Artykuły

"Evita" i kwita

Inscenizacja nie miała niczego wspólnego z Webberem, Ricem i Princem.

Przed ubiegłoroczną polską prapremierą "Evity"- słyn­nego musicalu autorstwa mistrzów tego gatunku, Andrewa Lloyda Webbera i Tima Rice'a - nasz świat teatralny prze­żył sensację: oto zbliżamy się do Europy i również w tej dziedzinie jesteśmy en vogue, trzymamy rękę na pulsie mody muzycznej. Po 11 grudnia 1994 nic jednak w polskim życiu teatralno-muzycznym się nie zmieniło: w Warszawie i Szczecinie, w Poznaniu i Wrocławiu nadal największą frekwencję odnotowuje "Baron cygański'' pospołu z "Zem­stą nietoperza".

Nie dziwiła więc bezpłatna re­klama prasowa, jaką chorzowskiemu Teatrowi Rozrywki zrobiono w oczekiwaniu na pokazanie "Evity" w Warszawie. Za reżyserem przedstawienia powtarzano niestrudzenie, że wszystkie do­tychczasowe realizacje "Evity" były kopią pierwszej, pokazywanej w Londynie, ale my (czyli Cho­rzów) usiłowaliśmy uciec od "broadwayowskiego" folkloru ar­gentyńskiego i odrzuciliśmy cały ckliwy lukier. Żurnalistów tak bar­dzo podnieciła wizja Marcela Kochańczyka, że - choć stołeczny teatr w nie najlepszej kondycji, gdyż straszliwie biedny - nie na­rzekali słysząc przechwałki reży­sera: Jesteśmy rozrzutni - 200 ko­stiumów, 50 osób na scenie, 20 muzyków. To ewenement.

Nieliczne recenzje trzech spek­takli w warszawskim Teatrze Dramatycznym (27 i 28 lutego oraz 1 marca br.) były jak kubeł zimnej wody, wylany - niestety - tylko na własne środowisko i na biedną publiczność. Twórcy przedstawie­nia czują się bowiem doskonale, wciąż przekonani, że właśnie w Chorzowie doszło do premiery, którą interesowała się cała Polska i że był to - jak chce Kochańczyk - ewenement.

Otóż nie był.

Dla wszystkich dotychczaso­wych realizatorów była "Evita" twardym orzechem do zgryzienia. Film, mimo piętnastoletnich doń "przymiarek" reżysera Olivera Stone'a i kolejnych kandydatek do roli tytułowej (od Elisabeth Taylor, Barbry Streisand i Lizy Minelli do Madonny, Glorii Estefan i Mariah Carey), wciąż nie może dojść do skutku, a i kolejne sceniczne premiery musicalu wca­le nie kończyły się spodziewanym sukcesem.

Prapremiera światowa odbyła się 14 czerwca 1978 r. na londyń­skim West Endzie, przed dworem królewskim, tydzień, później w Prince Edward Theatre pokaza­no musical według pomysłu i w reżyserii słynnego Harolda Prince'a. Tytułową postać zagrała, a właściwie zaśpiewała Elaine Pa­ge - legitymująca się co prawda udziałem w "Hair!", "Grease" i "Billy", ale przecież zupełna amatorka w konkurencji z Lorną Luft, Anitą Harris czy słynną Millicent Martin, które kandydowały do tej roli. Wybroniła się, podob­nie jak Joss Ackland (Peron), Mark Ryan (Magaldi), a zwłaszcza piosenkarz David Essex, który wystąpił w roli narratora Che Guevary.

Krytycy angielscy (podaję za "Music Week") mieli za złe producentowi i autorom "Evity" zbyt nachalną reklamę rock-opery, chętnie jednak przyznawali, że ma ona wszelkie cechy nowoczesnego przedstawienia, na którego dobre imię pracują oświetleniowcy, dźwiękowcy, scenografowie, charakteryzatorki, muzycy, aktorzy i w ogóle wszyscy, którzy są współtwórcami Wielkiego Dzieła. (...) Reżyser - chociaż Ameryka­nin - stworzył bardzo brytyjski musical. (...) Webber skomponował prawdzi­wie operową muzykę: więk­szość songów daje ich wykonawcom oka­zję do wyśpie­wania się. W sumie jest to wartościo­wa opera poli­tyczna XX wieku, na mia­rę dzieła Wei­la i Brechta, czyli "Opery za trzy grosze".

Tak było w Londynie, gdzie grano "Evitę" kilka tysięcy razy. Jej sukces eu­ropejski oka­zał się jednak skromniutki; w 1981 wys­tawił ją tylko teatr w Wiedniu. Za to w Stanach Zjednoczo­nych, mimo 1568 spektakli - artystyczna klapa; jak złośliwie napisał jeden z krytyków - Ame­rykanie po prostu nie przepadają za latynoskimi dyktatorami ani ich żonami.

"Evita" to historia życia Evy Peron (z domu Duarte), która z za­wodu była śpiewaczką i tancerką.

W 1943 r. została kochanką póź­niejszego dyktatora Juana Domin­ga Perona. Jako żona prezydenta przejęła kontrolę nad związkami zawodowymi, zagwarantowała kobietom bierne prawo wyborcze - ukochana przez lud, lecz tylko w Argentynie. We Włoszech zos­tała przyjęta na audiencji przez papieża, ale ludzie na ulicy okrzyczeli ją dziwką. We Francji wzbu­dziła podziw swą garderobą, lecz W Anglii oferowano jej tylko her­batę w pałacu Buckingham. Po śmierci została... "świętą", wciąż uwielbianą przez prosty lud, do którego zresztą sceniczna Evita adresuje swój słynny song "Don`t Cry For Me, Argentina" (Nie płacz po mnie, Argentyno).

Na sukces współczesnego mu­sicalu składają się:, chwytliwość tekstów, atrakcyjność muzyki, po­mysłowość inscenizacji, spraw­ność tancerzy i aktorów, wreszcie osobowość głównego bohatera lub postaci tytułowej. Załoga Tea­tru Rozrywki w Chorzowie pod wodzą Marcela Kochańczyka po­starała się, żeby z tych szczytnych założeń nie pozostało prawie nic. Polskie teksty Andrzeja Ozgi są toporne, o powikłanej składni, na­pisane do czytania, a nie do śpiewania, po prostu sztuczne ("...lecz miłość - wiem - nie daje mnożyć się" w songu "Eva"). Orkiestra Je­rzego Jarosika odrzuciła wszelkie niuanse brzmieniowe i stylistycz­ne zaproponowane przez kompo­zytora: wszystko odegrała równo, głośno, bez wdzięku, na przysło­wiowe "jedno kopyto". Balet Przemysława Śliwy zaprezentował ty­powo polską odmianę tej sztuki, tzn. tańczył jak chciał, nierówno i nie­zgrabnie, plącząc się między akto­rami bez sensu i potrzeby. Insceni­zacja nie miała nic wspólnego z Webberem, Ricem, Princem i ja­kimikolwiek tradycjami współ­czesnego musicalu: scenografia Pawła Dobrzyckiego była ponura (a przecież nawet w "Upiorze w operze" światło jest arcyważnym ele­mentem niezbędnego nastroju), sceny grupowe statyczne, ruch i gest sceniczny zdawały się być specjalizacjami zupełnie obcymi reżyserowi i aktorom.

Wreszcie dramatis personae: z trzech narratorów (Michał Bajor, Paweł Kukiz i Krzysztof Respon­dek) najlepszym Che Guevara oka­zał się ten ostatni, wszakże jedyną artystką z prawdziwego zdarzenia - Maria Meyer w roli tytułowej. Wspaniały głos, wielka muzykal­ność, wyrazista interpretacja, og­romna inteligencja i dorównujący tym cechom talent - z jakąż przyjemnością słuchało się jej, a także oglądało tę niewątpliwą gwiazdę Teatru Rozrywki w Chorzowie! Ca­łe przedstawienie przygotowano i zbudowano jakby specjalnie dla niej - czy to jednak nie rozrzutność?

Bowiem Marcel Kochańczyk, do tej pory realizator m.in. "Kabaretu" i "Skrzypka na dachu", tym razem wypiekł niestrawnego estradowego zakalca, przed którego konsumpcją przestrzegam wszystkich o jakim takim poczuciu estetyki, a zwłaszcza miłośni­ków prawdziwego musicalu.

Ewenement? Skromności, pa­nie Kochańczyk, odrobinę skromności!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji