Święto
Po każdym songu, po każdej scenie odzywały się oklaski. Szczere, bez łatwo wyczuwalnej, premierowej kurtuazji. Nie żeby widownia z zapartym tchem miała śledzić losy niegdysiejszej argentyńskiej prezydentowej Evy Peron, losy podlane w dodatku płaską publicystyką, jakby rodem ze starej, PRL-owskiej gazety (lewicujący, polityczny musical sprzed dwudziestu lat - cóż to za niewyobrażalna dziś ramota!). Ale kunszt wykonania arcytrudnej muzycznie partytury Andrew Lloyda Webbera nagradzano na chorzowskiej widowni szczodrze i według zasług.
Prapremierowy w Polsce spektakl "Evity" dobiegł końca nie bez kłopotów technicznych (na chwilę siadły mikroporty), widownia wybaczyła to jednak bez trudu. Wykonawcy wychodzili do ukłonów. Michała Bajora, grającego gościnnie rolę narratora - Che Guevary, przywitały okrzyki i burza oklasków, natomiast przed wykonawczynią roli tytułowej publiczność podniosła się z miejsc. Sprawiedliwie. Bajor śpiewał znakomicie, na miarę swego znanego talentu; w roli Evity Maria Meyer, aktorka Teatru Rozrywki w Chorzowie (a niegdyś laureatka konkursów poezji śpiewanej) stworzyła kreację życiową.
W pewnej chwili Bajor uciszył oklaski. Zapowiedział, że rolę Che grać będą na zmianę we trzech: z Pawłem Kukizem, solistą zespołu "Piersi", i z jeszcze jednym, młodym kolegą. Chciałby, aby ów kolega wykonał teraz dla premierowej widowni dwa songi z musicalu. Zieloną kurtkę Guevary ceremonialnie nałożył na ramiona zmiennika, a "pasowany" w ten sposób Krzysztof Respondek (trzy lata po szkole, żadnych dotąd wielkich ról) zaśpiewał jasnym, mocnym głosem, zupełnie inaczej niż partner. Też bezbłędnie.
I zrobiło się nagle bardzo pięknie, może nawet wzruszająco.
Czym się tak egzaltować - spytacie Państwo. A często spotykacie taką atmosferę na premierach? Znani artyści narzekają na upadek obyczajów - aliści narzekacze sami nierzadko podczas prób i grania myślą jeno o własnej roli, własnej gaży i własnej wygodzie; gest taki, jak wyżej opisany, byłby dla nich egzotyczny. Popularność kreuje przedziały, uprawnia szczęśliwców do bezkarnego deptania innym po odciskach, do hodowania w sobie egoizmu tym potężniejszego, im bardziej wątpliwa jest "gwiazdorska" pozycja, do lekceważących zachowań. Sekundują im dziennikarze - specjaliści od rankingowych list popularności: już słyszałem w chorzowskich kuluarach, że zamiast przechodzącej samą siebie Meyerówny trzeba było zaangażować którąś z modnych warszawskich gwiazd.
Na tle takiej powszedniości tym cenniejszy zdaje się pomysł dyrektora Teatru Rozrywki Dariusza Miłkowskiego i reżysera Marcela Kochańczyka, by właśnie owym gestem "pasowania" wieńczyć premierę "Evity". Szacunek adepta wobec starszego kolegi i odwrotnie: doświadczonego wobec debiutanta - szacunek wzajemny jest w zespołowej sztuce teatru sam w sobie wartością, lest świadectwem zdrowia! A osobne brawa należą się Michałowi Bajorowi. Z pewnością pochlebiła mu, dalekiemu od wiekowego dostojeństwa, rola mistrza "wyzwalającego" czeladnika; wszedł w nią jednak bez jakichkolwiek póz, skromnie, szczerze i sympatycznie. Z klasą. Rozmaitym dziedzinom życia publicznego, wcale nie tylko teatrowi, życzyłbym więcej takich świąt.