Artykuły

Pomysły i wizje

W ostatnim "Pegazie" stawiano dramatyczne pytania pod adresem organizatorów życia plastycznego. Stwierdzono, że wernisaże na ogół żyją własnym życiem i nikogo poza bezpośrednio zainteresowanymi nie obchodzą. Organizuje się dużo wystaw, jednak mamy mało wydarzeń plastycznych. Wysuwano sugestie, żeby przede wszystkim organizować wystawy problemowe. Powoływano się tu na wystawę o romantyzmie (która by także mogła zawitać do Wrocławia, jeśli już wyszła poza zaklęty krąg stolicy), trzeba by tu również dodać wystawę malarstwa metaforycznego, zorganizowaną przez Muzeum Narodowe we Wrocławiu jesienią ubiegłego roku.

Wszystkie takie dyskusje są zapewne pożyteczne, ale jeszcze bardziej pożyteczne jest po prostu pokazywanie w telewizji dobrego malarstwa, dawnego i współczesnego. Jeśli idzie o dawne malarstwo polskie, to taką pożyteczną funkcję prezentacyjną pełni między innymi cykliczny program "Malarstwo i film". Ostatnio mogliśmy zobaczyć tam Gierymskiego, Jacka Malczewskiego, Wyspiańskiego. Ale i malarstwo współczesne bywa także udostępniane telewidzom, tyle że (prócz "Pegaza") w programie drugim. Tutaj przede wszystkim trzeba polecić "Galerię 34 milionów", prowadzoną przez Franciszka Ku-duka. Ostatnio zostało w niej przedstawione malarstwo najwybitniejszego naszego kolorysty, Czesława Rzepińskiego. Ale program nie ograniczył się tylko do retrospektywnej prezentacji malarstwa, było to także spotkanie artysty z publicznością, a przede wszystkim świetna obrona własnych przekonań artystycznych, własnego sposobu malowania; było to spotkanie z interesującą indywidualnością. Zęby wszyscy - młodsi - umieli tak bronić swojej twórczości przed pochopnymi ogólnikami! A mamy tych ogólników na temat - czym jest współczesne malarstwo - bardzo wiele, i to uporczywie zakorzenionych. Czesław Rzepiński powiedział między innymi, że tylko dzieła nieatrakcyjne są niewspółczesne. Zwłaszcza dla młodszych (i atakujących dosyć bezpardonowo mistrza.) była to konfrontacja bardzo pouczająca. Zderzyli się tu z innym sposobem myślenia o sztuce w ogóle niż ten, do którego są przyzwyczajeni. Audycja ta powinna być powtórzona w programie I, jeśli telewizji rzeczywiście zależy na sprawach sztuki plastycznej. Drugi program tego typu który zasługiwał na uwagę, poświęcony był twórczości i sylwetce malarza Dudy-Gracza. Interesujący reportaż nadany był w II programie, niestety, równocześnie z transmisją zakończenia igrzysk zimowych w Innsbrucku.

Ostatnio obserwujemy znaczący przypływ ambicji redakcji teatru poniedziałkowego. Dwa tygodnie temu mniej więcej został emitowany, zamiast normalnego przedstawienia, film Stefana Szlachtycza "Tylko Beatrycze", według powieści Teodora Parnickiego. O tym filmie telewizyjnym słyszało się i słuchało od dawna z podziwem i zainteresowaniem. Telewizja zresztą postarała się tu o reklamę - nadany został kilka razy tak zwany zwiastun o tym filmie. Słuchało się o realizacji tego filmu z podziwem, ponieważ proza historyczna Parnickiego daleka jest od walorów kinowych powieści typu Walter Scotta, Dumasa czy Sienkiewicza, a nawet się im programowo przeciwstawia. Przedsięwzięcie Szlachtycza jest pierwszą próbą przełożenia na język filmu telewizyjnego) prozy przede wszystkim o charakterze dyskursywnym. Film Szlachtycza wiele z tych walorów zachował, ba, wydobył sporo elementów wizyjnych tkwiących w powieści. Starannie grany, interesował jednak do pewnego stopnia, do pewnego punktu. Przynajmniej dla mnie. Zwłaszcza sprawa mnichów wieleńskich tworzyła, mimo wielu kunsztownych retrospekcji, dramaturgiczną całość. Potem ta względna spoistość zaczęła się rozchwiewać, jakby film nie mógł unieść (czy raczej donieść) całego kosmosu powieści, jej strukturalnej złożoności. Pozostawały interesujące epizody. Ale nie ulega wątpliwości, że film ten wymagał bardziej fachowego wstępu, przede wszystkim historycznego. Bo u Parnickiego, mimo jego syntetyzujących intelektualnych wizji, wszystko prawie jest poświadczone historycznie.

W ostatni poniedziałek zostawia przedstawiona "Matka" Stanisława Ignacego Witkiewicza w reżyserii Jerzego Jarockiego. Tym razem spektakl poprzedzony był fachowym wstępem Konstantego Puzyny. Ale trochę trudno było się zgodzić z jego rekomendacjami, że jest to najlepsze przedstawienie Jarockiego. Swego czasu sam Puzyna głosił zasadę, że Witkacego nie należy udziwniać (bo sam jest dosyć "udziwniony"). Tymczasem przedstawienie Jarockiego było wątpliwej próby udziwnianiem twórcy "Kurki wodnej". W kierunku udziwniania szła zarówno inscenizacja jak i gra aktorów, w której to udziwnianej grze celował zwłaszcza Marek Walczewski. Jakoś Witkacy nie może u nas w teatrach wyjść ze staroświeckiego "domu wariatów". A przecież współcześnie inaczej patrzymy na sprawy psychiatryczne...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji