Artykuły

Ludzie w podróży

- Po naszych doświadczeniach robienia teatru niezależnego wiemy, że w mniejszych społecznościach, jest dużo łatwiej. One mają większe ambicje - mówią JOANNA KASPEREK i GRZEGORZ ARTMAN, obecnie aktorzy kieleccy.

Wybrali Kielce. W naszym mieście chcą robić swój teatr. Joanna Kasperek i Grzegorz Artman przyjechali do Kielc, by dać swoim dzieciom korzenie i skrzydła. Pierwsze pytanie, jakie zadają im ludzie brzmi: Po co tu przyjechali? Kto tylko może, to stąd ucieka, a ci, jakby na przekór wszystkiemu, postanowili zapuścić tu korzenie. A może oni, podróżując tyle lat i wciąż zmieniając miejsce zamieszkania, wiedzą, że ten wielki, wymarzony świat, to tylko złuda...

Scena I: Mała filiżanka

Niedzielny, mroźny wieczór. Słupek rtęci podchodzi pod minus dziesięć stopni. Właściwie należałoby zrobić sobie ciepłą herbatę i nie wyściubiać nosa z domu. Ale ludzie nie chcą siedzieć w swoich czterech ścianach. W foyer Kieleckiego Centrum Kultury kłębi się tłum. Gimnazjaliści i wsparci na kulach staruszkowie. Jakiś mężczyzna trzyma w drżącej dłoni kwiaty. Jeszcze nigdy nie był w tym budynku, rozgląda się z ciekawością. Nagle tłum rusza. Wędruje schodami do pomieszczenia, które na co dzień niedostępne jest dla zwykłych widzów. To kieszeń dużej sceny. Na środku ustawiono kwadratowy podest, ze wszystkich czterech jego stron - krzesła. Obliczono, że jak dobrze pójdzie, to przyjdzie jakieś sto, sto trzydzieści osób. Zjawiło się prawie dwieście. Spora grupka odeszła z kwitkiem spod kasy Kieleckiego Centrum Kultury. Aktorzy nie dowierzają własnym oczom, nie spodziewali się takiego zainteresowania. Wychodzą na przypominającą ring scenę. Szczupła blondynka w jasnej, letniej sukience. Brunet w białej koszuli i ciemnym garniturze. Zaczyna się spektakl, bez słów i bez rekwizytów. Przepraszam, z jedną małą filiżanką. Widzowie siedzą jak zaczarowani.

- To niesamowite, ale w jakiś cudowny sposób ta pusta scena zapełniała się przedmiotami. To tak jakby one nieoczekiwanie stawały się z niczego - powie tuż po spektaklu jeden z widzów. Rzeczywiście, w tej sztuce mimo że oprócz pary aktorów jest tylko jedna mała filiżanka, nagle pojawia się puszysty śnieg, brzęczący telewizor, plaża, pies... Gdzie? W wyobraźni.

Spektakl kończy się. Aktorzy wybiegają na scenę. Są szczęśliwi, bo oklaski długo nie milkną. Po chwili aktorka znika, zostaje tylko jej partner. Reżyser, który nagle wyłania się z mroku, tłumaczy, że musiała biec do domu, do dzieci.

Scena II: Bez dyrektora i etatów

Joanna Kasperek już nie ma na sobie letniej sukienki. Ubrana jest w czarny, wełniany blezer i dżinsy. Grzegorz Artman też zrzucił marynarkę i założył sweter. Jest dziesiąta rano. O tej porze są zazwyczaj w teatrze na próbie, ale dziś pracują tylko po południu. Śmieją się, że pierwsze pytanie, jakie zadają im prawie wszyscy - to po co przyjechali do Kielc? Ja też nie jestem oryginalna i nie mogę wyjść ze zdziwienia, że para aktorów, grających w znakomitych teatrach i biorących udział w głośnych przedsięwzięciach, nagle zdecydowała się zamieszkać w Kielcach. W przypadku Joanny jest to może trochę zrozumiałe - wróciła do rodzinnego miasta. A Grzegorz? Powiedzieć, że poszedł za żoną, to byłoby trywialne uproszczenie. Jak wytłumaczyć więc to, że zostawili wielki świat. Mówią, że są ludźmi w podróży, którzy już niejednego doświadczyli i wiedzą doskonale, że ów świat tak dobrze wygląda tylko z daleka.

- Po naszych doświadczeniach robienia teatru niezależnego wiemy, że w mniejszych społecznościach, jest dużo łatwiej - przekonuje Grzegorz Artman. - One mają większe ambicje. Nie ma znaczenia to, gdzie się robi teatr - czy w Kielcach czy w Warszawie. Ważne jest jak jesteśmy przyjmowani.

Aktorska para Artman - Kasperek wraz ze znanym reżyserem Piotrem Cieplakiem założyła Stowarzyszenie Teatralne "Hotel pod Aniołem". Nazwa wzięła się od tytułu przygotowanego przez nich spektaklu, tego samego, w którym pojawia się tylko mała filiżanka. Ta sztuka to ich manifest artystyczny - umykający wszelkim szufladkom, zaskakujący, idący pod prąd oficjalnego teatru repertuarowego. Taki teatr Joanna Kasperek i Grzegorz Artman chcą robić w Kielcach. Bez etatów i comiesięcznej pensji, bez dyrektora i księgowej. Teatr, który ucieka od sformalizowanego zinstytucjonalizowania i który podróżuje.

Scena III: Przystanek - Białystok i Kielce

Najpierw był kielecki "Śniadek". Nie występowała w szkolnych przedstawieniach, a po maturze poszła do studium turystycznego. Wtedy pewnie nie myślała jeszcze o tym, by zostać aktorką. Przez chwilę bawiła się w teatr pantomimy i może wtedy zdała sobie sprawę, że jednak ciągnie ją do aktorstwa.

- Zaczęłam wyłapywać na tablicach ogłoszeń wszelkie informacje o warsztatach artystycznych, szukałam amatorskich kółek teatralnych. Tego w Kielcach było niewiele - wspomina Joanna Kasperek. - Pomyślałam sobie, że to już ostatni dzwonek, by spróbować zdać do szkoły aktorskiej. Przygotowałam jakieś teksty i pojechałam na egzaminy do Białegostoku.

Doskonale odnalazła się na tym końcu świata. Początkowo Białystok był dla niej miastem egzotycznym, ludzie byli tu zupełnie inni niż kielczanie - bardziej serdeczni i wylewni, ale i surowsi. Mimo że położony z dala od kulturalnego centrum Polski, Białystok tętnił życiem tu działał znakomity Białostocki Teatr Lalek, to tu zawiązało się Towarzystwo Wierszalin, które szybko stało się objawieniem. Miała szczęście, że trafiła najpierw do pierwszego, a potem do drugiego teatru. Wystąpiła we wszystkich najważniejszych przestawieniach Wierszalina, zasypywano ją nagrodami w Polsce i za granicą.

- Te sześć lat w Wierszalinie to był okres wytężonej pracy - mówi Joanna. - Tak naprawdę po ukończeniu szkoły teatralnej niewiele się umie, to teatr daje aktorowi szansę rozwoju. Czasami z tych wojaży po całym świecie przyjeżdżała do Kielc. By spotkać się z bliskimi i zagrać przed rodzimą publicznością. Zasada była taka, że gdy Wierszalin grał w miejscowości, z której pochodził jeden z aktorów, to pracowało się na niego. A potem wszyscy po spektaklu szli do jego domu, gdzie zazwyczaj witano ich pyszną kolacją.

Po Białymstoku była Warszawa, dostała propozycję pracy w Teatrze Rozmaitości, któremu wówczas dyrektorował Piotr Cieplak. Związała się też z Zespołem Muzyki Dawnej "Ars Nova". Zawsze lubiła śpiewać i co ważne robiła to z dużym powodzeniem, zdobywając m.in. I nagrodę na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Kolejnym etapem artystycznej podróży Joanny Kasperek był wrocławski Teatr Współczesny, teraz wysiadła na przystanku Teatr imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach.

Scena IV: Na dworcu z hot dogiem

Grzegorz Artman do Białegostoku miał nieco bliżej niż Joanna. Przyjechał tu z Pruszkowa. Poznali się w teatrze i od tego momentu są nierozłączni. Gdzie on, tam i ona. Pracują razem już osiem lat i fakt, że są małżeństwem działa na nich stymulujące. Istnieje między nimi ta szczególna więź, na którą niewielu może sobie pozwolić.

Oddychają teatrem, ich życie kręci się wokół sceny, ale mają też inny świat. Ten świat ma dwa imiona - Ignacy i Staś. Ich starszy syn ma 3,5 roku, młodszy - 1,5. Mówią, że po to przyjechali do Kielc, by dać swoim dzieciom korzenie i skrzydła.

- My możemy podróżować, ale synom trzeba dać dobry adres - twierdzą. Ale zanim osiedli w Kielcach i oddali dzieci pod troskliwą opiekę babci, życie ich rodziny mieszało się z teatrem. Pierwsza wersja "Hotelu pod Aniołem" powstawała tuż po urodzeniu Ignacego.

- Spektakl tworzyliśmy między jednym a drugim karmieniem malucha - śmieje się Joanna. -Gdy byłam na scenie, to synem opiekowali się teatralni strażacy.

W zupełnym szaleństwie żyli również podczas pracy nad głośnym spektaklem "Historia o Narodzeniu Jezusa na Dworcu Centralnym", który przygotowywali wraz z Teatrem Montownia. Opanowali warszawski dworzec kolejowy, do prób udostępniono im nieogrzewaną salę, jedli hot dogi z jakiejś budki. - Zaczęliśmy żyć życiem dworca, znaliśmy wszystkich jego bywalców - wspomina Grzegorz, który w spektaklu zagrał Józefa. Joanna była Maryją, a ich 6-miesięczny wówczas syn zagrał Jezusa.

- Spektakl grany był tylko dwa razy na Dworcu Centralnym w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Wiedzieliśmy, że możemy sobie pozwolić na takie szaleństwo - wspomina aktor. Grzegorz Artman lubi eksperyment i ryzyko. Dlatego raz wybiera awangardowe Biuro Podróży, a kiedy indziej szacowny Teatr Współczesny we Wrocławiu. - Staram się ufać sobie, przekonanie, że w każdym z nurtów mogę funkcjonować daje mi poczucie bezpieczeństwa - przekonuje.

Scena V: Anioł w fabryce kabli

Joasia uczesana jest w klasyczny kok. Taki, jaki noszą sekretarki w ekskluzywnych biurach. Kostium też ma niczego sobie - świetnie dopasowany żakiecik, zgrabna spódniczka odsłaniająca nogi. Nikt by nie poznał tej szalonej dziewczyny biegającej po scenie w "Hotelu pod Aniołem". Joasia pierwszy raz w życiu gra w farsie. - To dla mnie kolejne zadanie aktorskie i to wcale nie najłatwiejsze - mówi z uśmiechem. Grzegorz, który tym razem jest tylko widzem mówi, że po prostu się bał. - Zdarzyło się, że po samym oglądaniu prób przychodziłem do domu skonany, tak jakbym to ja występował na scenie - mówi. Joanna Kasperek zadebiutowała więc w kieleckim Teatrze imienia Stefana Żeromskiego rolą dobrze zorganizowanej i ułożonej sekretarki. W kuluarach komentowano potem, że świetnie gra ciałem. - Dla mnie to jest oczywiste, że cała moja postać, gesty mają wyrażać moje myśli - przekonuje aktorka.

W kolejnej premierze w kieleckim teatrze wystąpią już razem. Będzie to sztuka młodego dramaturga Radka Nowakowskiego - "Hundebar". Rzecz cała jest opowieścią o polskich emigrantach mieszkających w Berlinie. Ale nie porzucają planów związanych z "Hotelem pod Aniołem". Po tak dobrym przyjęciu sztuki przez kielecką publiczność, chcieliby ją grać przynajmniej raz w miesiącu. Wierzą, że znajdzie się miejsce. Przestrzeń Kieleckiego Centrum Kultury jest do tego idealna. Kolejne pomysły już się rodzą - następnym przedsięwzięciem, które chcą zrealizować wraz z Piotrem Cieplakiem, będzie spektakl dla dzieci. - Nie bajka - podkreśla Grzegorz Artman.

A Joanna, gdy tylko ma chwilę czasu biegnie do Domu Pomocy Społecznej przy ul. Jagiellońskiej, gdzie robi teatr wraz z grupą pensjonariuszy. Na Boże Narodzenie powstały "Jasełka" według tekstu Wandy Kamyk. - To było niezwykłe przedstawienie, bo i aktorzy byli niezwykli - zapewnia aktorka.

Joanna Kasperek i Grzegorz Artman chcą, by ich teatr rozwijał się, by, skuszeni konkretnym projektem, przychodzili do niego aktorzy. Grać potrafią wszędzie - z "Hotelem pod Aniołem" występowali w całej Europie - w Wiedniu grali w fabryce kabli, w Bonn w opuszczonym domu towarowym. Powoli pozbywali się rekwizytów, z przedstawienia co i rusz ubywały jakiejś przedmioty. Teraz została tylko filiżanka.

Na zdjęciu: Joanna Kasperek (po prawej) w "Medyku", reż. Piotr Tomaszuk, Towarzystwo Wierszalin 1996 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji