Artykuły

Wielka Improwizacja na fortepian

Nowa wersja przedstawienia to prawdziwy koncert. Pianista Konrad uderza w klawisze, a orkiestra nie gra już, ale tańczy drżenie świata przed trzęsieniem ziemi.

Od premiery "Dziadów" minął rok. Tym przedstawieniem Teatr Polski inaugurował swój jubileuszowy, 125. sezon oraz objęcie dyrekcji przez Pawła Wodzińskiego i Pawła Łysaka. Miało ono dać wyraz ich programowej koncepcji, która zderza współczesną dramaturgię z nowymi interpretacjami klasyki.

Wtedy padły pytania

Odświętność premiery, która odbywała się w świeżo wyremontowanym teatrze - pachnącym jeszcze farbą, kłującym w oczy bielą ścian i nieskazitelną szarością podłóg - przytłumiła nieco artystyczną rangę wydarzenia. A i samo przedstawienie zdawało się rozpadać na dwie - niespecjalnie do siebie przystające - sekwencje: sceny w celi zwieńczone Wielką Improwizacją oraz roztańczony, dynamiczny Bal u Senatora. Podziw budził pietyzm, z jakim Prus podszedł do tekstu Mickiewicza, aktorzy przekonywali logicznym, przejrzystym wypowiadaniem poetyckiego tekstu, fascynowało odwrócenie przestrzeni teatralnej (widzowie siedzą w tym spektaklu na scenie, aktorzy grają na pozbawionej krzeseł widowni), niezwykła energia płynęła z ruchu, którym Ewa Wycichowska obdarzyła i tancerzy Polskiego Teatru Tańca, i aktorów Polskiego, ekscytował Senator Witolda Dębickiego i Ksiądz Piotr Janusza Stolarskiego. Ale zostawał też jakiś niedosyt, bo kolejne sceny nie układały się w przekonującą, poruszającą całość. Widzowie zostawali z dylematami: o co właściwie chodziło reżyserowi? co możemy wyczytać dziś dla siebie ze słów wieszcza? czy wielki romantyk w ogóle mówi coś ważnego o naszym tu i teraz, o współczesności?

Dziś mamy odpowiedzi

Te pytania rozwiewa wznowieniowa wersja przedstawienia. Wszystkie atuty spektaklu pozostają atutami, ale zmienił się zespół Teatru Polskiego, a i reżyser dojrzał do radykalniejszej - prostszej, bardziej surowej, znacznie bardziej elektryzującej - wizji spektaklu.

Zniknęło ze sceny Widzenie Ewy, zniknęły też zbędne elementy scenografii, którą teraz jest po prostu magiczne wnętrze teatru. Loże, drzwi, kolumny, stiuki - oświetlane raz pojedynczymi reflektorami, a kiedy indziej rzęsistą kaskadą lamp - z powodzeniem grają i wileńskie więzienie z celą Konrada, i pyszną rezydencję Nowosilcowa. Podobnie było i w premierowym przedstawieniu, ale dopiero teraz oszczędność środków plastycznych spotyka się z surowością muzyki i szlachetną prostotą działań na scenie.

Prus przestawił kolejność teatralnych faktów: zaczynamy od Snu Senatora, potem są sceny w celi z Improwizacją Konrada i Widzeniem Księdza Piotra, wreszcie sceny u Senatora zwieńczone Balem. Nic się już nie rozpada, nie pęka. Logika zdarzeń (wcale nie przyczynowo-skutkowa) macoś ze snu o potędze i coś z poetyckiego traktatu o władzy. Bo właśnie władza zdaje się kluczowym zagadnieniem penetrowanym przez twórców: kwestie wolności i niewoli odsunięto tu na plan dalszy, jako że nam nie spędzają one snu z powiek. Zdecydowanie istotniejsze jest dziś to, co robimy z daną nam wolnością, jak korzystamy z darów umysłu i serca. I Konrad, i Nowosilcow drzemią wszak w każdym z nas. Bywa, że się budzą.

Jedno słowo...

Po zeszłorocznej premierze miałam poczucie, że utonęliśmy w powodzi słów. Że ta najważniejsza kwestia tak naprawdę nie padła ze sceny. Dziś - przeciwnie. Każde słowo w tym przedstawieniu waży i znaczy. Pietyzm wobec wieszcza przełożył się bowiem na ciała i głosy aktorów. Szczególna w tym zasługa Michała Kalety. Jego Konrad jest mężczyzną z krwi i kości, który wadzi się z Bogiem na śmierć i życie - to nie gierki, nie konwersacje, nie żadne przepychanki. Kilkanaście minut jego monologu trzyma w napięciu jak walka na szpady, jak samochodowy wyścig. Konrad siedzi przy stole, rzadko podnosi głos. Ale jego ciało, jego dłonie sprawiają, iż wierzymy, że mówi to, co myśli, to, co czuje. Prosty drewniany stół jest jak fortepian pod jego palcami.

Maciejowi Prusowi udała się rzecz niebywała: oglądając jego przedstawienie, wsłuchujemy się w słowa Mickiewicza, karmimy się ich pięknem, jak melomani znający każdą muzyczną frazę granego utworu i czerpiący czysto estetyczną przyjemność z ich brzmienia. Jak miłośnicy baletu rozczytujący słów taneczną wariację po jednym pas. Ale to nie wszystko - to słowa bowiem brzmią i tańczą, ale także znaczą. Tylko dziś i tylko dla nas.

Kiedy w finale Konrad zostaje na pustej scenie, kiedy z szumem opada kurtyna i rozświetlają się jak gwiazdy lampki ponad lożami, z teatralnych zaświatów dobiega nas zdanie:

"Ludzie! Każdy z was mógłby

samotny, więziony,

Myślą i wiarą zwalać

i podźwigać trony".

Z tym zdaniem wychodzimy na ulicę, gdzie wiszą jeszcze strzępki przedwyborczych plakatów, gdzie gotowych recept udzielają nam kolorowe billboardy z reklamami, gdzie pomieszały się języki i wartości. Wychodzimy silniejsi i bogatsi. Może rzadziej śnić będziemy sen o potędze, może ciszej wykrzyczymy swoje cierpienia. A kiedy przyjdzie nam do głowy zwalić lub podźwignąć tron, stanie za tym i myśl, i wiara, a nie tylko pycha i strach. Bo teatr zadziałał na nas nie samą tylko magią wnętrza, ale tym, co się w tym wnętrzu stało między ludźmi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji