Artykuły

"(A)pollonia", czyli o Poli z Kocka

"(A)pollonia" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego Nowego Teatru w Warszawie na XV Konfrontacjach Teatralnych w Lublinie. Pisze Grzegorz Józefczuk w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Spektakl Krzysztofa Warlikowskiego jest uwodzicielski siłą destrukcji, o jakiej opowiada i beznadziejnością ofiary, której kruchość przedstawia jako jej potęgą.

Tegoroczne Konfrontacje mają dwa mocne punkty z lubelskim kontekstem geograficznym. To dwa wielkie spektakle dotykające holokaustu. Historia Apolonii Machczyńskiej, którą posiłkuje się w "(A)pollonii" Krzysztof Warlikowski (opisana przez Hannę Krall), zdarzyła się w Kocku. A i Tadeusz Słobodzianek, jakkolwiek w "Naszej klasie" (którą na festiwalu zobaczymy w piątek) czerpie z biografii ludzi Jedwabnego, to jednak całkiem sporo nasiąkał tym, co opowiadano mu o wielu losach i relacjach polsko-żydowskich właśnie w tym małomiasteczkowo-wiejskim regionie, dla którego Lublin jest stolicą.

Warto o tym wspomnieć, bo przecież widz nie jest tworem abstrakcyjnym, lecz zawsze konkretnym i kontekstowym. Czy to uprawnia do konstatacji, że optyka percepcji lubelskiej publiczności nosi piętno tego kontekstu geograficznego? Na pewno tak, ale co to znaczy?

Przede wszystkim, że gdzieś indziej, gdzie nie było Majdanka ani Bełżca lub Sobiboru, w krajach, którego mieszkańców nigdy nie oskarżano o akceptację lub czynny udział w holokauście, widz wyważy inaczej proporcje między konkretem a ideą, przesłaniem, odmiennie odczyta realność zakorzenienia rzeczywistości przedstawionej na scenie. To się przecież działo tu. Dlatego tu, gdzie my żyjemy, tak trudno oderwać sztukę od faktów. Co więcej, z tego oczywistego względu "(A)pollonia" jest sztuką głęboko współczesną, a nie historyczną, aczkolwiek w przeważającej części opowiada o dramacie postaci antycznych, Ifigenii i Alkestis. Wpisanie Apolonii Machczyńskiej, trzeciej postaci dramatu, do przestrzeni wielkiej mitologii i antycznej magii życia i śmierci, uwzniośla postać Poli z Kocka, podnosząc tym samym do mistycznej rangi tych wszystkich, którzy postępowali tak jak ta matka trojga dzieci zabita na ich oczach. Oto trzy dramaty ofiarowania, śmierci, oddania życia w imię czegoś lub dla kogoś, z przekonania, ale też z uwikłania w okoliczności, z powodu intrygi losu. Ifigenia, córka Agamemnona ma życiem przebłagać Artemidę, a tym samym dać zwycięstwo Grekom, ginie w imię trwania państwa podstępem do tej roli zmuszona. Alkestis oddaje życie za męża Admeta, którego tak kocha, ale tym samym unicestwia ich związek. Pola z Kocka ginie, bo przechowuje w swojej stodole Żydów, ale wtedy zamordowani zastają i oni.

Na scenie w spektaklu Warlikowskiego nie ma kostiumów historycznych, bohaterowie to współcześni ludzie, z krwi i kości, dla których cierpienie i śmierć są po prostu czymś strasznym. Jednakże potrafią być wobec niej zimni i obojętni. Mityczna intryga losu pozostaje gdzieś w tle, w jej miejsce pojawia się przekonanie, że wszystko jest w rękach ludzi, oni tu rządzą i wydają wyroki oraz je wykonują. Bohaterstwo okazuje się dwuznaczne, bo nie wiadomo, czemu służy. A przecież dzieje się. Jego paradoksy kumulują się wokół Poli. Ginie za ukrywanie Żydów, a czy ukrywając ich nie podjęła decyzji, że gotowa jest opuścić swoje dzieci, wystawić je na śmierć? Jakiż rachunek pozwala jej życie wystawiać za życie?

Jednakże to tylko taka ofiara jest krzykiem - nawet jeżeli niemym i nawet jeżeli nie wiadomo czym podyktowanym albo zrodzonym z różnych motywów - alarmującym o systemie, w jakim żyjemy, ukrytym pod powierzchnią zjawisk, którą może jednak w każdej chwili przebić, ujawnić się. Tylko taka ofiara wytrąca z poczucia konieczności chwilowej i dziejowej, zdrowy rozsądek i święty spokój wystawia na działanie traumy, zmusza do wstrząsu.

A my? Nadal prowadzimy wojny w celu obrony demokracji. A zwierzęta, które zabijamy w rzeźniach, czyli w ośrodkach masowej, zmechanizowanej i elektronicznie kontrolowanej eksterminacji, czy nie są częścią tej upiornej rzeczywistości? - pyta w pewnym momencie reżyser.

Oglądamy to wszystko w bardzo szerokiej, ale płytkiej przestrzeni sceny przypominającej fragment sterylnej przychodni lekarskiej a może dworca, rzeźni? Z drugiej strony, zdaje się, że to przestrzeń otwarta, po prostu ziemia, a tylko na potrzeby teatru fizycznie ograniczona zimnymi ścianami, które zmieniają się co jakiś czas w ekran dla zmultiplikowanych projekcji twarzy. W jednym z takich fragmentów wideo pada pytanie do młodych ludzi, którzy jak w ankiecie opowiadają o sobie, kto co lubi, czego pragnie, do czego dąży: - Czy oddasz życie za drugiego człowieka?

Na takiej otwartej scenie znajdują się dwa ruchome, przestronne przezroczyste prostopadłościany, jeden to toaleta z muszlami i zlewami, drugi - zwykły pokój albo salon fryzjerski. Tworzą swoją logikę przestrzeni sceny, wydzielają jej funkcje. Czy również podkreślają odrębność i zarazem związek zewnętrzności i fizjologii, biologii i intymności, którą upadla każda przemoc. Wszystko zostaje wystawione na publiczny widok. A kolory? Nie ma zieleni, ale jest rubinowy stół. I grupa muzyczna z Renate Jett, która śpiewa przejmujące songi, na początek z przeszywającą dreszczem piosenką "Ta ostatnia niedziela".

Spektakl Krzysztofa Warlikowskiego jest uwodzicielski siłą destrukcji, o jakiej opowiada i beznadziejnością ofiary, której kruchość przedstawia jako jej potęgę. Bohaterowie rodzą się niczym iskry powstające przy ścieraniu się wielkich sił. Bohaterowie są dla nas nie przedmiotem uwielbienia, a ostrzeżeniem, które sny może zmienić w koszmary.

Jakkolwiek filozoficzna tkanka spektaklu skłania do wielu refleksji, nie pozostawia on złudzenia, że jest opowieścią o Polsce. Los Poli z Kocka jest metaforą Polski, tej sytuacji, którą ujawnił holokaust, sytuacji granicznej, w której nie ma zwycięzców, bo każdy krok niesie zniszczenie fundamentalnych wartości stanowiących o człowieczeństwie.

Teatr daje sobie prawo do podjęcia tych najważniejszych kwestii - i sam się tym samym wystawia na zarzut przekroczenia granic przyzwoitości wobec ofiar - bohaterów, którymi chce nas poruszyć. Warlikowski stawia bowiem też jeszcze jedno, znane pytanie - o granice miedzy sztuką i biografią, w szczególnej wersji. Biografia Apolonia Machczyńskiej została w "(A)pollonii" przedstawiona z pewną korektą, nie mającą nic wspólnego z rzeczywistością - ale posiadającą walory niebywale dramaturgiczne i dramatyczne. Pojawia się postać syna, który odbierając medal Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata oskarża matkę, że go opuściła.

"Gdzieś między prognozą pogody a reklamą płynu po goleniu powtarzano w radiu, że spektakl "oparty jest na autentycznej historii Polki, matki trójki dzieci mieszkającej w Kocku, która za ukrywanie Żydów została zastrzelona przez Niemców na oczach swoich dzieci". Ten sensacyjny ton odebrałam jako publiczną ekshumację. Znajoma, która była na sztuce, twierdziła, że "płakała". Ja, słysząc radiowe spoty, płakałam z żalu nad Polą wystawioną na widok publiczny. Płakałam z bezsilności. Mimo że rozumiem, iż jako postać fikcyjna musi podlegać prawom rynku, a jej śmierć jest haczykiem dla reklamy. (...) Czy wolno używać imienia jej syna Sławka - tego, przy którym siedziała na fotografii, szczęśliwa - by zbudować postać o tym samym imieniu, oskarżającą na scenie matkę za to, co zrobiła. Nie wiemy, czy można. Nie wiemy, jakie są granice sztuki."

To słowa wnuczki Apolonii (Grażyna Plebanek: "Poznaj Polę", Wysokie Obcasy, 18.09.2009). Ciężkie oskarżenie, lecz ma ono drugą stronę, dowodzi odwagi reżysera i siły jego pewności, że warto i trzeba to zrobić. Takie pasożytnictwo i manipulacja daje sztuce moc działania, buduje ona dzięki temu własne archetypy, które są na tyle znaczące, że mogą działać na wyobraźnię ludzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji