Artykuły

Na scenie i w serialach

- Gdy stałam się znana przestano mnie obsadzać, dlatego, że jestem aktorką popularną. Czy to porażka, że gram w hitowym serialu? - rozmowa z MAŁGORZATĄ KOŻUCHOWSKĄ, aktorką Teatru Dramatycznego w Warszawie.

Rozmowa z Małgorzata Kożuchowską

Alex Kłoś: W ile postaci się Pani obecnie wciela?

Małgorzata Kożuchowska: Nie zastanawiałam się nad tym. Łącznie z próbami?

Oczywiście.

- Policzmy. Hanka, to wiadomo. W warszawskim Teatrze Dramatycznym u Agnieszki Glińskiej w "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" pracuję nad postacią Jany . W Teatrze Narodowym w "Błądzeniu" Jerzego Jarockiego gram: Alicję, Albertynkę i Ritę Gombrowicz. Rozpoczęłam też próby w jego inscenizacji "Kosmosu", w której będą grała Lenę. W sumie w sześć.

Dla osób kojarzących Panią z Hanką Mostowiak sporym zaskoczeniem była by Albertynka.

- Dlaczego?

Hankę można oistawiać za wzór młodym panienkom, Albertynka to pełne seksapilu "dame de comagne".

- Na tym polega uroda mojego zawodu jestem aktorka , zmieniam sie I sprawia mi to niebywała przyjemność.

A granie której postaci sprawia Pani największą przyjemność?

- W każdej jest coś co jest mi bliskie. Albertynka, też jest w jakis sposob wyolbrzymieniem rozbuchaniem czegoś co składa się na Małgorzatę Kożuchowską. Hanka przez pierwsze dwa lata była czarnym charakterem. Taka jak dziś jest od dwóch lat. Gdyby ktoś powiedział mi wtedy, że będę przez pięć lat grała jedną postać w serialu, to odpowiedziałabym, że się do tego nie nadaję. Nie miałam pojęcia, że tak długo będę musiała się z tą postacią mierzyć i zaprzyjaźniać. Bez sympatii taki związek byłby nie do wytrzymania..

Przy takiej roli jak Hanka rzeczywistość ekranowa może zlewać się z tym, co ma miejsce naprawdę.

- Na szczęście bardzo rzadko zdarza się, by ktoś w miejscu publicznym zwrócił się do mnie: Hanko.

A co słyszy Pani najczęściej?

- Pani Małgosiu. Uważam to za osobisty sukces. Udało mi się chyba uniknąć całkowitego utożsamienia z tą postacią.

Jak Pani pracuję nad tekstami? Dyktafon, lustro...?

- Dyktafon?

Widziałem w filmie jak John Malkovich nagrywa swoje kwestie na dyktafon a potem odsłuchuje i sprawdza, jak mu wychodzą.

- W filmach dzieją się różne dziwne rzeczy Nie pracuje z dyktafonem, nie pracuję też z lustrem. Pracuję przede wszystkim głową. Lubię stan, w którym postać staje się mi tak bliska, że myślę o niej prowadząc samochód, robiąc zakupy. O jej zachowaniach, reakcjach. Teraz tydzień przed premiera najczęściej myślę o Janie, ale gdzieś w głowie siedzi już Lena.

Czy można się nauczyć czegoś od granych postaci?

- Na pewno można się czegoś o sobie dowiedzieć, przypomnieć o czymś. Albo odnaleźć I uruchomić coś, o co się siebie nie podejrzewało Można sobie w ten sposób pomóc. Czasem trzeba się zmierzyć z sytuacjami, które w życiu są dla nas kompletną abstrakcją, to niesamowicie uruchamia wyobraźnie. Lubię etap prób stolikowych kiedy jest czas na rozmowy, dzielenie się swoimi doświadczeniami, ale też obserwacjami różnych życiowych postaw, zachowań. Myślę, że życie moich scenicznych postaci jest o wiele barwniejsze od mojego.

"Błądzenie", "Kosmos". Czytała pani Gombrowicza w szkole?

- Dobrze pamiętam "Ferdydurke". Bardzo mi się podobała. Kiedy przeczytałam "Opętanych" marzyłam żeby zagrać Maje. Teraz, pracując nad "Błądzeniem" przekopałam się przez całego Gombrowicza. Jest w nim wiele rzeczy, których nie rozumiem, ale lubię jego poczucie humoru, wyobraźnię I zaskakującą wciąż aktualność tematow, które poruszał . Czytam go poprzez Jarockiego i własną intuicję. Przygotowując się do roli Albertynki w próbach muzycznych i choreograficznych doszłam do takiego etapu, że przestało być dla mnie jasne co mam zagrać. Do pracy podchodzę analitycznie rozkładam wszystko na czynniki. Zadaję pytania i lubię znać odpowiedzi. Do tego oczywiście dochodzą emocje, ale lubię wiedzieć. Budowaliśmy już sytuacje a dla mnie, to była abstrakcja. W końcu poszłam do Jarockiego i przyznałam się, że nie wiem co mam grać. Spojrzał na mnie i powiedział "Dobrze to grasz". Tyle. Uwolnił mnie. Czasem dobrze, by aktor wyłączył tego swojego policjanta. Okazało się, że tyle przeczytałam, przeprowadziłam rozmów, wysłuchałam wykładów, analiz, że to we mnie już po prostu jest. Wystarczyło w to uwierzyć.

Albertynka to byt z trwającego cztery godziny spektaklu. Hankę zna 12 mln telewidzów.

- Ludzie mówili: "Proszę pani, ja czekam na każdy odcinek i przeżywam losy bohaterów, wzruszam się z nimi i śmieję. Trzymam za nich kciuki. Ten serial i wy jesteście tacy jak w życiu". Dla mnie to było zaskakujące. Na planie często śmialiśmy się: "No nie, tak to w życiu nie ma ". Z czasem coraz częściej zaczęły do nas docierać opinie, że to właśnie w serialu jest tak, jak w życiu. Nie wiedziałam na czym to polega. Pomyślałam, że być może widzowie to tak odbierają, bo film jest osadzony w naszych, bardzo polskich realiach. Można kupić sobie taką samą bluzkę, jaką nosi Hanka. Hanka ma takie same garnki, te same pola i drzewa za oknem. Może ludzie chcą oglądać coś, co przypomina im życie, ale jednocześnie jest lepsze. Świat, który jest im znany, przez to bliski, ale też taki jaki chcieliby, żeby był. Gdyby wyobrazić sobie siebie w tym świecie, to dobrze byłoby być taką Hanka. Być dobrą dla dzieci i męża, gotować obiady, prowadzić działalność charytatywną, adoptować dziecko z domu dziecka, pomagać wszystkim w rodzinie, a do tego chodzić uśmiechnięta i ładnie wyglądać. Choć Hanka nie jest ideałem, ma wady, jak to w życiu.

Kto pisze listy do Hanki?

- To dla mnie drugie wielkie zaskoczenie. Trzy, cztery lata temu na spotkaniach z publicznością śmiałam się i mówiłam: "Taki poważny serial ogląda takie małe dziecko? To ty bystry jesteś!". Ale mama dziecka na to: "Ja nie mogę go odciągnąć od telewizora, on tak strasznie przeżywa". Piszą do mnie dzieci cztero, pięcioletnie takimi śmiesznymi literkami, albo ktoś za nie pisze. Dziewczynki w wieku jedenastu, trzynastu lat. "Ja bym chciała być taka jak Pani, chciałabym żeby Pani została moją ciocią, Pani lubi dzieci". Ale zdarzają się też poruszające listy od moich rówieśniczek, w których piszą, że dzięki Hance nabrały wiary w siebie.

Wypada Pani bardzo sugestywnie w tej roli.

- Dostaję tekst na bieżąco. Nie wiem co będzie po sześciu odcinkach, które teraz czytam. Staram się, żeby stworzyć postać jak najbardziej autentyczną, nie oszczędzam się, wkładam w nią dużo serca i prawdziwych emocji. To uczciwe. I szczere.

Którą rolę w filmie fabularnym wspomina Pani ze szczególnym sentymentem?

- Mam generalnie pozytywne wspomnienia. Natomiast nie został zaspokojony mój głód na rolę o takim ciężarze jak te, które gram w teatrze. Postaci, które we mnie zostały I choć istniały tylko na scenie, dotykały mnie osobiście. W filmie coś takiego mi się nie przydarzyło. Grałam role charakterystyczne, komediowe. To były wyraziste kobiety, nie było to jednak to, za czym tęsknię.

Zaliczyła Pani dużo komedii.

- Swego czasu nawet walczyłam z wizerunkiem aktorki komediowej. Po drugim "Kilerze" poczułam, że rodzi się niebezpieczeństwo, że będę grała już tylko komedie. Mam poczucie humoru, jestem zabawna, mam viskomikę. Ale mój zawód to mój sposób na życie, więc chcę w nim okrywać coraz to nowe rzeczy a nie zostać zamknięta w jednej szufladzie.

Była też Pani wokalistką i nagrała pięć piosenek z nieistniejącym już zespołem Futro.

- To była wyjątkowa okazja, by od początku do końca być autorem projektu, w którym biorę udział. Nie mówiłam czyjś tekstów, nie byłam elementem wykorzystanym w wymyślony przez kogoś sposób. Pracowaliśmy dla przyjemności. Dostaliśmy propozycję wydania materiału na płycie dołączanej do "Elle". To było jak prezent dla czytelników i dla nas.

Zagraliście jeden koncert, czy to koniec tej przygody?

- Robimy dalej muzykę, ale nikt nikogo nie pogania. Będziemy grali koncerty, kiedy będziemy mieli dostatecznie dużo dobrego materiału.

Jeden z tekstów opowiada o tym, że zakochała się Pani na planie filmowym, czy to było coś poważnego?

- Ja się nie zakochuję niepoważnie.

Przeglądając kolorowe magazyny można odnieść wrażenie, że dobrze układa się wam współpraca. Grzebią co prawda w Pani życiu osobistym, ale za chwilę pojawia się artykuł, w którym opowiada Pani o tym, że chce adoptować dziecko.

- "Zawodowy sukces w cieniu osobistej porażki". Takie rzeczy mi nie pomagają. Staram się śmiać, trzymać zdrowy dystans, ale trudno mi się pozbyć uczucia zażenowania kiedy czytam "doniesienia prasowe" na temat mojego życia prywatnego. Pomiędzy mną a taką prasą nie ma żadnego "dilu". Nie uprawiam autokreacji, nie pilnuję, żeby o mnie pisano.

Ale nigdy nie pokazała im Pani zbyt wiele.

- Nie widzę takiego powodu. Gdybym wszystko opowiedziała w wywiadach nie miałabym po co wychodzić na scenę. Fascynuje mnie to, że często wielkie aktorki były szarymi, nie zwracającymi na siebie uwagi kobietami. Dopiero przed kamerą lub na deskach nabierały czegoś, co nie pozwalało oderwać od nich wzroku.

No i zawsze trzeba być w formie.

- Często gram od szóstej rano w serialu 45 km od Warszawy i zdarza się, że ledwie się wyrabiam, żeby zdążyć do teatru na przedstawienie, przemalować z jednego make up'u w drugi... A przecież nie mam prawa obarczać widzów swoim zmęczeniem.

Pojawiła się w Pani głosie nuta znużenia.

- Chciałabym móc grać tylko tyle, by nie pozbawić się radości grania. Od lat gram właściwie non stop i boję się, że kiedyś mi zabraknie energii. Chciałabym ograniczyć swoje działanie tylko do tego, co naprawdę mnie interesuje. Myślę, że jestem na dobrej drodze by taki komfort osiągnąć.

Miała Pani jakieś inne pomysły na życie?

- Nie. Postawiłam wszystko na jedną kartę i wybrałam warszawską szkołę teatralna

Była Pani pewna sukcesu?

- Nie dopuszczałam do siebie myśli o porażce. Uważam, że jeżeli się konsekwentnie dąży do celu i niczego się przed sobą nie udaję, to musi się udać.

Wystąpiła już Pani w reklamie kremu przeciwzmarszczkowego.

- To moja ucieczka przed skalpelem (śmiech).

W internetowym rankingu na Polską Boginię Seksu zajmuję Pani trzecią lokatę.

- Dopiero? (śmiech)

W "Vivie" aktorzy "M jak miłość" zaprezentowali się w zabarwionej erotyzmem sesji zdjęciowej. Pani była w niej zdecydowanie powściągliwa.

- Jestem już za stara na myślenie, że im odważniej czy bezczelniej się gdzieś zaznaczę, tym lepiej dla mnie. To do czego dążę nie ma nic wspólnego z szybką, błyskotliwą karierą.

I dlatego została Pani najpopularniejszą polską aktorką (badania na zlecenie "Super Expressu")?

- Kiedy wybierałam ten zawód wiedziałam, że chcę być sławną aktorką. Aktor bez widzów nie ma racji bytu. Uważam traktowanie popularności jako zła koniecznego za fałszywą kokieterię. Kiedy po studiach trafiłam do teatru grałam role za rola. Gdy stałam się znana przestano mnie obsadzać, usłyszałam, że dlatego, że jestem aktorką popularną. Ale czy to źle? Czy to porażka, że gram w hitowym serialu? Jestem aktorką, którą publiczność chce oglądać. Mam być z tego powodu niezadowolona?

A czy zna Pani smak porażki?

- Wiem jak to jest, kiedy przygotowuje się miesiącami przedstawienie, a ono schodzi z afisza po paru spektaklach. Zagrałam w filmie, który nigdy nie wszedł na ekrany. Mam I takie doświadczenia. Pozwala mi to cieszyć się tym, co osiągnęłam i tej satysfakcji nikt mi nie odbierze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji