Artykuły

Helikoptery zamiast filmów

- Oparłem się na wspomnieniach pułkownika Kazimierza Iranka-Osmeckiego, szefa Wywiadu AK i szefa akowskiej delegacji. Dzięki nim poznałem ludzi, jakich dziś się nie spotyka. Odważnych, a jednocześnie postępujących z żelazną logiką - mówi reżeser JULIUSZ MACHULSKI przed premierą spektaklu Teatru TV "Przerwanie działań wojennych".

Z Juliuszem Machulskim rozmawia Jacek Cieślak.

Rz: Skapitulował pan już w sprawie filmu o powstaniu warszawskim czy zgodnie z tytułem pana premiery w Teatrze Telewizji tylko zawiesił działania wojenne?

Juliusz Machulski: Nie jestem producentem filmu, przynajmniej na obecnym etapie, tylko reżyserem. Dlatego czekam na pieniądze. Mam nadzieję, że nie powtórzy się sytuacja z projektem o Janie Nowaku-Jeziorańskim, na którego przygotowanie straciłem dwa lata i nic z tego nie wyszło. Wraz z moim producentem Włodzimierzem Niderhausem, szefem wytwórni filmowej na Chełmskiej, jesteśmy dobrej myśli. Trzeba nam tylko czasu i finansowego wsparcia największych polskich koncernów z państwowym kapitałem. Bo to musi być polski film, zrobiony w naszym języku. Nie wyobrażam sobie koprodukcji, w której Bora-Komorowskiego gra Mel Gibson. Jedynie Niemców powinni grać Niemcy. Duży budżet jest potrzebny dlatego, że nie będę kręcił - jak Jerzy Hoffman swój najnowszy film o wojnie polsko-bolszewickiej - w okopach czy na przedmieściach stolicy. Musimy zbudować przedwojenną Warszawę, potem ją zburzyć - i to być może nie raz. Mogą być potrzebne duble.

Pieniądze to najtrudniejszy dziś temat.

- To prawda, ale Polacy muszą się zastanowić, czy wolą sfinansować zakup kolejnych trzech helikopterów, które polecą do Afganistanu - czy film o jednym z najważniejszych wydarzeń w naszej historii. Każdego roku jest problem z pieniędzmi. Przytrafia się powódź albo inny dramat. Ale te sprawy nie mogą mieć ze sobą żadnego związku. Zresztą to nie są nieosiągalne pieniądze. Remont pasa startowego na Okęciu kosztował tyle, ile potrzeba na ten film. Albo chcemy mieć produkcję na europejskim poziomie, albo nie zawracajmy sobie głowy.

Powstanie warszawskie to kluczowa kwestia w naszych dyskusjach o historii, polskości, patriotyzmie. Ale zmienia się chyba perspektywa spojrzenia na te sprawy. Doceniając bohaterstwo, zastanawiamy się nad ceną zrywu i odpowiedzialnością dowódców. Jaki film pan zamierza zrobić?

- Nazbyt często prowadzi się dyskusję o powstaniu w ahistoryczny sposób. Zapominamy, że przed jego wybuchem konspiracyjna młodzież przez pięć lat podchorążówki szkoliła się na żołnierzy, żeby walczyć z hitlerowcami. Przepraszam - z Niemcami: nie znano wtedy słowa "hitlerowcy". Nie było błędem myślenie, że pomogą nam Rosjanie - wszyscy wiedzieli, że tak się nie stanie. Największą pomyłką stała się nietrafiona diagnoza stanu niemieckiej armii. Dziś łatwo o tym mówić, ale w lipcu 1944 roku warszawiacy widzieli rozbite przez Rosjan niemieckie dywizje. Szły przez stolicę w fatalnym stanie, żołnierze często nie mieli butów. Pamiętajmy, że w czerwcu w Normandii wylądowali alianci, w lipcu zorganizowano zamach na Hitlera. Były wszelkie powody, by myśleć, że III Rzesza jest pobita. Oczywiście, plan "Burza" nie zakładał, że Warszawa będzie miejscem działań wojennych. Ale ostatecznie generał Kazimierz Sosnkowski, naczelny wódz Polskich Sił Zbrojnych, pozostawił dowódcom AK w stolicy wolną rękę. Niestety, 31 lipca 1944 roku nastąpił gwałtowny zwrot wydarzeń. Niemcy przeprowadzili antyrosyjską kontrofensywę. Jednak lawina została uruchomiona, kamienie zaczęły się toczyć. Kierownictwo AK popełniło błąd, ale nie ono pierwsze. Alianci, kierowani przez tak doświadczonych dowódców jak Eisenhower i Montgomery, przegrali w podobnych okolicznościach bitwę o Arnhem.

Poszli o jeden most za daleko.

- Oni również myśleli, że armia niemiecka już nie istnieje. Aliantom nie starczało paliwa, żeby ich gonić. Stąd wziął się pomysł przerzucenia dywizji spadochronowych za Ren i zakończenia wojny na gwiazdkę 1944. Amerykanie i Anglicy mieli do dyspozycji środki nieporównywalnie większe od AK, a mimo to przegrali bitwę. Pułkownik Antoni Chruściel, "Monter", badał sytuację na Pradze, jeżdżąc na rozpoznanie rowerem. Kiedy przekazał informację o pojawieniu się radzieckich tanków, wahający się do tej pory Bór-Komorowski wyznaczył godzinę "W".

Przypomniał to dokumentalny spektakl Kazimierza Kutza "Ziarno zroszone krwią". Pokazał niepewność akowskich oficerów w konwencji antycznej tragedii i to, jak polski los związany jest z mitem powstań.

- Wszystko wskazywało na to, że przesłanki dowództwa AK były jak najbardziej pragmatyczne.

Czy dlatego zdecydował się pan zrobić spektakl "Przerwanie działań wojennych" o negocjacjach oficerów AK z generałem von dem Bachem i pokazać, jak perfekcyjnie byli przygotowani do rozmów?

- Tak. Oparłem się na wspomnieniach pułkownika Kazimierza Iranka-Osmeckiego, szefa Wywiadu AK i szefa akowskiej delegacji. Dzięki nim poznałem ludzi, jakich dziś się nie spotyka. Odważnych, a jednocześnie postępujących z żelazną logiką. Urzekło mnie, że byli wówczas Polacy, którzy zaznali łaski rozumu i umieli myśleć pragmatycznie. Po dwóch miesiącach walki, braku żywności i snu zachowywali się jak profesjonaliści. Potrafili trzymać emocje na wodzy, byli perfekcyjnie przygotowani do rozmów. Stworzyli korzystną dla powstańców umowę o przerwaniu działań wojennych, w której nie było mowy o kapitulacji. Żądali statusu kombatantów wojennych i przeforsowali wszystkie główne punkty rozejmu w niezwykle trudnych negocjacjach. Dzięki pułkownikowi Irankowi 18 tysięcy powstańców z 40-tysięcznej armii wyszło z miasta cało. Chciałbym pokazać to również w moim filmie fabularnym. Biorąc pod uwagę niski poziom uzbrojenia, polscy żołnierze prowadzili z niemieckimi równorzędny bój. Gdyby Niemcy dawali sobie radę z powstaniem, nie byłoby rozmów z AK. Tymczasem bali się, że w mieście zajmowanym przez Polaków nie zdążą przygotować się do obrony przez Rosjanami. I jeszcze jedno. Uważa się, że zaciekła obrona powstańców brała się z romantycznego porywu serca. To też. Ale myśleli trzeźwo: wiedzieli, co ich spotka z rąk Niemców po przegranej. Gdy otrzymali status kombatantów, byli bardziej skłonni przerwać działania wojenne.

Nie ma pan wrażenia, że nawet teraz, kiedy staramy się racjonalizować nasze postępowanie, nie potrafimy się ustrzec bałaganu?

- O tym, że przyczyną są zabory i okupacja, mówiono już setki razy. Rzadziej podkreśla się fakt, że ominęło nas oświecenie, które w Europie wykształciło pragmatyczną burżuazję. Skutki pokutują do dziś. Nasze pojmowanie historii bywa naiwne. Obsesyjnie myślimy, że Europa się na nas zawzięła, wszyscy sąsiedzi byli źli. Tymczasem oświeceniowa Europa nie znosiła chaosu. Polska ze względu na swoje centralne położenie nie mogła przetrwać w swoim anarchicznym i anachronicznym stanie. Teraz nasza słowiańskość polega na braku konsekwencji w tworzeniu nowego ładu. Rosjanie postępują inaczej. Być może pod wpływem tatarskiej niewoli są bardziej bezwzględni, ale wykształcili w sobie zmysł państwowy.

Pomogła długa tradycja niemieckiej administracji.

- Tak. O Rosjanach mówi się, że są okrutni. Może. Ale my jesteśmy zbyt miękcy. W ostatecznym rachunku przeważa myślenie: "Nie można mu tego zrobić. Przecież będzie mu przykro". Albo: "Upił się? To każdemu może się zdarzyć". W sprawach ważnych dla państwa "tak" musi znaczyć "tak", a "nie" - "nie".

Myśli pan, że możemy się zmienić?

- Z nadzieją patrzę na pokolenie mojej córki, które myśli, co zrobić, żeby iść do przodu. Pielęgnuje historię, ale nie popada w sentymenty i patrzy w przyszłość.

Pewnie wynika to z naszych kompleksów, że zazwyczaj czujemy się ofiarami. Nie przeszkadza nam to jednak cieszyć się z komplementów tych, którzy nas katowali. Często cytowano peany von dem Bacha pod adresem bohaterstwa akowców. Znalazły miejsce również w pana spektaklu.

- Pracując nad wspomnieniami Iranka, pozostałem im wierny, starałem się ich nie oceniać. Nie myślę, by pułkownik koloryzował. Był osobą skromną. Kiedy już na emigracji chciano go awansować na generała, odmówił, argumentując, że nie należą mu się takie honory. Von dem Bach mówił o bohaterstwie AK. Może prowadził grę, ale nie sądzę. To był również pragmatyczny żołnierz. Podoba mi się, gdy nasi wrogowie są inteligentni. Jeśli ich ośmieszamy, wychodzi na to, że daliśmy się pokonać idiotom. Von dem Bach to postać pełna sprzeczności. Pochodził z Tczewa. Jego matką była Polka. Gdy rodzice zmarli, trafił do kadetów. To co mówił, wydało mi się ciekawe. Ale też uważam, że sami powinniśmy mieć poczucie własnej wartości, a nie budować jej na cudzych opiniach. Mówienie Francuzom, którzy mają bogaty poczet osobistości, że Kopernik i Chopin byli Polakami, jest bez sensu.

Chciałem panu przypomnieć, że Kopernik była kobietą.

- Ma pan rację: zachowajmy dystans i poczucie humoru. Chociaż nie zawsze się da.

W pana "Szwadronie", filmie o powstaniu styczniowym, bohaterem był Rosjanin. Interesuje pana spojrzenie na nasze sprawy z obcej perspektywy?

- Trzeba przynajmniej próbować zrozumieć motywacje przeciwnika. Odpowiada mi takie paradoksalne spojrzenie, jakie prezentował Stanisław Rembek, według którego prozy nakręciłem tamten film. Sięgnął po nią również Andrzej Wajda, realizując w Teatrze Telewizji "Wyrok na Franciszka Kłosa". Myślenie, że byliśmy najfajniejsi na świecie, a mimo to sekowali nas wszyscy jest naiwne.

Kiedy podczas negocjacji AK i von dem Bacha dochodzi do wymiany opinii na temat ludności cywilnej, Niemiec mówi, że to powstańcy w pierwszej kolejności narazili ją na niebezpieczeństwo.

- Prawda. Wszyscy myśleli, że powstanie skończy się szybko.

Pamiętamy o zbrodniach Niemców, ale coraz mocniej przebijają się relacje o wściekłości warszawiaków na powstańców.

- Już na początku września nastąpiła radykalna zmiana nastrojów. Trudno się dziwić ludziom przez miesiąc uwięzionym w piwnicach zasypywanych gruzem.

Ciekawy jest moment, gdy Bach dzwoni do adiutanta Hitlera. Ten, znając Bora-Komorowskiego, zgadza się na wymarsz AK z Warszawy z bronią. Wystarczy mu słowo honoru.

- Chciałem pokazać, że nawet w czasie wojny, gdy spotyka się dwóch ludzi, którzy się wcześniej znali, historia może potoczyć się inaczej. Komorowski i Hermann Fegelein poznali się na olimpiadzie w 1936 roku w Berlinie. Komorowski był szefem polskiej delegacji hippicznej. Adiutant Hitlera też był koniarzem, miał stadninę pod Monachium. Został szwagrem Hitlera, ożenił się z siostrą Ewy Braun. W filmie "Upadek" pokazano jego rozstrzelanie po ucieczce z bunkra.

Obsadził pan w roli Iranka Piotra Fronczewskiego...

- Pierwszy raz współpracowaliśmy przy "Superprodukcji". Teraz zaprosiłem go nie tylko z powodów zewnętrznego podobieństwa. Potrzebowałem aktora z charyzmą, z charakterem. Musiałem czekać, aż będzie miał wolny czas, ale było warto. Zawsze warto podporządkować wszystko, czekając na wybitnego artystę. Generalnie jest następujący problem: mamy w Polsce o wiele więcej świetnych aktorów, niż jest ról dla nich.

Wolę aktorów z pana pierwszych filmów.

- Może ich role już się ucukrowały? Dziś też są świetni artyści. Rzecz w tym, że kiedyś nie grało się tak dużo w telenowelach, tylko w teatrze, w literackim kabarecie. Kiedy oglądam seriale, widzę, że aktorzy walczą z tekstem. A gdy przyjeżdżają na plan filmowy, trzeba ich oskrobywać z plastiku. Poza tym teraz mamy mniej czasu. Kiedyś pracowało się staranniej.

A mimo to w "Vabanku", stylowym filmie o latach 30., jest bardzo długie ujęcie gierkowskich bloków.

- Dziś mógłbym te bloki wymazać w postprodukcji. Wtedy nie mieliśmy nawet podglądu wideo i dopiero po kilku dniach projekcji materiału widziałem, co mam na taśmie.

Łatwiej się dzisiaj robi filmy niż w PRL?

- Podchwytliwe pytanie. W PRL problemem była cenzura. Jeśli uśpiło się jej uwagę, pieniądze nie były problemem. Takich filmów jak "Seksmisja" i "Kingsajz" dziś bym nie zrobił z braku środków. Czasami mam bardziej wyszukany pomysł i od razu reflektuję się, że nie będzie budżetu, by go zrealizować, więc odpuszczam. Ale zyskaliśmy dostęp do techniki na światowym poziomie. Zawsze są plusy i minusy.

Ma pan gotowy jakiś scenariusz?

- Piszę sztuki dla Teatru Powszechnego w Łodzi. W październiku będzie premiera "Matki brata mojego syna" w reżyserii Adama Wojtyszki. Wcześniej napisałem "Next-ex", o córce, która przedstawia rodzicom kolejnego narzeczonego do akceptacji. Lubię teatr, ale pracuję dla niego pod warunkiem, że nie muszę reżyserować. W filmie efekt jest od razu, na scenie trzeba bardzo długo czekać, aż aktorzy nauczą się tekstu, uszyją im kostiumy, zrobi się dekoracje. Zrozumiałem to podczas prób "Czego nie widać" z udziałem Zbigniewa Zapasiewicza, który, jak cały zespół, opanował rolę dopiero na tydzień przed premierą.

W teatrze tak się pracuje.

- Mówiłem do Zapasiewicza: "Panie Zbigniewie, musimy jakoś dobrnąć do premiery".

"No właśnie: dobrnąć" - odpowiedział.

Juliusz Machulski

Kiler w świecie polskich komedii, mało kto miał takie wejście na rynek filmowy. Zadebiutował "Vabankiem" (1981), potem poszedł za ciosem, kręcąc "Vabank 2". W "Kingsajz" i "Seksmisji" w aluzyjny sposób odniósł się do rzeczywistości PRL. W nowej Polsce wielkim sukcesem cieszyły się "Kiler" i "Killer-ów 2-óch", "Superprodukcja" i "Vinci". Powrotem do PRL była komedia "Ile waży koń trojański". Jego najnowszym obrazem jest "Kołysanka".

Zapadły w pamięć widzów jego filmy i komediowe w nich kreacje - Jacka Chmielnika, Jerzego Stuhra, Cezarego Pazury, Małgorzaty Kożuchowskiej, Borysa Szyca i Roberta Więckiewicza. Zanim został reżyserem, wystąpił m.in. w filmach "Personel" Krzysztofa Kieślowskiego i "Indeks" Janusza Kijowskiego. Jest szefem zespołu Zebra, producentem m.in. "Długu", "Placu Zbawiciela" i "Dnia świra". Dla telewizji zrealizował serial "Matki, żony i kochanki". Pisze dramaty, w Teatrze Telewizji wyreżyserował m.in. własną sztukę "19. południk" - pokazujący w krzywym zwierciadle polską scenę polityczną.

Kingsajz

Kino Polska | 21.30 | SOBOTA

10.30, 21.40 | WTOREK

Przerwanie działań wojennych

tvp 1 | 21.30 | PONIEDZIAŁEK

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji