Artykuły

Starcie natury z kulturą

Występował gościnnie w Olsztynie Teatr Współczesny z Warszawy. Nie pierwszy raz i miejmy nadzieję, że nie ostatni. Cenimy sobie bardzo te przyjazdy. Wnoszą ożywienie i wzbogacają ofertę - artystyczną. Teatr pod kierownictwem Macieja Englerta dobrze kontynuuje tradycje teatru Erwina Axera.

Tej jesieni Teatr Współczesny przyjechał z przedstawieniem sztuki Bernarda Pomerance'a "Człowiek słoń" w reżyserii Marcela Kochańczyka.

Materia dramatu, historyczny rodowód tematu, drastyczność choroby ukazanej na scenie, płynące z akcji refleksje filozoficzne, moralistyczna formuła inscenizacji - wszystko to potęguje ciekawość i zapewnia przedstawieniu popularność, nie tylko zresztą w Olsztynie.

Autor jest Amerykaninem, pozostającym pod wpływami Brechta. Prapremiera "Człowieka słonia" odbyła się w 1977 roku w Londynie. Dwa lata później sztuka trafiła na Broadway, gdzie utrzymała się na scenie ponad dwa lata. Dotychczas wystawiono utwór w 16, krajach zbierając 20 różnych nagród. W 1981 powstał film Davida Lyncha o człowieku słoniu.

Historia bohatera sztuki nie została wymyślona. Autor opowiedział życie Johna Merricka, biedaka londyńskiego, dotkniętego straszną chorobą, która uczyniła z jego ciała monstrum wzbudzające przerażenie.

Fabuła stanowi zaledwie punkt wyjścia. Tylko część widzów przyciąga do teatru ciekawość, fascynacja anomalią. Kretyński chichot odzywał się chwilami także w Olsztynie. Ogromna większość widzów ogląda historię o człowieku słoniu ze ściśniętym gardłem i z niepokojem w myślach.

Jak się odnieść do wybryku ludzkiej egzystencji? Gdzie mieścić Johna Merricka w systemie wartości wykształconych przez ludzkość? Jak pogodzić kulturę z naturą?

Bo w istocie sztuka Pomerance'a wzięła się z niepokojów współczesności. Im dalej idzie świat, a cywilizacja i kultura nakładają na nas pancerz norm, obowiązków, przepisów, manier, komfortu duchowego, tym trudniej i dotkliwiej przyjmujemy wszelkie przejawy arbitralności, nieuzasadnionej samowoli.

Natura w wielu punktach opanowana przez człowieka, a może opanowana tylko w odczuciach człowieka, przy każdej nadarzającej się okazji bierze straszny rewanż. A człowiek usiłuje niemożliwe do przewidzenia i zatrzymania wybryki natury wytłumaczyć, usprawiedliwić, traktować z wyższością humanisty przekonanego, że ludzkość osiągnęła wszystko co dobre, wolne, sprawiedliwe.

Potworek z sierocińca wyzwala dwa rozmiary tragiczności. Tragiczne staje się społeczeństwo, ze swoim reprezentantem, którym w sztuce jest chirurg Treves, ponieważ do pewnego momentu zdaje się temu społeczeństwu, że życzliwością, altruizmem, uspokojeniem własnego sumienia można załatwić, rozwiązać, załagodzić najbardziej drastyczny rozdźwięk między zdobyczami cywilizacji a zdarzeniami incydentalnymi.

Drugi nurt tragiczności przepływa przez osobowość Johna Merricka. Korzystając z życzliwości społeczeństwa zbliża się do społecznej normy, staje się mądrzejszy, wrażliwszy, subtelniejszy. Fizyczna ułomność i odmienność staje się jeszcze bardziej dokuczliwa, bo uświadomiona. To, co miało zbawić przyspiesza jego klęskę.

Dwa nurty tragiczności sprawiają, że sztuka "Człowiek słoń" działa na nas z ogromną siłą niepewności, bezradności, względności. Jeszcze niedawno wszystko wydawało się proste, cel jasno wytknięty, optymizm wszechogarniający. Nagle pojawia się jeden incydent, jedna rysa na światowym humanizmie i okazuje się, że kultura przegrywa z naturą.

Sztuka Pomerance'a i jej inscenizacja w wersji zaproponowanej przez Kochańczyka, przypomina teatr epicki Brechta, z luźnym ciągiem obrazów, z elementami komentarza kierowanego wprost do odbiorców, z silną ekspozycją moralnego aspektu zdarzeń.

W przypadku inscenizacji warszawskiej strzępy historii Johna Merricka służą do poruszania widza i niepozostawienia mu ani cienia nadziei. Żadnego spokoju dla kulturalnego człowieka z jego normami. Studium nowej jakości ludzkiej, jaką demonstruje John Merrick wymaga nowego podejścia. Tylko jakiego? Sztuka nie daje na to odpowiedzi. Nie zawsze teatr musi gotować odpowiedzi. Nawet lepiej, gdy wstrząśnie, poruszy, obudzi. Żeby tylko zdążył.

Przedstawienie warszawskie atakuje widza prostymi, sugestywnymi, aktorskimi głównie umiejętnościami. Nie sięga po naturalistyczność i dosłowność. Adam Ferency tylko ustawieniem głosu, układem rąk i pochyleniem sylwetki zaznacza fizyczną kondycję głównego bohatera. Po pewnym czasie zapominamy o jego ułomności, nasza uwagę pochłania dojrzewanie postaci, dochodzenie do pełnej świadomości o przegranej, o nieskuteczności społecznego współczucia.

Świetnej kreacji młodego aktora (przy okazji warto przypomnieć, że Adam Ferency występował gościnnie przed laty w Olsztynie, w sztuce Buchnera "Woyzeck") towarzyszą równie świetni partnerzy: Maja Komorowska w roli aktorki, Barbara Drapińska jako księżna, Krzysztof Kolberger (Treves), Czesław Wołłejko (dyrektor szpitala) i inni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji