Artykuły

"Śluby panieńskie" jako pozorna sielanka

Walka o szczęście miłosne, o prawo swobodnego wyboru dwojga istot - to jedno z najważniejszych zagadnień w komediach Fredry. Wyjątkowo tylko sprawa ta bywa traktowana umownie, jako sprężyna rozwojowa akcji. Przeważnie chodzi o wyraźnie uwydatniony konflikt. Nawet w pogodnych, farsowych Damach i huzarach, Porucznik i Zosia muszą walczyć o prawa swej miłości.

Nie trudno się domyślić, że twórczość Fredry jest tutaj odbiciem jego przeżyć osobistych. Tyranię władzy rodzicielskiej w sprawach miłosnych rozumiał twórca Dożywocia doskonale - gdyż przeżył ją boleśnie na własnej skórze. W Zemście po dłuższym sporze na temat swego małżeństwa wybiega Wacław ze sceny, z początkiem kunsztownej oracji, jaką rozpoczyna Rejent na temat cnoty. Wywody ojca dlatego drażnią Wacława, że czuje w nich fałsz; ale i dlatego, że są jak najbardziej sprzeczne z jego własnymi poglądami na miłość. Wacław zresztą nie tylko sprzecza się z Rejentem ale i postanawia działać przeciwko niemu. Przez nieśmiałość, a także i z troski o los ojca, zagrożonego bankructwem, nie posuwa się tak daleko Rózia z Dożywocia; ale ta bierność nie oznacza, że córka bez bólu godzi się na decyzję ojca. Tak samo rysuje się konflikt w Odludkach i poecie. W Zrzędności i przekorze władza starszych nad dziećmi ma już charakter kaprysu.

Zupełnie inaczej wygląda na pozór sytuacja w Ślubach panieńskich. Od pierwszych scen wiemy dobrze, że Aniela została przeznaczona Gustawowi. Pani Dobrójska wszystko ułożyła z Radostem i wcale nie kryje swych zamiarów. Radost też z tego nie robi tajemnicy, mówiąc w pierwszym akcie do Gucia:

Pani Dobrójska sama opiekę

ci daje

Nie idąc wzorem matek, co nos górą noszą,

Kiedy w duszy o zięcia wszystkich

świętych proszą.

Pamiętna twych rodziców i mojej przyjaźni

Swój zamiar względem ciebie

głosi bez bojaźni.

Gustaw wie o tym bardzo dobrze, wcale się nie sprzeciwia i mówi nawet z pewnym rodzajem automatyzmu:

Że gdzie dwie rodzin związku

sobie życzy

Związku się w końcu spodziewać wypada.

O cóż więc chodzi? Gustaw otrzymuje "bojowe zadanie" pozyskania sobie miłości (czy może tylko - sympatii) przyszłej narzeczonej. Panna mu się podoba, żadnej innej tajemnicy serce jego nie kryje. Kunszt komediopisarski Fredry polega pozornie tylko na tym, że w zajmujący sposób umie nas zaciekawić przebiegiem akcji - której rozwiązanie przewidujemy bez wysiłku. Przeszkody na drodze do szczęścia są tu przeważnie natury fikcyjnej: np. bajeczka o miłości do "innej" Anieli, którą ładnie i poetycko układa Gustaw, aby trochę podrażnić a trochę oczarować Anielę Dobrójska; czy fantazja na temat rzekomego "odkochania się" Albina, w gruncie rzeczy wciąż szalejącego z miłości do Klary; albo wreszcie - wmówione wszystkim rzekome zabiegi matrymonialne Radosta o Klarę, o których nic nie wie ten zakamieniały stary kawaler, po cichu marzący zapewne o - mamie Anieli. I sam fakt, że spra-wa niedobranego związku młodej dziewczyny z niekochanym przez nią człowiekiem ma w Ślubach znaczenie figla i żartu, a nie sprawy istotnej, jak w wielu innych komediach - uwydatnia wyraźną pod tym względem różnicę. Można by więc powiedzieć, iż wszystko w Ślubach układa się jak w sielance. Tylko że wniosek taki zawierałby zaledwie pozory, cienkie zewnętrzne pozory prawdy. Spróbujmy spojrzeć głębiej i dopatrzyć się sił, które zamazują pastelowe tony idylli.

Na wstępie - natkniemy się na sprawę owych ślubów panieńskich, które poeta po pewnych wahaniach przyjął jako definitywny tytuł utworu. Fredro pracował nad swą arcykomedią miłosną bardzo długo: od roku 1827, kiedy się zrodził pierwszy pomysł, aż do początków roku 1833. W trakcie tej pracy kilkakrotnie zmieniał się tytuł utworu: Nienawiść mężczyzn, Magnetyzm, Śluby panieńskie. Otóż aż dwa z tych tytułów dotyczą owego na wpół dziecinnego zobowiązania, jakie podejmują panny Aniela i Klara, aby nigdy nie wychodzić za mąż. Więc, choć motyw ten traktował Fredro humorystycznie, odgrywa on ważną rolę wśród zagadnień komedii.

Czyim pomysłem były owe "śluby", zobowiązujące do pogardy wobec mężczyzn? Oczywiście, nie Aniela była ich inicjatorką, tylko Klara. Aniela raczej ulega argumentom i sugestiom swej kuzynki, wierzy w jej rozsądek, z nabożeństwem słucha opowiadań. Ale w pewnych momentach (i to już na samym wstępie), jakby się trochę wstydziła owego uknutego z Klarą spisku przeciw "rodowi męskiemu". Dowodem V scena aktu drugiego, gdy na pytanie Gustawa o śluby odpowiada bez wahania uroczą nieprawdą:

Ja nic nie wiem o tym!

Nic więc dziwnego, że Aniela pierwsza opuści fortecę antymatrymonialnych zobowiązań. Dla-czego jednak Klara z takim ogniem narzuca kuzynce swój awanturniczy plan? Ponieważ w tej buntowniczej dziewczynie rodzi się opór przeciw regułom dotychczasowej obyczajowości. Ponieważ dostrzega sprzeczność między moralnością starszych, wpajaną od dzieciństwa - a faktami obserwowanymi naokoło. Lektury Klary, które wywierają na niej tak mocne wrażenie - też dowodzą, iż panienka próbuje chodzić własnymi drogami, czytać nie to co polecone, myśleć inaczej niż bezpośrednie otoczenie. Słowem jest w owej pannie Klarze materiał - niemal na poprzedniczkę emancypacji, oczywiście w dość skromnym rozumieniu fredrowskim. Takim na przykład, jakie w kilkadziesiąt lat potem urzeczywistni Matylda z Wielkiego czło-wieka do małych interesów. W każdym razie Klara, wraz ze swymi panieńskimi spiskami, to pierwszy symptom zamącenia pozornej w Ślubach sielanki. To pierwszy objaw buntu przeciw obowiązującej w kołach ówczesnego ziemiaństwa obyczajowości. Pierwszy sygnał świadczący, że twórca Ślubów dostrzega także i tutaj dokonywające się przemiany.

Druga sprawa - to problem Gustawa. Ten Gucio, mimo sprytu, lekkomyślności i energii, jest sobie chłopcem na pozór dość potulnym. Tak łatwo się godzi na wszelkie plany starszych, iż jego aktywność wygląda na zamaskowany sybarytyzm. Coby się na przykład stało, gdyby - dajmy na to - Radost urzeczywistnił dawne swe marzenia i zaczął konkurować o rękę owdowiałej pani Dobrójskiej? Oczywiście, że w takiej sytuacji plany matrymonialne Gustaw - Aniela przestałyby już być szczytem marzeń bogatego wujaszka. Czy Gustaw bardzo by się wtedy buntował? Czy potrafiłby walczyć o Aniele? Czy w ogóle walczyć by zechciał? Ale czy posiadamy jakiekolwiek dane do rozwiązywania owego równania o kilku niewiadomych?

Myślę, że Gustaw nie jest naturą ani zbyt samodzielną, arii zanadto skłonną do heroizmu. Lecz nie wolno w nim widzieć tylko - uroczej i wesołej marionetki. Nie w takim stopniu jak Klara (i Albin), ale i Gustaw reprezentuje już nowe zjawiska obyczajowe i nowe prądy. Indy-widualizm, który gruntownie przeobraża życie rodzinne narodu, znajduje w Guciu swego rze-cznika. Na wycieczki, jakie ten chłopak jeszcze dosyć dziecinny urządza pod "Złotą Papugę", prowadzi Gucia nie tylko chęć zabawy, ale i ciekawość życia:

Na małym świecie, co się wielkim mieni,

Gdzie każdy trwożnie po śliskiej przestrzeni,

Jakby na szczudłach i w przyłbicy chodzi,

Tam, czym są ludzie, niechaj

nikt nie bada.

Ale - gdzie człowiek mało pozór ceni

Przybranym kształtem nie chce

i nie zwodzi

Gdzie więcej wola, niż rozum

nim włada,

Tam chwytaj pędzel, wzór stoi

gotowy.

Gustawowi zawdzięczamy - jak wiadomo - owe sceny Ślubów, w które Fredro wpisał najpiękniejszą w swej twórczości poezję miłosną. Warto podnieść, że owa miłość tak współczesna romantyzmowi - nie jest jeszcze miłością romantyczną. Nie chodzi o wielką nieszczęśliwą miłość bez wzajemną, czy o miłość z góry skazaną na beznadziejny brak perspektywy. Gustaw ze Ślubów nie ma pod tym względem nic wspólnego z bohaterem IV części Dziadów, ani ze Zbigniewem z Mazepy. Walka jaką toczą kochankowie Fredry jest niemal zawsze - walką o przezwyciężenie trudności możliwych do pokonania. Nie jest zmaganiem heroicznym. Nie jest sięganiem po niemożliwość, zamyka się w granicach zdrowego rozsądku. Nie mniej jest walką prawdziwą. Walką, której odpowiadają pewne istotne przemiany pojęć.

Ale najciekawiej, z tego punktu widzenia, rysuje się postać Albina. Poszturchuje się po trosze tego chłopca, traktuje go pobłażliwie, czasem odmawia... prawa do realnego istnienia. W komentarzu Władysława Szyszkowskiego do wydania Ślubów w serii "Naszej Biblioteki" Zakładu Narodowego im. Ossolińskich (Wrocław 1953) znalazłem następujące uwagi: "Z ram tego realizmu (psychologicznego) wyłamuje się jedna tylko postać Albina, która od początku do końca wydaje nam się figurą mało prawdopodobną na tle cichego dworku średnioszlacheckiego. Źródła tego odstępstwa od prawdy życiowej należy szukać w dążeniach satyrycznych autora w stosunku do przesadnych objawów sentymentalizmu, jakie się zaznaczyły w ówczesnych romansach sentymentalnych a pod ich wpływem także i w życiu ówczesnego po-kolenia". Otóż muszę tu wziąć w obronę biednego Albinka, postponowanego w życiu przez Klarę, a w uczonych komentarzach przez Władysława Szyszkowskiego. Nie tylko nie wydaje mi się on "figurą mało prawdopodobną" - ale, wprost przeciwnie, stanowi jeszcze jeden dowód na to jak czułym uchem dosłuchiwał się Fredro żywego odgłosu zjawisk obyczajowych. Przecież Albin to już nowy styl życia, sprzeczny wyraźnie z pojęciami Radosta, Dobrójskiej, a częściowo - nawet i Gustawa. Przypomnijmy sobie Jowialskiego: Helenka z tej komedii przeciwstawia swą powagę wiecznemu rozbawieniu starszego pokolenia (od Jowialskiego do Szambelana i Janusza). Czy Helenka "wyłamuje się z

ram realizmu psychologicznego"? Nigdy w świecie! Fredro ukazuje tu pewne nowe postawy, nowy stosunek do spraw życiowych części młodego pokolenia, wychowanego na Romantyzmie. Że wielki komediopisarz czyni to w sposób z lekka zaprawiony ironią - to jego prawo; jego i jego sztuki. Ładnie by wyglądał świat komediopisarzy, gdybyśmy kwestionowali psychologiczne prawdopodobieństwo wszelkich postaci potraktowanych z humorem! Dlatego i Albin ma na pewno prawo do istnienia pod słońcem, a zwłaszcza pod słońcem przyświecającym fredrowskiej twórczości. Że jest to postać wartościowa i ciekawa, dowodzi wiele faktów. Na przykład - zachowanie się Albina w chwili, gdy słyszy o rzekomo projektowanym małżeństwie Klary z Radostem. Niewtajemniczona w spisek pani Dobrójska nawet nie próbuje bronić swej wychowanki. Posłuchajmy:

KLARA: Ach, cóż ja teraz pocznę w tej ciężkiej niedoli?

P. DOBRÓJSKA: Może ojciec nie zechce iść wbrew twojej woli?

KLARA: A jak zechce, jak zechce?

P. DOBRÓJSKA: Słuchać trzeba będzie.

Owo twarde "słuchać trzeba będzie", które pada z ust zacnej i łagodnej matrony, jest wyrokiem ostatecznym i bezapelacyjnym.

Natomiast Albin, zapominając o wszelkich regułach szacunku dla Radosta, "krzyczy mu w ucho":

Nim zaślubisz Klarę,

Mnie zabić musisz!

I wierzymy mu tym chętniej, że ten buntownik romantyczny daleko radykalniej niż Gustaw wierzy nie tylko w miłość wzajemną - ale nawet i w nieszczęśliwą, jednostronną, niewzajemną. Otóż takich entuzjastów uczucia było już zapewne sporo w ówczesnym naszym życiu. I z nich, z tych zapaleńców, rekrutowali się chyba lepsi reprezentanci społeczeństwa. Ci, co nie znali kompromisu także i w nie jednostkowych sprawach.

Jak widać, arcykomedia Fredry nastręcza mnóstwo materiału do nowych rozmyślań. Uwagi, które powyżej naszkicowałem, zrodziły się pod wpływem przedstawienia Ślubów panieńskich w Teatrze Nowej Warszawy, w reżyserii Marii Wiercińskiej. Jedne z nich wynikły bezpośrednio z wrażeń, jakie przedstawienie zrodziło; inne, muszę przyznać, powstały z ducha sprzeciwu przeciw temu, cośmy na scenie widzieli.

Zacznijmy od pierwszych. Przedstawienie w Teatrze Nowej Warszawy ukazało na ogół szczęśliwie - sprawę miłosną Gustawa i Anieli. Można by się z Haliną Dunajską (jako Anielą) posprzeczać o szczegóły. W pierwszych scenach dobre wychowanie panny Dobrójskiej i jej wielka wobec ludzi życzliwość, to ważne rysy charakteryzujące Anielę. Ale jej sylwetka psychologiczna rysuje się najciekawiej wtedy, gdy owe rysy nie przytłaczają zanadto - uczuciowego chłodu Anieli, w tej chwili zupełnie szczerego. Otóż owego chłodu było w grze Dunajskiej za mało. Dlatego zabrakło kontrastu z tymi momentami, w których miłość Anieli, jej oczarowanie, jej zainteresowanie, przeobrażają do gruntu sposób jej zachowania. Ale i to, co zobaczyliśmy - wywierało wrażenie. Aniela w ujęciu Dunajskiej nie starała się przenikać poza tekst; w pełni dopuszczała do głosu poezję Fredry, humor Fredry, melodię fredrowskiego wiersza, prawdę fredrowskiej postaci. Można powiedzieć, że właśnie ta postać najwierniej służyła tekstowi.

Z dwóch Gustawów, jakich pokazał Teatr Nowej Warszawy, widziałem tylko - Wieńczysława Glińskiego. Był to Gucio dobrze grający na instrumencie miłości. Był wirtuozem wzbudzania uczucia. Gorzej się przedstawiała sprawa własnego zaangażowania. W miarę rozwoju intrygi miłosnej, którą Gustaw prowadzi, powinien on - jak mi się wydaje - wpadać coraz wyraźniej we własne sidła, powinien być coraz bardziej wzruszony i przejęty, coraz mocniej wibrujący, coraz wyraźniej "zamagnetyzowany" miłośnie. Przecież owa wzajemna interferencja uczuć -to jeden z największych uroków i zarazem (jak starałem się podnieść) jeden z motywów komedii. Drwiące tony Gucia winny znikać gdzieś niepostrzeżenie; pod koniec nie zostaje z nich ani śladu. Mam także żal o zmarnowaną groteskowym ujęciem scenę wyjaśniania "magnetyzmu". Mimo wszystko jednak, postacie Gustawa, Anieli (i Radosta) stanowiły chyba najczystszą nutę przedstawienia. Niestety, wdzierały się tutaj raz po raz tony odmienne. W spektaklu uderzyły mnie ujęcia, przy-pominające pewne inscenizacje molierowskie w Komedii Francuskiej. Sztuki takie, jak Pan de Pourceaugnac lub Pocieszne wykwintnisie są dziś grywane na pierwszej scenie francuskiej pod hasłem maksymalnego i bardzo hałaśliwego ruchu. Tendencje podobne znalazły wyraz w końcowych scenach Ślubów w Teatrze Nowej Warszawy. Tradycyjne i zgodne z tekstem zatrzymywanie Radosta przez Dobrójska, której spódnicy uczepiła się Aniela - przeobraża się tu już nie w gonitwę, ale w zawody lekkoatletyczne. W te sceny ruchowe wciągnięto także i lokaja, a Gustawowi powierzono zadanie kilkakrotnego wskakiwania przez okno.

Domyślam się, o co chodziło: o życie, o ruch sceniczny, o wesołość. Ale tego ruchu, życia i humoru jest przecie w samym utworze tak dużo, że nie potrzeba go szukać poza nim. Dość jas-krawym przykładem pewnej bez ceremonialności w traktowaniu postaci - wydaje mi się gra Czesława Wołłejki jako Albina. Pomijam zarzucaną często temu artyście manierę, nadmiar zbędnego gestu, pieszczenie się własnym głosem. Ale czy wolno tak bardzo przekreślać wyraźne intencje poety by Albin wygłaszał najpoważniejsze swe kwestie z oczami roziskrzonymi uśmiechem lekko drwiącym? Przecież takie gierki kłócą się z funkcją, jaką postać Albina ma w sztuce wypełniać! Inny przykład - to dziwaczne manewry z chusteczką, nadające Albinowi ton jakby drwin z własnych słów i własnych miłosnych wzruszeń. A wreszcie: moment, w którym Albin stoi za kolumną tak iż widoczne są tylko jego ręce i tymi rękami wykonuje śmieszne gesty. Przyznaję, że wywołuje to na widowni głośne salwy śmie-chu. Ale konkurencja ze śmiechem wywoływanym przez samego Fredrę wydaje mi się - nie-co za śmiała.

I dlatego przyznam, wolę znacznie skromniejszą, spokojniejszą, bardziej umiarkowaną grę drugiego wykonawcy tej roli: Witolda Sadowego. Jego Albin za mało podkreśla posłuszeństwo postaci wobec stylu epoki, ale stwarza figurę żywą i psychologicznie (właśnie!) wytłumaczalną.

Bardzo chciałem odnaleźć w Klarze, granej przez Renatę Kossobudzką, akcenty owego buntu, o których wspomniałem wyżej. Niestety, odnaleźć ich było nie sposób, gdyż całemu rozwojowi roli wyraźnie zabrakło konsekwencji. "Z tych kawałków trudno będzie", mówi Dyndalski w Zemście. Postać zagrana przez Kossobudzką zdawała się rozlatywać na kawałeczki. Wybuchy śmiechu były jakby sztucznie poprzyklejane, nie wynikały z toku wypowiadanych słów. Płacz, którym wybucha pod koniec, przybrał postać jakiegoś grymasu. Poszczególne ruchy wiodły ze sobą spór. Jaka w tym była myśl, jakie założenie? Nie wiem.

Konsekwentnie natomiast i wyraźnie ujął Janusz Strachocki stryjaszka Radosta. Trochę mu brakowało ciepła, zbyt rzadko krasił rolę łagodnym uśmiechem (słowo Radost na pewno pochodzi od radości, a po wtóre - jest on także psychicznie spokrewniony z rozdokazywanym Guciem), ale ciekawie i dyskretnie uwypuklał "podtekst" swego stosunku do Dobrójskiej i owych skomplikowanych uczuć rozczulenia, zgrozy ale i podziwu, jakie w tym stryjaszku budzi Gucio. A bez tego, uboższy byłby bukiet barw, jakimi grają Śluby.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji