Pochwała nowej inscenizacji "Dziadów"
JEST dla mnie rzeczą jasną, niejako nakazem logiki, że przy ocenie nowej inscenizacji "Dziadów" Anno Domini 1978, opracowanej przez Adama Hanuszkiewicza, należy brać za punkt wyjścia dwa kardynalne fakty: 1. wybór dla tego spektaklu Teatru Narodowego - jego filii, Teatru Małego i 2. decyzję zrealizowania tylko najważniejszej, najdojrzalszej części dzieła - części III.
Teatr Mały. Otóż, poczynając od pierwszej inscenizacji powojennej (17.12.1954 - Opole, Teatr im. J. Słowackiego, opracowanie i reżyseria J. Ronard Bujański), wystawiono "Dziady" w Polsce Ludowej przed Hanuszkiewiczem 21 razy. Z tej liczby tylko dwóch reżyserów inscenizowało je "awangardowo": Konrad Swinarski (1973) i Kazimierz Braun (1977). A żaden z nich nie miał dla współczesnego "kostiumu" części III tak sprzyjających warunków lokalowych, jakie miał Adam Hanuszkiewicz. Braun rozegrał część III na scenie pudełkowej, przy czym osłabił związek "Ustępu" ze sceną "Balu" wędrówką przez miasto do BWA, Swinarski zaś zbudował na widowni pomost, który w pewnym stopniu rozpraszał uwagę widza. Co do mnie np., przyznam się bez fałszywego wstydu, że już pod koniec "Obrzędu", rozegranego wśród ludzi w foyer, zaczęła zaprzątać moją myśl obawa, iż nie dostanę się na dobre miejsce przy pomoście. Obawy się ziściły: docierały do mnie niespełna zarówno zapasy aniołów i diabłów za mymi plecami, jak to, co się działo daleko - w pudle scenicznym. A w ogóle wkroczenia na pomost, będący w gruncie rzeczy estradą, przekształcały się w pokaz, przy którym współ-c z u c i e z postaciami przechodzi w ich obserwację, podczas gdy Mickiewicz ustawicznie kładzie nacisk właśnie na c z u c i e.
Nie zewnętrznym, przestrzennym "przybliżeniem do widza" oferowanego jego wrażliwości dzieła uzyskuje się owo czucie, lecz umożliwieniem widzowi pełnej koncentracji odbiorczej - koncentracją wykonawczą. Taką koncentrację, percepcyjną potrafiły przecie wytwarzać dobre spektakle odbywające się na scenie pudełkowej. Hanuszkiewicz, wystawiając "Dziady" en rond, uzyskał ja również. Uzyskał dlatego, że w sali Teatru Małego, jednej z najpiękniejszych sal teatralnych Europy, zaprojektowanej specjalnie dla inscenizacji współczesnych, dzianie się teatralne niejako wyłania się organicznie z miejsca do grania, którym jest cała sala.
Sprawa druga. Po raz pierwszy w historii teatru wystawił "Dziady" w całości Kazimierz Braun. Z małymi skreśleniami reżyserskimi (zachowując 5303 wiersze wobec 6227 Mickiewiczowskiego oryginału). Spektakl trwał 7 godzin (przy podziale na dwa wieczory - 3 i 1/2 godziny). Inscenizacja Brauna miała swoje dobre momenty, choćby w części IV, gdzie Bogusław Kierc - Gustaw udatnie wydobył z tekstu najmocniejsze akcenty liryczne (zwłaszcza w monologu "Więc ostatni przeszłości odrzuciła szczątek..."). Ale otrzymaliśmy zarazem dowód, że przy całościowym potraktowaniu teatralnym tekstu "Dziadów" zachodzi jakby proces niwelacji problematyki poszczególnych części dzieła.
W 56 przypadkach wystawienia "Dziadów" przed inscenizacją Brauna (poczynając od wystawienia fragmentów części III - 3.9.1848 w krakowskim Teatrze Narodowym) realizowano dzieło nie w pełnej objętości. Oczywiście różne były po temu powody. Ale w każdym bądź razie jeszcze w okresie międzywojennym inscenizator dokonywał wyboru części czy passusów. Miał do tego prawo, bo biorąc na warsztat dzieło wszak heterogeniczne stawał przed koniecznością adaptacji, związanej z różnymi rezygnacjami.
Adam Hanuszkiewicz zdecydował się na część III (zresztą nie on pierwszy, gdyż w kwietniu 1962 r. wystawiono również tylko część III w katowickim Teatrze Śląskim, w adaptacji i reżyserii Jerzego Kreczmara), wybrał część III czyli tę, która została stworzona wkrótce po upadku powstania i choć mówi ona o wydarzeniach wcześniejszych, lecz w oczywisty sposób nie traktuje wileńskiego ruchu młodzieżowego 1823 r. jako zjawiska peryferyjnego. Stąd ogromna żarliwość tego tekstu, stąd zawarta w nim wizja dalszych perspektyw losu Polski.
Skoro wybrał Hanuszkiewicz czas historyczny o takiej wadze, nie godzi się zbywać jego inscenizacji mianem "wspominki", jak to miało miejsce w jednej z recenzji. Czyż nie ze "wspominków" właśnie zrezygnował inscenizator rezygnując z "Obrzędu" - uroczystości(...) obchodzonej (...) na pamiątkę dziadów, czyli w ogólności zmarłych przodków. Czy nie zrezygnował ze "wspominków" rezygnując z części IV z jej wątkiem cierpienia po utracie Maryli?
Tak zwane "przybliżanie" utworów klasycznych do współczesnego widza odbywa się u nas niekiedy w uzależnieniu od osobistej postawy historiozoficznej. Ale bierzemy w danym przypadku pod rozwagę rzetelną pracę inscenizatorską. Otóż niezaprzeczalną jest rzeczą, że w części III dzieła Wielka Improwizacja to monolog ponadczasowy, jak powiedzmy - słynny monolog Hamleta, ba, rzec by można że przewyższa go Improwizacja rozpiętością zagadnienia, wnikliwością, odwagą, polotem myśli, napięciem emocjonalnym. Ergo nie zachodzi tu potrzeba "przybliżenia" do naszych czasów, w których pamięta się najokrutniejszą z wojen i obozy zagłady - do czasów, kiedy "brudne wojny" toczą się pod różnymi równoleżnikami kuli ziemskiej, kiedy się żyje stale pod groźbą destrukcji atomowej. Można by powiedzieć, że natężenie gniewnej żarliwości w Wielkiej Improwizacji było wręcz prekursorskie.
Nie potrzebuje w zasadzie "przybliżania" ponadczasowy "hymn" wolności, jakim jest przecie scena w celi Konrada, choć akcja jej toczy się nie w naszym czasie historycznym. Wołanie o wolność jest zakodowane w człowieku przez naturę. Chodzi wszakże o dostrzeganie różnicy między realnymi a urojonymi uwarunkowaniami powodującymi nasilenia tego wołania. Uważam, że inscenizacja Hanuszkiewicza zachowała właściwe proporcje. Spektakl poprzedza piękna muzyka Czesława Niemena, oparta na chorałach gregoriańskich. Akcja zaczyna się wkroczeniem na stały podest nad sceną - pocztu zakonników z płonącymi świecami, którzy ustawiają się hieratycznie w jednym rzędzie wzdłuż ściany. Prowadzący, pozostając przed centralną bramą, wygłasza dedykację: Narodowej Sprawy Męczennikom... (zabrzmiał tu bardzo przejmująco głos Władysława Krasnowieckiego). Pod recytatywy mnichów podłożył Hanuszkiewicz fragmenty "Drogi do Rosji", "Przedmieść stolicy" i in. Ten oto Prolog zastępuje folklorystyczny "Obrzęd" i przecie nie bez uzasadnienia, skoro cela Konrada znajdowała się w klasztorze bazylianów. W przeniesieniu tekstów "Ustępu" z finału poematu do owego Prologu, śpiewanego przez osoby duchowne, widziałabym (może "mimo" Hanuszkiewicza) trafne uwspółcześnienie spektaklu. Nie miałam w ręku egzemplarza reżyserskiego, ale tak z pierwszego wejrzenia sądzę, że inscenizator nie dokonał zbyt wielu interpolacji i przemieszczeń. No, do już wymienionych dochodzi jeszcze przeniesienie z "Domu pode Lwowem" - Ewy, która w inscenizacji Hanuszkiewicza przekazuje swe sielskie Widzenie klęcząc przed łóżkiem śpiącego Konrada. Cóż poza tym? Ma się rozumieć, skoro nie ma "Obrzędu", konsekwentnie została też usunięta "Noc dziadów".
I wreszcie owo nieszczęsne, gdzieniegdzie już zaatakowane nałożenie fragmentu maligny Senatora (ze sceny VI) na widzenie Księdza Piotra. Cóż, "symultanki" są nader często stosowane przez wczorajszą awangardę i nikt za nic nikogo nie potępia, tylko że tu chodzi o tekst uświęcony tradycją narodową, tekst nad którym się ludzie od lat głowili, zwłaszcza w czasie okupacji. Tedy gubię się w domysłach. Może chodziło inscenizatorowi po prostu o "odświeżenie" formalne, a może jednak... Wiem tylko, że Julian Przyboś pisał kiedyś (v.. Około "Dziadów" w "Czytając Mickiewicza): Sceny nie układają się jedna po drugiej warstwami, lecz się wzajemnie przenikają. Należy je wywołać w wyobraźni równocześnie. Uczucie poruszone Improwizacja trzeba owionąć wzruszeniem obudzonym sceną w domu wiejskim pod Lwowem. Widzenie księdza Piotra, lapidarne, o zbyt natarczywej interpretacji alegorycznej, związane jest czasem z koszmarnym snem Senatora. Jak mocny i okrutny obraz powstanie w wyobraźni czytelnika, jeśli zespoli te dwie sceny w jeden akt wizji.
Na taką przysługę technika teatru współczesnego pozwalała.
A teraz z kolei sprawa aury "metafizycznej". Przecie nastrój modlitewny w Prologu był niewątpliwie. Aniołowie i diabli w celi i gdzie im tekst nakazywał byli? - Byli. A że odziani. "po cywilnemu". Trudno, nie sposób przecie, grając en rond, szokować widza z bliska butaforskimi skrzydłami i ogonami. To nie szopka. Współczesny widz i bez tego rozumie że tu chodzi o rzeczy wielkie, o kosmiczną walkę Dobra ze Złem.
Słowem, uważam inscenizację Adama Hanuszkiewicza za angażującą współczesnego widza intelektualnie i emocjonalnie.
Pomijając w dalszym ciągu relacji detale, powiedzmy coś niecoś o aktorach. Niewątpliwie na czoło wysuwa się wielka kreacja Elżbiety Barszczewskiej, występującej gościnnie w roli Rolissonowej. Żeby przekazać całą głębię miłości i rozpaczy tej matki, jakże szlachetny trzeba mieć gatunek artyzmu!
Krzysztof Kolberger, aktor przecie nie od dziś znany z teatru i ekranu całej Polsce, w roli Konrada wywiązał się z zadania na ogół dobrze. Nie zapominajmy, że Gustaw został poza nawiasem inscenizacji, co pozbawia rolę wielu jej scenicznych atutów. W części III "Dziadów" egzaminem możliwości aktora jest oczywiście Wielka Improwizacja. Kolberger włożył w nią dużo pasji, może nawet za dużo. Chwilami jakby nie wytrzymywał napięcia, "tracił oddech". Lecz szczerze mówiąc nie umiem powiedzieć, kto wykazał się dotąd totalną perfekcją w podaniu tego aktu oskarżenia o niedoścignionym wzlocie poetyckim i tu przychodzi mi na myśl, że warto by kierownictwo "odnośnej" redakcji TV zechciało zorganizować audycję podczas której moglibyśmy posłuchać Wielkiej Improwizacji w wykonaniu kilku naszych czołowych aktorów, jak to miało miejsce w przypadku monologu Hamleta.
Dotarły już do mej wiadomości zarzuty wytaczane pod adresem Jana Tesarza - Senatora. Odniosłam ze swej strony wrażenie, że jest on jak na czas historyczny "Dziadów" zbyt jednostajnie brutalny (brakuje stworzonej przez niego postaci - przejść kontrastowych, którymi olśniewał u Swinarskiego Wiktor Sadecki). Ale zadaję sobie kolejne pytanie, czy nie mamy tu do czynienia z zamierzonym sprymitywizowaniem Senatora celem przybliżenia do pojęć współczesnego powojennego widza?
Nie kwestionuję się natomiast osiągnięć Henryka Machalicy, przekazującego w roli Księdza Piotra autentyczną chrześcijańską pokorę i prorocze natchnienie bez teatralnego efekciarstwa. Należy się poza tym dobre słowo Tadeuszowi Janczarowi za poczciwego Kaprala, Januszowi Kłosińskiemu za postać Doktora, Edwardowi Rauchowi - za "pełnokrwistą" postać Bajkowa, Janinie Nowickiej za Kmitową, Zygmuntowi Fokowi za jednego z Literatów. I na pewno należy się uznanie jeszcze innym wykonawcom - nie byłam w stanie wyselekcjonować w tej ogromnej obsadzie najlepszych, za mało znam aktualny zespół Teatru Narodowego. Zresztą program nie ujawnia poszczególnie nazwisk aktorów grających filomatów, toteż mogę np. jedynie odnotować, że świetnie zostało podane opowiadanie Sobolewskiego.
Znając dzisiejszy stan kadr aktorskich łatwo się domyślić że nawet stołeczny Teatr Narodowy nie dysponuje samymi gwiazdorami: Hanuszkiewicz musiał pracować i z niezbyt doświadczoną młodzieżą aktorską. Gdy bierzemy to pod uwagę, tym bardziej cenimy wykonanie zaprezentowanej inscenizacji "Dziadów".
Pozostaje mi zaznaczyć w zakończeniu, że zasadniczą zaletą adaptacji opracowanej przez Adama Hanuszkiewicza jest zręczne połączenie realizmu z romantyzmem i ocalenie monumentalności dzieła, mimo zaprezentowania go w sali kameralnej.