Artykuły

Życie łatwe czy piękne?

Margines jest najmłodszą sceną Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie. Co ją charakteryzuje? Artystyczna niezależność, awangardowy charakter, akcentowanie nowych tendencji w dramaturgii - po Przeglądzie Spektakli Sceny Margines pisze Justyna Mazur w Teatrze.

Margines jest najmłodszą sceną Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie. Co ją charakteryzuje? Artystyczna niezależność, awangardowy charakter, akcentowanie nowych tendencji w dramaturgii. Ciepło. Prowadzona przez młode pokolenie twórców, jest miejscem eksperymentalnych poszukiwań repertuarowych, działań parateatralnych, które mają sprowokować twórczy dialog między artystami i publicznością. Cieplej. Stwierdzenie, że jest to otwarta, skoncentrowana na widzu, przyjazna scena - to za mało. Ona przede wszystkim edukuje i rozbudza apetyty, a przy tym promuje młodych, zdolnych. Scena prowincjonalna? Tak. Olsztyńskia Scena Margines, ukryta w cieniu większych ośrodków teatralnych, jest skromna, ale ambitna.

W czerwcu odbył się przegląd zrealizowanych tu spektakli. Publiczność zasiadła na liczącej niespełna sześćdziesiąt miejsc widowni. Zaprezentowano siedem przedstawień. Wszystkie, choć każde w inny sposób, wpisywały się w ideę tego miejsca. Poziom wyzwań stawianych widzowi był jednak bardzo nierówny. Można by uczynić z tego zarzut, lecz ciekawsze może okazać się poszukiwanie sensu w takiej konstrukcji repertuaru.

Spektakle, które pokazano podczas przeglądu, ilustrowały niejako kolejne etapy wtajemniczenia. Przedstawienie "Wszystko o kobietach", na podstawie tekstu Miro Gavrana, w reżyserii Giovanny'ego Castellanosa (od 2007 roku kierownika artystycznego Sceny Margines) było sztuką z gatunku lekkich, mieszczańskich - takich, wobec których badacze gender czy feminizmu mogliby sformułować długą listę zarzutów. Ci sami widzowie mogli zobaczyć spektakl "Jackie. Śmierć i księżniczka" Elfriede Jelinek w opracowaniu i reżyserii Weroniki Szczawińskiej, z poruszającą rolą Mileny Gauer. Te spektakle to dwa portrety kobiety, dwa skrajnie różne punkty widzenia. Realizacja Castellanosa jest czymś w rodzaju bezpiecznego komentarza do codzienności - pokazaniem z przymrużeniem oka naszych "potocznych" zachowań i niekonsekwencji. Nie jest to alternatywa, choć na alternatywnej scenie - ot, taki off dla początkujących. Ociera się o poetykę kabaretu, ale daleko jej do eksperymentu. Nie zagląda za kulisy życia kobiet, co najwyżej prezentuje je bez makijażu.

Sztuka Szczawińskiej jest przeciwieństwem takiego spojrzenia. Jackie nie umie żyć bez make-upu, jej twarz i ciało zrosły się z maską zobowiązań damskiej ikony. W tym tkwi tragizm bohaterki, który reżyserka bada, wkraczając na najbardziej niebezpieczne obszary człowieczeństwa. Kobiecość, która została wbita w różowy, wyprasowany kostium, wlała się w niego jak woda w naczynie i straciła swój właściwy kształt. A gdyby szwy puściły? Gdzie, czym, i czy w ogóle byłaby Jackie bez charakterystycznych atrybutów? Szczawińska swoim przedstawieniem, a Gauer rolą szarpią szpadę w trzewia kobiecości, przebijając się na wylot - przez tkanki języka, cielesności, seksualności, emocjonalności, aż po semantykę tego, co poza nimi.

Jeszcze inną, ale równie wnikliwą próbą sportretowania kobiety był, otwierający przegląd, spektakl Kuby Kowalskiego "Manhattan Medea" oparty na tekście Dei Loher. Autorka wpisała mit Medei w topografię współczesnego Manhattanu. Tytułowa bohaterka, grana przez Ewę Pałuską, jest emigrantką z owładniętych wojną Bałkanów. Jazon (Sebastian Badurek), w którego uczucie wierzyła, odrzuca wartości starego świata, a wraz z nimi samą Medeę. Woli wejść w związek małżeński z córką milionera, co ostatecznie da mu prawo do uczestniczenia w grze. Manhattan jest bowiem planszą, na której przesuwają się kolejne pionki: Jazon, odźwierny Velazqucz (Grzegorz Gromek), zarządca fabryki (Marian Czarkowski) i wreszcie Medea, która chce od tej roli uciec. W przestrzeni płynnych zasad próbuje być człowiekiem. Spotyka Deaf Daisy (Marek Szkoda) - drag queen, uosobienie kobiety i alegorię śmierci w jednym. Zupełnie jakby wyciągnęła z talu jokera albo trafiła na zalecenie, które zmusza ją do przesunięcia się w ciągu jednej kolejki o kilka pól naprzód. Partia kończy się jednak tragicznie, a widzowie mogą się temu jedynie przyglądać.

Podobny stan bezradności publiczność odczuła podczas pokazu "Twarzą do ściany" Martina Crimpa w reżyserii Ivo Vedrala. Tyle że w tej inscenizacji obserwatorzy byli częścią teatralnego świata. Spektakl powstawał na ich oczach. Aktorzy (Milena Gauer, Grzegorz Gromek, Leszek Spychała i Marek Szkoda) improwizowali historie swoich bohaterów w bliżej nieokreślonej przestrzeni, będącej synonimem niegotowości, stwarzania, remontu. Radosne narracje, mieniące się wspomnieniami, im piękniej się zaczynały, z tym większą grozą zmierzały ku końcowi. Postacie nawzajem dopełniały swoich opowieści, weryfikowały je - z początku delikatnie, dowcipnie, a później coraz bardziej stanowczo demaskując, kryjący się pod sloganami szczęśliwości i spełnienia, tragizm. Bohaterowie balansowali na słowach wyrażających pomyślność jak na linie, próbując zachować równowagę. Pozostali potrącali budowane historie swoimi uwagami i pytaniami. Granica między zazdrością a współczuciem okazała się bardzo cienka. Na szczególną uwagę zasługuje "Edyp" na motywach dramatu Sofoklesa, w reżyserii Uli Kijak. Spektakl pokazuje dramat ludzi, którzy nie znają swojego pochodzenia, w kontekście aktualnych dyskusji wokół problemu anonimowych dawców nasienia i konsekwencji stosowania metody in vitro. Scenografia Diany Marszałek to przestrzeń przypominająca ring: w czterech rogach czworo aktorów, cztery ochronne płaszcze, cztery butelki wody, a pośrodku wiszący na kablu mikrofon. Stając przy nim, artyści przeistaczają się w postaci. Ich spotkania to zderzenie walki i tanga. Ciała aktorów/kochanków/ tancerzy/wojowników splatają się w warunkach arenowo-laboratoryjnych. Nie bez powodu podczas tegorocznej Anty-Gali Marginesu nagrodę za najlepszą kreację roku otrzymała Joanna Fertacz za rolę Jokasty/ Matki w tym spektaklu. Poprzednio laur trafił do rąk Mileny Gauer za kreację w przedstawieniu "Jackie. Śmierć i księżniczka". Po obejrzeniu kilku spektakli, w których gra Fertacz, widać, że jej występ w "Edypie" ma zupełnie inny charakter. Aktorka rozluźnia się, otwiera - tak jakby odnajdywała na scenie samą siebie. Bawi się tym, co intymne i prywatne, a co pod maską postaci mogło być skrzętnie ukrywane w innych, bezpieczniejszych rolach. I nie chodzi tu o intymność ciała, ale o bliżej nieokreśloną, znacznie głębiej osadzoną i baczniej strzeżoną wrażliwość. Wydaje się, że artystce, która nie zalicza się do pokolenia aktorów stawiających w zawodzie pierwsze kroki i która decyduje się na zmianę estetyki wyrazu, taka nagroda szczególnie się należy. Nagroda za odwagę.

Castellanos zaprezentował jeszcze jedną swoją realizację - "Kobietę-Bombę" Ivany Sajko. Przedstawienie nawiązuje do zjawiska "męczennic Allacha" - metody terrorystycznej, wykorzystanej przez Sanaę Muhaidily, siedemnastolatkę z Libanu. Monolog Europejki opowiadający o uczuciach kobiety-zamachowca jest jednocześnie transmisją z ostatnich minut życia samobójczyni. "A co Ty byś w tym czasie robił?" - to pytanie echem obija się w głowach widzów, podczas gdy aktorzy częstują ich chipsami i szampanem.

Scena Margines stara się oswoić widza, zaprzyjaźnić się z nim, nauczyć go teatru. Ten proces nie odbywa się jednak tylko poprzez spektakle. To miejsce to także cykle: Czerwony Październik, czyli prezentacja różnych sposobów myślenia o kulturze, z naciskiem na jej społeczną rolę, i Marginesowe Czytanki - prezentacje kanonicznych, choć nieliterackich i nieteatralnych, tekstów europejskiej kultury. Margines w każdym większym ośrodku akademickim szybko zostałby zasymilowany przez studentów. W Olsztynie trzeba było długo i ciężko pracować na to, by studenci zainteresowali się przygotowywanymi dla nich przedstawieniami. Aby zachęcić młodych, których życie koncentruje się wokół położonego na obrzeżach miasta kampusu Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskicgo, twórcy Sceny postanowili rozbudzić ich apetyt comiesięczną audycją radiową Z Butami Na Margines. Organizowali też wyjazdy do miasteczka studenckiego i, wychodząc z założenia, że jak Mahomet nie może przyjść do góry, to góra przyjdzie do Mahometa, pokazywali tam swoje spektakle. Choć wciąż nieliczni decydują się na spędzenie wieczoru w teatrze, ich liczba powoli, ale konsekwentnie rośnie.

"Przyglądając się działalności Sceny Margines, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że poglądy przez nią reprezentowane są jasno określone"- na tę uwagę dyrektor Sceny uśmiechnął się. Przyznał, że zapraszając ludzi związanych z "Krytyką Polityczną" i podkreślając ideę teatru społecznego, Margines sam sobie przykleja etykietę teatru lewicującego. Castellanos chciałby jednak, aby Scena prowokowała przede wszystkim do myślenia, do dialogu. "Gdyby zapukały do drzwi staruszki i powiedziały, że chcą się zaangażować w spektakl o moherowych beretach, też bym i m pozwolił" - zapewnia. Można odnieść wrażenie, że kierownik tego miejsca nie rozstrzyga o jakości propozycji, które przedstawiają mu młodzi reżyserzy. Owszem, pilnuje, by inscenizacjami zajmowali się ludzie z odpowiednim wykształceniem, by było konsekwentnie, o czymś, spójnie i "o sprawie". Margines ma zapewnioną niezależność artystyczną. To, że jest jedną ze scen Teatru im. Stefana Jaracza, gwarantuje jej tylko bezpieczeństwo. "Dyrektor Kijowski ma inne spojrzenie i nie zawsze nas rozumie. Ale pozwala nam pracować. Dopuszcza młodych"-słyszę od osób, które są ze Sceną związane.

Tutejsze działanie jest ściśle połączone ze specyfiką Olsztyna - miasta posiadającego jeden teatr. Problemem wciąż jest frekwencja. Widza łatwo tu zrazić prowokacją. Trzeba mu więc stawiać wyzwania, ale nie można rozdrażnić. Twórcy lubią wchodzić z odbiorcą w interakcję. Relacja artysta-publiczność jest kluczowa dla Sceny i dla Teatru. I dobrze za to, że kierownictwo nie narzuca widzom jednego obrazu teatru. Pozwala wybierać. Widz w Warszawie może pójść do Komedii, może pójść do Polonii, ale może także do Dramatycznego, Mieszkańcy mniejszych miast skazani są na gust dyrekcji jednego teatru. Alternatywą jest rezygnacja z oglądania przedstawień (bierny opór) lub pokonywanie kilkuset kilometrów, by szukać ich gdzie indziej (opór czynny). Teatr im. Stefana Jaracza dba o to, by widzowie mieli do niego zaufanie. By nie musieli stawiać oporu.

Występują tu ciekawi aktorzy, a reżyserzy to zazwyczaj bardzo obiecujący debiutanci. Niestety mało się o nich mówi. Zespół, którego znaczną część stanowią absolwenci Policealnego Studium Aktorskiego im. Aleksandra Sewruka przy Teatrze im. Stefana Jaracza, zasługuje na uznanie. Zupełnie niesłusznie niektórzy jego członkowie popadli w kompleks "artysty z prowincji". Piszę o tym, ponieważ na kartach programów pojawia się wielu aktorów, o których powinno być głośno. Tymczasem mało komu, spoza Olsztyna, mówią coś nazwiska: Pałuska, Gromek, Gauer czy Szkoda. W tych młodych ludziach drzemie potencjał.

Podobnie jest z młodymi reżyserami, których pewne dzieła można zobaczyć jedynie w Marginesie. Tu Kijak, Kowalski, Vedral i Szczawińska zajmują się tematami i estetykami, na jakich brak narzekają wielkomiejscy recenzenci i komentatorzy. Ich spektakle łączą młodzieńczy zapał, pomysłowość, wiedza. Weronika Szczawińska jest coraz popularniejsza, jednak wciąż niewielu widziało jej "Noże w kurach" przygotowane w Teatrze im. Stefana Jaracza. Krótka wzmianka w lokalnej gazecie - to wszystko. To odważny spektakl (grany na Scenie Kameralnej), trudny i niezrozumiały dla konserwatywnej części publiczności, więc rzadko pojawia się w repertuarze. Jego los jest niepewny także za sprawą braku odzewu ze strony krytyki. Nawet jeśli opisywane są przedstawienia z innych miast, Olsztyn jest marginesem życia kulturalnego, tak jak opisywana przeze mnie Scena - marginesem miasta. Czy jest recepta na taką sytuację? Może należałoby pokazywać tutejsze sztuki na ogólnopolskich festiwalach? A może przeciwnie - to dobrze, że teatr jest tak mocno wpisany w miejsce, w którym powstaje? I czy naprawdę każdy spektakl musi przejść chrzest wielkomiejskiej widowni? Chyba najbardziej jest to potrzebne aktorom i reżyserom.

Na razie młodzi twórcy pokazują, że nawet mała scenka wystarczy, by sprowadzić Warszawę, Kraków, Łódź i Wrocław do Olsztyna. Kiedy jednak stolica Warmii zacznie być widoczna w teatralnym krajobrazie tych miast? Dobrze, że ludzie związani z Marginesem nie zapominają o tym, że trudności i niewygody wyostrzają percepcję, drażnią i zmuszają do czujności. I dobrze, że kiedy odpowiadają na pytanie: "Wolisz mieć życie łatwe czy piękne?", w ich głosie wciąż brzmią satysfakcja oraz stanowczość, ii

***

Justyna Mazur - absolwentka Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej Akademii Teatralnej; współpracuje z Programem 2 Polskiego Radia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji