Artykuły

Śluby panieńskie

Już pierwsze sceny pokazują wyraźnie, że zasada przekształcania szkolnej lektury w poczciwą kinową ramotę była Filipowi Bajonowi obca. Film rozpoczyna się więc zamaszyście, ma tempo i dość zaskakującą, fabularną przestrzeń, jakby Bajon dosłownie chciał "Śluby panieńskie" wynieść z teatru, wyprowadzić z konwencji i odnaleźć w nich prawdziwie filmowy oddech - pisze Paweł T. Felis w Gazecie Wyborczej.

W historię dwóch niewiast Anieli (Cieślak) i Klary (Żmuda-Trzebiatowska), które nie chciały wyjść za przeznaczonych im na mocy rodzinnego układu Gustawa (Stuhr) i Albina (Szyc), reżyser wpuszcza więc powietrze, współczesną damsko-męską grę. I na dodatek ładnie odwraca stereotyp - to obsadzany zwykle w rolach nieudaczników Maciej Stuhr ustala zasady wymyśla intrygę i brnie do celu, a wiecznie płaczącym słabeuszem paradującym w mało efektownym, bieliźnianym stroju okazuje się Borys Szyc.

Pierwszy zgrzyt pojawia się w momencie, gdy na ekranie odzywają się dwie adorowane na różne strony damy - można mówić Fredrę nonszalancko (co próbuje robić Edyta Olszówka w roli Dobrójskiej), można bawić się klasycznym tekstem na granicy szarży (jak Borys Szyc), ale jest doprawdy fatalnie, gdy dwie młode aktorki grające główne role mają problemy z Fredrowską frazą do tego stopnia, że trudno je zrozumieć. Czyżby to problemy z dźwiękiem w poczciwym warszawskim kinie Kultura? A może efekt widocznego na ekranie podziału, zgodnie z którym Stuhr, Szyc i Robert Więckiewicz jako Radost autentycznie się swoimi rolami i wierszem bawią, podczas gdy Cieślak i Żmuda-Trzebiatowska wydają się w niełatwej, reżyserskiej konwencji zwyczajnie zagubione?

Są "Śluby " filmem nierównym - chwilami kapitalnie udaje się zejść z teatralnych koturnów, usłyszeć w tekście Fredry zupełnie aktualne, damsko-męskie bon moty i rozszerzyć zapisaną przez autora ironię (panowie miłośnie wzdychają, marzą o ołtarzu, a jednocześnie zabawiają się z dziewczętami niekoniecznie "mocnych" obyczajów). Gdzieś w połowie film zupełnie jednak traci energię, zaczyna dreptać w miejscu - i zwyczajnie nużyć.

Jednym z powodów okazuje się nie tyle brawurowa, co efekciarska próba uwspółcześniania Fredry na siłę, a także namolne wrzucanie postaci z innego rejestru - jest natrętnie pojawiający się telefon komórkowy i samochód, jest sarmacki Daniel Olbrychski i "mocium panie", są chasydzkie tańce i kuriozalny, dopisany przez scenarzystę dialog o prozacu ("weź prozac" - "już wzięłam, ale jeszcze nie działa"). Śmieszne?

To, że "Śluby panieńskie" mogą brzmieć zupełnie współcześnie, udowodnił dziesięć lat temu w wystawionym w Teatrze Rozmaitości, dość rewolucyjnym, niesłychanie filmowym zresztą "Magnetyzmie serca" Grzegorz Jarzyna. Film Bajona wypada na tym tle blado - być może dlatego, że mimo wielu dobrych pomysłów i reżyserskiego rozmachu najważniejsza jest tu koniec końców zasada prostej zgrywy.

Polska 2010. Reż. Filip Bajon. Maciej Stuhr, Borys Szyc, Robert Więckiewicz, Marta Żmuda-Trzebiatowska, Anna Cieślak, Edyta Olszówka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji