Artykuły

Tu i teraz

CZERŃ i szept. Mrok i asceza. Dziwne, że nie ma braw. Powinny brzmieć z otwarciem kurtyny, odsłaniającej fascynujące dekoracje Andrzeja Majewskiego. Trochę nierzeczywiste, zbudowane z igrania półcieni, a jednocześnie realne siłą konkretu. Żadnego wywoływania ducha Wielkich Rekwizytów Narodowej Sceny. Prostota i wyrazistość zamysłu.

Konrad też wejdzie zwyczajny, współczesny - Młody roku 1982. To pierwszy sygnał tego, w jakim to kierunku zmierza inscenizator. Będą następne. Nie wzbudzą zdziwienia. W teatrze wiecznego moralisty, w teatrze czynnym, w teatrze wydobywania wartości, prymat muszą mieć myśl i posłanie. Potrzebne, istotne tu i teraz.

Dejmek wydobywa je z "Wyzwolenia". Jak już ze szkoły wiadomo, nie jest to tekst klarownej i dramatycznej fabuły. Przeciwnie, światy "Wyzwolenia" nakładają się i przenikają. Dramat Konrada ("kochanka moja zwie się Wola"), dramat sztuki ("Chcemy w teatrze tym Polskę budować"), i ten najboleśniejszy - dramat narodowy. Dejmek te struny potrąca jednocześnie, choć gra na własną nutę. Kroi tekst, klaruje sens.

Czym jest to "Wyzwolenie"? Stale tym samym. Próbą wstrząśnienia sumieniem narodowym i zarazem nadzieją, że takowe posiadamy. Wołaniem teatru o prawo do głosu w sprawach wagi najwyższej i jednocześnie wiarą, że taki głos wydobyć można. Ale jest czymś jeszcze, jest bodaj najdonioślejszym obywatelskim wyznaniem wiary artysty, który swój teatr związał z polityką od 39 lat z okładem.

"Strójcie mi, strójcie narodową scenę..." - jak u Wyspiańskiego: teatr w teatrze. Ale rampa, jedna i druga, niezauważalnie się zacierają. Już wówczas kiedy na "wielką pustą scenę" zaczną schodzić się różni... Jak do narodowej szopki. Idą z morałem, co się przeradza w karykaturę, z egzaltacją klechy, z ubóstwem myśli, z mistyczną wróżbą. Zjawiają się jak sygnały postaw, odłamki dysput, toczonych dla Polski i wokół Polski. Te postaci grają raz jeszcze smutną komedię, a teatr staje się lustrem ustawionym na gościńcu.

A może jest inaczej? Może to dzieje się nowe "Wesele", senne patriotyzmem? A może raz jeszcze Noc Dziadów?

Cóż dalej? Dramat racji. Scena z Maskami, sugestywna poprzez swoją zgrzebność, monumentalna dzięki nowej logice. Inscenizacja Dejmka nie umyka przed interpretacjami w rodzaju "myśli ucieleśnione Konrada", ale też daje pokusę innego odczytania. Oto słyszymy, jak toczy się rozmowa o losie narodu, o sensie działań, o konieczności wyboru: znowu tu i znowu teraz. Taka zbieżność dana jest tylko wielkim czasom i wielkim dziełom. I właśnie się zdarza, dzięki teatrowi.

Jakże kończy Dejmek swoje "Wyzwolenie"? Konsekwentnie, ale zaskakująco. Duszą Konrada nie zawładną Erynie. Pamiętamy, że Erynnis znaczy: osoby zesłane do ludzi, aby niosły zemstę boską. A skoro ich nie ma, taka redakcja tekstu nabiera sensu symbolicznego. Konrad zawisa w chwilowym niespełnieniu, ale jest rozgrzeszony w panteonie narodowych bohaterów.

Zapisując w tak ułomnym skrócie intencje, jakie niesie spektakl, trzeba zasygnalizować także reżyserską dbałość o kształt każdej ze scen, trafność decyzji obiadowych (co - wiadomo - jest połową sukcesu), stylistyczną klarowność przedstawienia. I trzeba też podkreślić, że Dejmek znalazł dla swego "Wyzwolenia" niebywały katalizator: aktorstwo Jana Englerta. Skupione, oszczędne, silne ekspresją słowa. Konrad Englerta to Konrad współczesny, nie obarczony zadawnioną literackością, przypisaną tej postaci. Ta rola znaczy sukces.

Tak się jakoś ułożyło, że Dejmek i Englert pracując wspólnie, każdy w innym wymiarze i zakresie, naznaczyli ostatni sezon teatralny swoimi osobowościami. Był to sezon Englerta-aktora, był to - dziś po premierze "Wyzwolenia" twierdze to z całym przekonaniem - sezon Dejrnka-inscenizatora. Sezon teatru godnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji