Artykuły

Urodziłam się pisarką

Z Joanną Szczepkowską, aktorką i pisarką rozmawia Michał Lenarciński.

- Swoją książkę zatytułowała pani "Fragmenty z życia lustra". Czy lustra w pani domu mają swoje własne życie?

- Nie mam szczególnych luster. Myślę, że te w moim domu nie są inne niż reszta luster świata. Natomiast życie lustra w jakimś sensie przypomina życie podświadomości. Lustro pochłania bardzo wiele zdarzeń, a w przypadku lustra, które jest stałym rekwizytem moich opowiadań, przechodzi z rąk do rąk bohaterów. I trafiając do nowego właściciela, niesie w sobie ciężar tego, co widziało wcześniej.

- Czyli zapisuje w sobie, tak jak my w duszy?

- Tak. Tylko nie może z nami o tym porozmawiać.

- Ale pani może czasami porozmawiać z lustrami, choćby podczas wykonywania swojej pracy. Mam na myśli te chwile, kiedy aktor jest w garderobie.

- To nie są chwile, kiedy patrzy się poprzez lustro na swoją duszę. Lustro w garderobie służy do zmiany w kogoś innego, często pomaga w odejściu od siebie. Ale to też zależy, co się gra. Na pewno muszę zgodzić się z tym, że lustro jest ważnym elementem mojego aktorskiego zawodu.

- Kiedy jest się Joanną Szczepkowską i odchodzi się od lustra w garderobie, w której dokonuje się w aktorce przemiana wewnętrzna, wraca się do domu i staje pisarką, zresztą wnuczką znanego pisarza Jana Parandowskiego. To dwa przenikające się światy czy osobne?

- Nie łączyłabym mnie aktorki ze mną pisarką. To dwie różne rzeczy. I sądzę, że gdybym nie została aktorką, to pisałabym. Mam dwie, niezależne od siebie natury.

- W jednym z wywiadów powiedziała pani niedawno, że urodziła się pisarką, że ktoś powiedział pani, że można być pisarzem nie napisawszy nawet jednej książki. Tak jest naprawdę?

- Tak. I tak samo jest z aktorstwem; myślę, że to determinuje konstrukcja psychiczna. Można być aktorem nigdy nie grając: można mieć po prostu konstrukcję aktora. 1 tak samo jest z konstrukcją pisarza: to pewien typ wyobraźni, to potrzeba przetwarzania tego, co się przeżyło, w opowiadanie. Nawet jeśli jest to opowieść napisana do szuflady. Ba, nawet jeśli ta opowieść jest tylko wyobrażona, to już znamionuje temperament pisarza.

- A kiedy pani zmaterializowała swoje bycie pisarką? Nie mam na myśli publikacji, ale napisanie pierwszej literatury.

- Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo ja wcześniej układałam sobie historie niż nauczyłam się pisać. Właściwie spisywanie wrażeń i literackie ich przetwarzanie łączy się u mnie z nabywaniem umiejętności składania liter.

- Napisała pani też coś, co nie jest kreacją. Mam na myśli szalenie ostry i bezkompromisowy artykuł na temat fatalnej kondycji Teatru Telewizji. Jest tam rzeczywiście aż tak bardzo źle?

- Gdyby tak nie było, pewnie należałoby mnie podać do sądu. Ja opisałam fakty, to co sama przeżyłam. Jak jest teraz - dokładnie nie wiem. Zapowiedziałam, że dopóki się nie zmienią warunki w Teatrze Telewizji, dopóki nie będę mogła podpisać umowy gwarantującej maksymalne wykorzystanie potencjału twórczego realizatorów i aktorów, dopóty nie wystąpię.

- Tym samym zamknęła pani sobie drzwi do największego teatru świata.

- Taka była złożona przeze mnie ofiara, bardzo ciężka i bardzo dla mnie przykra. Ale nie było innego wyjścia: kiedy pisze się taki artykuł, to czymś trzeba to okupić. Wiem od kolegów, że po tym tekście trochę się zmieniło: jest większa liczba prób, więcej czasu na skupienie.

- Czy pani wróci do telewizji?

- Bardzo bym chciała, bo jest to niezwykle ciekawe, wspaniałe medium, w którym bardzo dobrze się czuję. Jednak tym bardziej, że nie jest mi to medium obojętne, to w momencie, gdy wszyscy szeptali: "tak dłużej już się nie da", musiałam coś z tym zrobić i wystąpić publicznie.

- Pani wielbiciele mają do pani żal: nie mogą pani oglądać. No, chyba że w powtórkach.

- Miałam wrażenie, że jeśli nadal godziłabym się na brak warunków do twórczej pracy w Teatrze Telewizji, to negatywnie odbiłoby się to na moim aktorstwie. Wolałam więc wycofać się niż pokazać w niedobrej formie. Ale cały czas mam nadzieję, i takie sygnały, że mój występ w telewizji będzie możliwy.

- Jest pani osobą konsekwentną. Okazuje się, że także kontrowersyjną: pani koleżanka, Krystyna Janda, sprzeciwiając się wyborowi pani do rady artystycznej Teatru Powszechnego, ogłosiła światu, że musi odejść, bo Szczepkowską ją szkaluje. Podobno miała pani za złe treść jednego z felietonów. Ale czy nie ma w tej sprawie drugiego dna?

- Im dalej od tych wydarzeń, tym silniejsze mam przekonanie, że jest tam jakieś drugie dno. Im więcej pytań sobie zadaję "o co chodziło?", tym bardziej przekonuję się, że sprawa mojego żartu felietonowego była pretekstem. I im dalej od tego, tym większy mam niesmak i poczucie uplatania w coś. Prawdopodobnie wszystko zakończy się inaczej: to ja odejdę z teatru.

- Dlaczego?

- Jestem z innej formacji niż moja koleżanka. Gdybym ja zapowiedziała, że odejdę, to odeszłabym, a nie brałabym urlop. Może jestem desperatką, ale sądzę, że odejdę. I nie na urlop.

- To dla widzów nie będzie dobre rozwiązanie.

- Ale ja nie zrezygnuję z grania. Będę musiała sobie znaleźć jakąś inną drogę. Jeśli tylko starczy mi sił, będę robiła wszystko, żeby nie kończyć z teatrem. Nie chcę tego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji