Artykuły

Monty Python nie zrobiłby tego lepiej

"Spamalot, czyli Monty Python i święty Graal" w reż. Macieja Korwina w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Katarzyna Fryc w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Świetne dialogi, doborowe wykonawstwo i potężna dawka zwariowanego humoru - to "Spamalot" w reżyserii Macieja Korwina w Teatrze Muzycznym w Gdyni.

Zazdroszczę wszystkim, którzy nie widzieli jeszcze najnowszej premiery Teatru Muzycznego w Gdyni - "Spamalota" według filmu "Monty Python i Święty Graal". Dlaczego? Bo wieczór pełen zwariowanych gagów, prześmiesznych dialogów i fabularnych niespodzianek wciąż przed nimi. Ja zaś, choć na pewno jeszcze raz wybiorę się na "Spamalota", już wiem, czego się spodziewać i znam zaskakujący finał, więc emocji pierwszego odbioru nie powtórzę.

W sobotni wieczór Teatr Muzyczny zaprosił gości na polską prapremierę musicalu, który na światowych scenach robi furorę od trzech lat. Pomysł jego wystawienia był tyle samo przewidywalny (skoro "Spamalota" wszędzie grają z sukcesem, to dlaczego nie u nas?), co odważny. - Trochę się boję, jak nasza publiczność przyjmie specyficzny angielski humor Pythona, gdzie na przykład puszcza się bąki. U Monty Pythona to robi się nawet w rytm Marsylianki. Raczej nie sądzę, by u nas komuś przyszło do głowy tak poczynać sobie z Mazurkiem Dąbrowskiego - mówił reżyser Maciej Korwin przed premierą.

Premierowy spektakl pokazał, że obawy były na wyrost, a publiczność szybko wyczuła konwencję absurdu i zabawy kiczem. Już pierwsza scena wykładu historyka (wyśmienita rola Saszy Reznikowa, którego potem zobaczymy jako rubasznego Francuza), opowiadającego o królu Arturze, wprawia widzów w doskonały humor. A ten nie opuszcza ich aż do ostatniego bisu.

Zwariowana i kpiarska komedia, żywiąc się legendą o brytyjskim królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu, natrząsa się z wszystkiego, z czym tylko może się skojarzyć: od "Krzyżaków" z Jurandem ze Spychowa aż po Wandę, co nie chciała Niemca. A nawet jeśli nie kojarzy się z Violettą Villas, "Rejsem", Presleyem, kaszubszczyzną czy reklamą telefonii komórkowej, to i tak się z nich natrząsa. Przy okazji cytując inne znane musicale, piosenki, filmy i dialogi. Dla jednych to zabawa z postmodernizmem, dla innych pomieszanie z poplątaniem, dla wszystkich porządna porcja rozrywki.

Ogromna w tym zasługa reżysera, który pomysłami inscenizacyjnymi sypie jak z przepełnionego rękawa, ale także wykonawców. A ci są znakomici: gościnnie występujący w Gdyni Jerzy Jeszke w roli króla Artura - perfekcyjny profesjonalista obdarzony potężnym głosem, Marta Smuk jako Pani Jeziora - odkrycie tej produkcji (pełna temperamentu, znakomita wokalnie), Marek Kaliszuk (idąca pod prąd dotychczasowemu wizerunkowi rola geja Herberta) czy żywiołowy jak nigdy dotąd Zbigniew Sikora jako ojciec Herberta - to najlepsi z nich.

Choreograficznie rzecz przemyślana w szczegółach, wybornie przetłumaczona z angielskiego przez Bartosza Wierzbiętę, muzycznie perfekcyjna (wielkie brawa dla zespołu Dariusza Różankiewicza!), scenografia miła dla oka, ale kostiumy Jerzego Rudzkiego mojego uznania nie budzą - chyba zbyt dosłowne w swej kiczowatości.

Ale spektakl to praca zespołowa, więc ciepłe słowa i owacje należą się wszystkim. I tak się stało - w sobotni wieczór bisy przeciągały się w nieskończoność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji