Artykuły

W Narodowym "Wesele"

Na jubileusz Teatru Narodowego Adam Hanuszkiewicz wybrał "Wesele", utwór - kto wie - czy nie najbardziej znaczący w dramaturgii polskiej XX stulecia, dlatego też tak często w szczególnych okazjach trafiający na scenę. "Weselem" inaugurował swą działalność teatr miejski w Lublinie, pierwszy w odrodzonej Polsce, 20 stycznia 1945 roku grano ten arcydramat na scenie krakowskiej, dosłownie w dwa dni po wyzwoleniu miasta. W ciągu prawie 75 lat od jego prapremiery obrósł on - jak żadne inne dzieło naszej literatury - tysiącem komentarzy i przyczynków, i wciąż odkrywa się w nim nowe pokłady znaczeniowe.

W dramacie tym tworzyli swoje świetne kreacje wielcy artyści teatru polskiego. Znakomitym Poetą był Michał Tarasiewicz, Gospodarzem - Ludwik Solski, a Panem Młodym - Juliusz Osterwa. I właściwie trudno znaleźć dziś wśród wybitnych aktorów nazwisko, które nie figurowałoby na afiszu "Wesela". Jedną z pierwszych znaczących ról Aleksandra Zelwerowicza jest Czepiec, a Kazimierz Dejmek na powojenną scenę wkracza w r. 1944 jako Jasiek w przedstawieniu teatru rzeszowskiego, który początkowo przyjął nazwę Narodowego.

Adam Hanuszkiewicz nie po raz pierwszy sięga do "Wesela". Od niego właściwie zaczynał tworzyć swój własny, niepowtarzalny teatr. W r. 1963 inscenizował utwór Wyspiańskiego na Pradze. Potem, gdy objął Teatr Narodowy, powtórzył rzecz i na tej scenie. Wreszcie dziś sięgnął do tego utworu z okazji jubileuszu. Dla krytyka teatralnego gratka to niesłychana móc prześledzić, jak ewoluował stosunek tego inscenizatora do jednego z najbardziej przecież kontrowersyjnych dzieł naszej literatury. Posypią się więc zapewne nowe komentarze, nowe zachwyty i żale.

Zawsze tak było. Nie znalazło uznania "Wesele" u Prusa i Sienkiewicza, Stanisław Tarnowski, rektor Uniwersytetu Krakowskiego i chyba najsławniejszy polski konserwatysta, ostentacyjnie wyszedł z przedstawienia premierowego, a Józef Kotarbiński, dyrektor teatru, w którym ono się miało odbyć, widział je w wymiarach niemalże rodzajowo-obyczajowego obrazka - z wódką i tańcami. Tymczasem już po wojnie, licząc od lubelskiego przedstawienia w reżyserii W. Krasnowieckiego, dramat Wyspiańskiego wystawiany był ponad 50 razy. Przy każdej takiej okazji próbowano wyjaśniać, czym jest ten zadziwiający utwór.

Kiedyś wypowiadał się na ten temat i sam Wyspiański, co zresztą zanotował biograf - Adam Grzymała-Siedlecki. Oto fragment jego relacji:

"... Solski (...) powziął myśl, by korzystając z uzyskanych w Królestwie po rewolucji 1905 r. ulg cenzuralnych, objechać z "Weselem" (zaangażowawszy specjalną trupę) większe a nawet mniejsze miasta Kongresówki, by tamtejsze społeczeństwo mogło poznać nie znane mu ze sceny arcydzieło. (...) Pojechałem do Węgrzec, przedstawiłem Wyspiańskiemu plan Solskiego. Słuchał uważnie, ale bez ożywienia; w jego milczeniu dawał się odczuć pewien opór wewnętrzny. Skończyłem, cisza. Wreszcie: - Niech pan powie Solskiemu, że nie daję zezwolenia. (...) Widzi pan, w "Weselu" pomówiłem Polaków o marazm duchowy, o niezdolność czynu. Tymczasem społeczeństwo Królestwa swoją rewolucyjną aktywnością, swoją walką udowodniło, żem się mylił. Objeżdżanie po miastach Królestwa z tą krzywdzącą je omyłką zakrawałoby może na obelgę, rzuconą krwi przelanej za wolność".

Ale potem, głównie za sprawą Boya i jego Płotki o "Weselu" nad utworem na długie lata zaciążyła anegdota przedpremiery, która odbyła się 20 listopada 1900 r. w domu Włodzimierza Tetmajera w Bronowicach Wielkich, gdzie to pan Lucjan Rydel wesele swoje z Jagusią Mikołajczykówną odprawiał. Bohaterów utworu zaczęto potem na scenie wyposażać w portretowe cechy ich pierwowzorów. Panu Młodemu włożono słynne już binokle Rydla.

Gdy w blisko 75 lat po tamtych wydarzeniach Adam Hanuszkiewicz bierze "Wesele" na warsztat, Boyowska plotka przestała bulwersować, a krakowsko-galicyjskie realia historyczne, w których osadzona jest narodowa problematyka "Wesela", mało kogo już interesują.

Hanuszkiewicz łączy I akt z drugim - wizyjnym, tym, wokół którego narosło tyle nieporozumień. Na scenie Narodowego Osoby Dramatu - Widmo, Upiór, Rycerz Czarny czy Wernyhora - nie zjawiają się jednak dzięki magicznemu zaklęciu rozpoetyzowanej Racheli. Są raczej ukoronowaniem szopkowej groteski pierwszego aktu. Sama Rachela (M. Umer) też w niczym nie przypomina swoich rozpoetyzowanych poprzedniczek. Nie jedyne to zresztą odstępstwo od Wyspiańskiego. Do uczestnictwa w dialogu poety z Maryną dopuszczone zostały jeszcze trzy osoby, Złotego Rogu Gospodarzowi nie wręcza już Wernyhora (z czym zresztą bywały poważne kłopoty, bo jakże niematerialność zjawy pogodzić z konkretnością owego rogu), lecz pozłocisty archanioł; zredukowany też został do minimum udział Nosa w przedstawieniu, którego dalekie od trzeźwości dywagacje przesuwały motywację pojawienia się nierealnych postaci w weselnej izbie w sferę przywidzeń powstających w alkoholowych oparach. Groteskowa konwencja właściwie sama wszystko uzasadnia, sama wszystko czyni prawdopodobnym, bez pomocy Nosa.

Szopka kończy się w III akcie. Jej groteskowi bohaterowie z czterech ścian bronowickiej chaty wychodzą w sad, między chochoły. Idą w Polskę.

To przedstawienie w Teatrze Narodowym ze znakomitymi kreacjami aktorskimi Tadeusza Łomnickiego (Gospodarz), Andrzeja Łapickiego (Pan Młody), Tadeusza Janczara (Czepiec), z bardzo interesującymi rolami pań: Bożeny Dykiel (Panna Młoda) i Zofii Kucówny (Gospodyni), to przedstawienie tak gorąco przyjęte przez publiczność na premierze, zapewne niejeden głos protestu wzbudził. Już słyszę: "Wesele" bez Nosa"? - Ale za to z archaniołem...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji