełnia ją od środka. W tym spektaklu pracuję także z innymi znakomitymi aktorami. Jerzy Głybin i Bogumiła Murzyńska udzielali mi przecież lekcji aktorstwa, kiedy byłam w liceum.

Współpraca z nowym teatrem musi być ciekawa i trudna...

M.P.: Zespół Teatru Śląskiego jest w świetnej formie. Ma duże możliwości.

Podziwiam to, że aktorzy grają non stop w innych spektaklach i biorą udział w naszych próbach. Są zaangażowani, dopytują, analizują, zostają po próbach.

A.P.: Ja w ogóle lubię Śląsk, bo ludzie są tu twardzi, ale też bardzo ciepli, rodzinni i serdeczni. Teatr Śląski to dobry teatr, ma świetny zespół. Jest w nim wielu moich studentów. Grałam zresztą przecież już wcześniej z Arturem Święsem. Czerpię też przyjemność z kontaktu z nowymi aktorami. Są dla mnie inspirujący. A to jednak zawsze drugiego aktora podnieca.

Magdo, czy czujesz, że stawiasz tym spektaklem kolejny krok w głąb świata teatru?

M.P.: Reżyserowi filmowemu zawsze jest trudniej. Trzeba wielu lat, aby uznano jego pracę w teatrze za ważną. Oczywiście największym szczęściem byłoby dla mnie, gdyby mnie ten świat w pełni zaakceptował...

Na zdjęciu: Anna Polony i Magdalena Piekorz podczas próby.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji