Artykuły

Sen o bólu i śmierci

Brzmi w tym przedstawieniu ton szlachetny. Ton, który zmusza publiczność do skupienia, a na myśl przywodzi teatr rapsodyczny. To skojarzenie rodzi się z kilku powodów. Sama tylko pusta niemal scena z dwoma detalami, rzeźbionym krzesłem i kołyską w niczym nie odwodzi uwagi od wykonawców. Eksponuje ich pięknie. Za tło służy surowa dekoracja z biegnących wysoko, jakby do nieba, płócien rytmizujących przestrzeń. W ich przecięciu ukazującym mroczną perspektywę pojawiają się postaci niczym niematerialne zjawy.

Program przedstawienia nie określa ich, podaje tylko nazwiska wykonawców. Nie są oni bohaterami wydarzeń, tradycyjnie rozumianej akcji. Służą natomiast rozpisaniu "Trenów" na głosy. Są mediami czarnoleskiej poezji, przy czym nie wszystkim spośród nich i nie zawsze pozwala Adam Hanuszkiewicz tę poezję mówić. Zadania wykonawców ograniczone są niejednokrotnie do działań baletowych, pantomimicznych czy muzycznych. Anna Chodakowska śpiewa w którymś momencie "Urszulę Kochanowską" Leśmiana, zaś Andrzej Pieczyński "Do siostry", a ponadto improwizuje na gitarze do "Trenu VII". Inni natomiast aktorzy, np. Andrzej Malec, występują w rozbudowanych scenkach baletowych. Tylko właściwie Małgorzacie Zajączkowskiej udzielił reżyser hojnych prerogatyw, bo i mówi ona, i wykonuje baletowe pas, i śpiewa. Z autentyczną zresztą gracją, dyscypliną i wdziękiem.

Nie koniec na tym. W "Trenach" występują uczennice warszawskiej Szkoły Baletowej, także solistka Teatru Wielkiego - Bożena Kociołkowska oraz para instrumentalistów z fletem, gitarą i lutnią. Muzyka Marcellego, Vivaldiego, Wacława z Szamotuł jest ważnym komponentem scenicznego nastroju i buduje napięcia akcji. Nawet cisza ma tutaj walor muzyczny, współtworzy rytm poszczególnych sekwencji. Czemu to wszystko służy? Jak głosi program, "Adam Hanuszkiewicz przedstawia Jana Kochanowskiego Treny". Dodać trzeba, iż zgodnie z układem oryginału, bo od pierwszego do dziewiętnastego a w powiązaniu z muzyką i plastyką pojmowaną szeroko (bo i światło do niej trzeba tu zaliczyć) oraz baletem i pantomimą. Tworzy to szczególny splot, w którym obok urzekających prostotą i pięknem elementów znajdują się takie, które oscylują na granicy nie zamierzonej chyba tandety. Urzekające są sceny z dziewczynkami na pointach, w białych zwiewnych sukienkach, które malowniczym rojem otaczają poetę. Ale już nieznośnie pretensjonalne są duety baletowe Urszulki z chłopcami.

Napisałam - Urszulka, a nie występuje ona w tym widowisku w jednym wcieleniu. Jej wyobrażenie powstaje z wielu odbić. I z owego roju małych baletnic, z których jedna wdrapuje się poecie na kolana, by otoczyć go rączkami w czułym geście, i z dziewczyny czującej się już kobietą, co Małgorzata Zajączkowska pokazuje subtelnie i ładnie. W ten sposób nie ma w Hanuszkiewicza prezentacji "Trenów" postaci córki Kochanowskiego, ściśle dookreślonej psychofizycznymi warunkami jednej wykonawczyni oraz jej interpretacją. Jest natomiast jakby jej mit, migocący skojarzeniami i znaczeniami.

Kłopot jednak w tym, że ten oryginalny i nęcący teatralnie zamysł zaowocował połowicznymi rezultatami. Nie okazał się na miarę płynącej ze sceny poezji. Jest bowiem jakieś głębokie pęknięcie pomiędzy tym, co się na scenie Narodowego mówi, a tym co pokazuje jako ciąg symbolicznych scenek baletowych i mimicznych. Oczywiście można w ich obronie sięgnąć po argument mówiący o tym, iż żadna reżyserska inwencja nie dorówna genialnym strofom. Łatwy to i efektowny argument, lecz jak w takich przypadkach bywa dość zawodny i złudny. Gdyby go traktować serio, nie mielibyśmy tradycji scenicznej "Dziadów" i nie tylko... Nawet w samym Teatrze Narodowym "Beniowskiego" i "Norwida".

Tak czy inaczej, trudno nie dostrzec jednego. Poezja Kochanowskiego brzmi w tym przedstawieniu podniośle i pięknie, na przekór często nie najszczęśliwszym rozwiązaniom reżyserskim i potknięciom recytatorów. Te potknięcia przypisać trzeba i samemu Adamowi Hanuszkiewiczowi, którego aktorstwo nie jest tu na tyle interesujące, by mogło udźwignąć ciężar przedstawienia. Poezja też to bez wątpienia największy walor widowiska. Dużo to czy mało?

Jeśli wymagać od przedstawienia dramaturgii opartej na akcji zewnętrznej lub wewnętrznej i stopniowaniu napięć - odpowiedź będzie brzmiała: mało, jeśli zaś poetyckiego słowa, koncertu recytacji - dużo. Mimo wszelkich wątpliwości co do niektórych propozycji Hanuszkiewicza, z żalem ojca po stracie Urszulki - kobiety w pierwszym rzędzie, skłonna jestem wybrać drugą odpowiedź. Mając zwłaszcza w pamięci konsolacyjny "Tren XIX" w interpretacji Ireny Eichlerówny - owo mocne, strzeliste, wyznanie wiary w siłę pocieszenia, które przynosi człowiekowi wola pospołu z rozumem.

Bo aktem woli jest przecież uznanie i zrozumienie spraw ostatecznych. Przez wyrafinowaną i pełną literackich odniesień formę nadał im Kochanowski w "Trenach" wymiar humanistycznej refleksji ogólnej, pozbawił piętna biograficznego i jednostkowego doświadczenia ojca bolejącego po śmierci córeczki. Hanuszkiewicz ten właśnie uniwersalny walor "Trenów" starał się pokazać w swym widowisku. Jego .sceniczny sen o bólu i śmierci jest wyraźnie złamany w poetyce. Ale chwilami przecież bardzo piękny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji