Artykuły

Obdrapane kolana, nagi ból

Kiedy wiem, że reżyser nie przekroczy granicy kiczu, obrzydliwości, złego smaku, jestem gotowa na wszystko. A lęki pojawiają się w momencie, gdy nie potrafimy czegoś dotknąć, trafić we właściwy ton - mówi Magdalena Cielecka

W teatrze Rozmaitości trwają próby jednego z najbardziej wstrząsających tekstów Sarah Kane - "4.48 Psychosis". Przedstawienie reżyseruje Grzegorz Jarzyna, tym razem ukrywający się pod pseudonimem +. W roli głównej występuje Magdalena Cielecka.

Dorota Wyżyńska: Czytelnicy "Gazety" dyskutują na naszych łamach o teatrze, który dotyka. Opowiadają o ekstremalnych przeżyciach teatralnych. A spektakl, o którym Pani nie może zapomnieć?

Magdalena Cielecka: Na festiwalu w Awinionie oglądałam "Ja jestem krwią" Jana Fabre'a - flamandzkiego reżysera i choreografa. To był teatr tańca, ale odbiegający od naszego wyobrażenia o tradycyjnym tańcu. Grupa młodych ludzi opowiadała o cierpieniach, o losach krwi w dziejach ludzkości. Ci młodzi ludzie posunęli się do granic, do których ja chyba nie potrafiłabym się posunąć. Byli tak oddani spektaklowi, tak głęboko w niego wierzyli. Tańczyli nago, "ćwiartowali się" na oczach widzów, nurzali we krwi, a chwilę później podbiegali do nas z krzykiem: "kocham cię", "dotknij mnie". Część widowni nie wytrzymała i wyszła. Ci, którzy zostali, z wypiekami na twarzy doczekali końca. Pierwsze wrażenie: szok. Nie spodziewałam się tego. Siedziałam jak sparaliżowana. Dotknęła mnie ich szczerość. Szokowała intymność. To była przerażająca opowieść o niespełnieniu, o miłości. Po przedstawieniu w naszym gronie - byliśmy w Awinionie z całym zespołem "Hamleta" z Rozmaitości - rozgorzała ostra dyskusja. Kłóciliśmy się o ten spektakl. Jedni byli absolutnie za, inni zdecydowanie przeciw. To też dowód, jaką ten spektakl miał siłę. Jak mocno na nas zadziałał. Kiedy zastanawialiśmy się później, w jaki sposób wystawiać utwory Sarah Kane, Grzegorz Jarzyna nie miał wątpliwości: "Jeśli w ogóle sięgać po jej teksty, to powinno to robić właśnie takie wrażenie".

- Co dotyka w utworach Sarah Kane?

- Pierwszy raz przeczytałam "4.48 Psychosis" w niecałą godzinę w autokarze, wracaliśmy z Wilna. Nie wiedziałam jeszcze, że będę miała szansę zmierzyć się z tym tekstem na scenie. Nie układałam sobie w głowie kolejnych scen. To, co przykuło moją uwagę, wywołało emocje, to niesamowita szczerość autorki: dziecięca otwartość, bezwstyd. Ale nie jest to bynajmniej wyznanie gówniary, która buntuje się i chce zaszokować. Ona z pełną konsekwencją i świadomością realizuje swój plan. Ból, o którym pisze, wynika z prawdziwego bólu. "4.48 Psychosis" to dla aktora kopalnia. Jest tu depresja, wahania, strach, ale też rodzaj głupawki, zabawa. Trzeba pokazać "nago" wszystkie swoje stresy, kompleksy, ból. Potem wrzucić do jednego worka i zagrać jednocześnie.

- Bohaterka "4.48 Psychosis" pokazuje "nago" nie tylko swoją duszę, ale też ciało. Co dla Pani znaczy nagość na scenie?

- Nie miałam do tej pory "wielkich" doświadczeń z nagością w teatrze. Właściwie jedynie w niezidentyfikowanych szczątkach ludzkich..." w Teatrze Dramatycznym, ale nasza intymna scena z Jolą Fraszyńską była tak skonstruowana, że bardziej wstydziłam się panów maszynistów, którzy stali dwa metry obok, niż widzów, którzy widzieli nas z oddalenia, ukryte w świetle. Nagość w teatrze na pewno działa nieco inaczej niż w filmie. Obserwuję zmagania Jacka Poniedziałka w "Hamlecie", słyszę reakcje publiczności. Nagość wciąż jest dla nas sensacją. Kiedy widzę ciało aktora, siłą rzeczy jestem z jednej strony trochę zaszokowana, a z drugiej strony - zainteresowana, i nie słucham tego, co mówi. Wiem, że nie byłabym w stanie zagrać ważnej sceny nago, bo miałabym poczucie, że do nikogo nie docierają słowa. Dlatego traktuję ten temat bardzo ostrożnie. Ale jestem przekonana, że w "4.48 Psychosis" nagość jest potrzebna, bo ten tekst jest też o cielesności, o dostrzeganiu ciała.

- To opowieść o kobiecie, która zmierza do samobójczej śmierci. Sarah Kane popełniła samobójstwo w londyńskim szpitalu, miała zaledwie 28 lat. Czy mając świadomość, co stało się z autorką, potrafimy "odciąć" jej twórczość od biografii?

- Czy słowa, że "o 4.48 zasnę" albo "tego roku postawiłam na sobie krzyżyk", znaczyłyby tak wiele, gdyby nie popełniła samobójstwa? Na pewno mają w ten sposób silniejszy, namacalny kontekst.

Wiemy, że "4.48 Psychosis" nie jest pozą, szantażem emocjonalnym. Że ten monolog nie jest tylko prowokacją, chęcią zwrócenia na siebie uwagi, ale tym, co się zdarzy. Kiedy czytelnik dochodzi do końca tej -jak ona mówi - "ponurej opowieści", okazuje się, że nie blefowała.

- Czy przygotowując się do premiery, sięgała Pani do podręczników psychologii, książek medycznych?

- Są premiery, przed którymi siedzę godzinami w bibliotece, są i takie, kiedy moją postać buduję intuicyjnie. Początkowo starałam się nie czytać za dużo. Ale w pewnym momencie nie wytrzymałam.

Klaudyna Rozhin, która przygotowała dla nas tłumaczenie "4.48 Psychosis", opatrzyła polski przekład specjalną bibliografią. Podała m.in. listę książek, którymi posługiwała się autorka, pisząc ten utwór. Nie ukrywam, że było kuszące dowiedzieć się, co leżało na szafce nocnej przy łóżku Sarah Kane.

- A co leżało?

- M.in. "Szklany klosz" Sylvii Plath, "Dwa eseje" Alberta Camusa, sporo tekstów medycznych. Nie mogłam tego nie przeczytać. Chciałam wiedzieć, w jakim świecie literackim żyła.

- Udało się Pani dotrzeć do ludzi, którzy próbowali odebrać sobie życie?

- Na studiach w Krakowie znałam chłopaka, który kilka lat później, kiedy nasze drogi się rozeszły, popełnił samobójstwo. Zaczęłam analizować, przypominać sobie jego zachowanie - to, co mówił, jego stosunek do świata. Mieliśmy podczas jednej z prób spotkanie z psychiatrą, który opowiadał nam o konkretnych przypadkach, podsunął nam kilka ważnych książek.

- Grzegorz Jarzyna wielokrotnie zapowiadał, że jego teatr będzie swoistym laboratorium...

- ...a my jego królikami.

- Czy praca nad "4.48 Psychosis" przypominała eksperymenty w teatralnym laboratorium? Czy przychodziły bariery, lęki?

- W tej chwili nie wyobrażam sobie innego sposobu pracy. Kiedy Grzegorz zaczyna próby, nie prosi nas, żebyśmy przy stoliku zastanowili się, jak można zilustrować "stan emocjonalny" bohatera. Wymaga, żebyśmy się w tym stanie znaleźli i koniec.

Bariery? Wszystko zależy od tego, z kim się pracuje. Czy mamy zaufanie do reżysera i wreszcie - czy tekst niesie wyzwanie i potrzebę zbliżenia się do granicy. Ważne, żeby ufać reżyserowi. Kiedy wiem, że nie przekroczy on granicy kiczu, obrzydliwości, złego smaku, jestem gotowa na wszystko. A lęki pojawiają się w momencie, gdy nie potrafimy czegoś dotknąć, trafić we właściwy ton.

- A wątpliwości?

- Wątpliwości miałam wiele razy. Zadawałam sobie pytania: Dlaczego nie mogę uprawiać tradycyjnego, bezpiecznego teatru? Dlaczego na każdej próbie muszę obdrapywać sobie kolana? Dlaczego wychodzę z teatru zmęczona, zdołowana? Wyobraźmy sobie: kończy się przedstawienie, a ja wracam do domu i jestem szczęśliwą aktorką. Ale taka pozorna lekkość pewnie szybko by mi się znudziła. Bezpieczny teatr jest nie dla mnie. Nie chcę przez to powiedzieć, że cenię tylko te przedstawienia, podczas których popełnia się harakiri. Chodzi mi raczej o prawdę na scenie. To może być coś zabawnego, lekkiego, formalnego, ale musi mieć w sobie prawdę. Widz musi mieć poczucie, że jest w środku zdarzenia, że ogląda kawałek prawdziwego życia, prawdziwych emocji. Musi mieć pewność, że nikt ha scenie nie chowa się za dekoracją, za kostiumem, za tekstem. Że aktorzy mówią swoimi słowami, pokazują własne lęki, ból, którego sami doświadczyli. Na tym, myślę, polega laboratorium Grzegorza Jarzyny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji