Artykuły

"Oczyszczeni" - bulwersujący spektakl teatralny

'"Oczyszczeni" Sarah Kane w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego są koprodukcją teatrów: Współczesnego we Wrocławiu (premiera 15 grudnia 2001 r,), Polskiego w Poznaniu (9 stycznia 2001 r.) i Rozmaitości w Warszawie (18 stycznia 2002 r.). Abstrahując od ocen artystycznych inscenizacji -recenzowanej już na naszych łamach-drastyczność scenicznego języka stawia pytania o sens i granice form uprawiania teatru. Przedstawiamy dwugłos naszych recenzentów.

Przecieranie nowych szlaków

Ekspozycja męskich genitaliów, czule pieszczący się po nich homoseksualiści, "złoty strzał", czyli śmiertelny zastrzyk narkomana w twarz, aktorka obnosząca się z przeszczepionym penisem, sadomasochizm, przemoc - to oblicze świata prezentowanego w "Oczyszczonych" Sarah Kane na deskach warszawskich Rozmaitości w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego.

Świat widziany oczami bohaterów z marginesu, zamkniętych w domu resocjalizacyjnym szokuje. Na pewno. Ale Kane i Warlikowski nie uzurpują sobie prawa do wyczerpującej, jedynie możliwej prawdy o świecie. Otwierają tylko przed nami kolejne drzwi rzeczywistości, jak wcześniej robili to Strindberg czy młodzi gniewni, bo granice obyczajowe znowu przesunęły się. Kino pokazuje to już bez pruderii. Teatr nie może być wyjątkiem, lamusem współczesnej kultury.

Oczywiście, każdemu wolno zaszyć się w domowych pieleszach i patrzeć na świat przez różowe okulary, a na nowy teatr spode łba lub z miną pełną oburzenia. Ale tłukąc termometr wskazujący temperaturę chorującego organizmu, człowieka, społeczeństwa, cywilizacji - nie zlikwidujemy przyczyn choroby. Nie będziemy nic wiedzieć nie tylko o tym, co dzieje się w Anglii, Niemczech, ale na ulicy obok. Dziś bowiem można westchnąć z nostalgią za czasami, kiedy za ścianą alkoholik katował żonę i dziecko. Tych tragedii nie ubyło, ale są, niestety, nowe. Żyjemy w czasach, kiedy "złoty strzał" kończy dramat nie jakichś tam narkomanów, lecz dzieci naszych znajomych. Nieszczęśliwe kobiety lądują w zagranicznych burdelach. To fakty, których podważyć się nie da.

Warto docenić także trudny humanizm teatru, jaki tworzą Kane i Warlikowski. Pokazują nam, że nawet na dnie ludzie walczą o uśmiech, gest miłości, są jej spragnieni. Nie wystarczy powiedzieć, że sami sobie winni, bo się stoczyli na dno, wymazać ich z rejestru żyjących - musimy umieć spojrzeć im głęboko w oczy i duszę.

Nawet odrzucając drastyczność niektórych scen, nie można przecież odrzucać faktów, o których mówi nowy teatr. Chwała za to Augustynowicz, Warlikowskiemu, Jarzynie, że podjęli w Polsce trud przetarcia nowych szlaków. Przecież o pewnych zjawiskach współczesności, od hrabiego Fredry, z całym dla niego szacunkiem, byśmy się nie dowiedzieli. Ważne jest także to, że trudne prawdy trafiają do nas w języku teatru, któremu ani pod względem reżyserii, ani aktorstwa nie można nic zarzucić.

Jacek Cieślak

Nachalny bezwstyd

"Sarah Kane uczy nas, dlaczego potrzebny jest Bóg". Tak brzmi ostatnie z kilku ostrych jak brzytwa zdań Hanny Krall, cytowanych w programie do przedstawienia. Mocno powiedziane. Problem w tym, że komuś, kto odczuwa rzeczywistą potrzebę Boga, ani sztuki Kane, ani tym bardziej przedstawienia Warlikowskiego nie są do szczęścia potrzebne. Wręcz odwrotnie.

Z siedmiu wykonawców "Oczyszczonych", tylko jedna z osób nie pokazała, jak została wyposażona przez Stwórcę. Rozbieranki są tu zresztą wyjątkowo obleśne i bez wyjątku wzbudzają odruch estetycznego sprzeciwu.

Jest to kolejna ze sztuk w przeszczepionym do nas z Zachodu nurcie "nowego brutalizmu". I nie pierwsza, bez której nasze sceny mogłyby się znakomicie obejść. Cała siła wyrazu tych utworów - u nas przyjmowanych z bałwochwalczym zachwytem, choć w ofercie zachodnich teatrów stanowią repertuarowy margines - umiejscowiona jest w niczym nieuzasadnionym, sadystycznym okrucieństwie, wulgarnym języku i brutalnym seksie. Zaspokajanie mniej lub bardziej wynaturzonych instynktów ukazywane jest w nich zazwyczaj jako akt zniewolenia - odpychający w formie i świadomie antyestetyczny. Na samym dnie tak ujętej problematyki nieśmiało się wspomina, że stłamszeni zewnętrznymi okolicznościami bohaterowie nie mogą doświadczyć prawdziwej miłości, choć za nią tęsknią.

Dramat to głównie konflikt racji. Im jaskrawszy i bardziej kontrastowy, tym większe sprawia wrażenie. Stąd tak wysokie notowania okrucieństwa na liście środków, którymi posługiwali się teatralni twórcy z Grekami i Szekspirem włącznie. Gdzieś jednak powinny istnieć granice. Stwierdzenie, że ograniczenie czyni mistrza, pozostaje nadal aktualne. Będę się też upierał przy innym, równie niemodnym, że to, co dopuszczalne na scenie, nie powinno odbiegać od przyzwoitości. Przywołując Herberta, nazwałbym to na własny użytek kwestią smaku.

Jest rzeczą niezaprzeczalną, że każdy artysta ma prawo do własnej wizji. Warto jednak wspomnieć znamienne zdanie Tadeusza Kantora, że do teatru nie wchodzi się bezkarnie. Na scenie nie można pokazywać łatwizny i banału. Często jednak się zdarza, że poza szokującą formą - z nachalną brzydotą nagości na czele - wielu ze współczesnych twórców teatru nie ma, niestety, nic nowego do przekazania.

Estetyka szoku, podobnie jak kłamstwo, ma, moim zdaniem, krótkie nogi. Bo to jawna nieprawda, że do odmalowania współczesnego świata trzeba używać jedynie najciemniejszych barw. Życie szybko zweryfikuje tak pojętą twórczość, która mnie przypomina mało chwalebne praktyki pisania pod przyjętą z góry tezę.

Janusz R. Kowalczyk

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji