Artykuły

Czy warto być dziś anarchistą?

O Janie A.P. Kaczmarku wiele osób dowiedziało się dopiero niedawno, kiedy z rąk Johna Travolty odbierał Oscara za muzykę do filmu "Marzyciel". Przez lata był związany z legendarnym poznańskim Teatrem Ósmego Dnia. Co zostało z tej legendy?

Koledzy Kaczmarka z Ósemek nie dziwią się, że zrobił hollywoodzką karierę: zawsze miał dużą siłę przebicia i talent do perswazji. Dbał o swoje interesy i był zdeterminowany, by osiągnąć cel, co nie zawsze im się podobało: - My wyznawaliśmy postawę szeroko rozumianego altruizmu. Niespecjalnie tolerowaliśmy autokreację - wspomina Ewa Wójciak, która do Ósemek przyszła w 1970 r., sześć lat przed Kaczmarkiem. Założony w 1964 r. przez Tomasza Szymańskiego Studencki Teatr Poezji Ósmego Dnia tworzyli studenci poznańskiej polonistyki, wśród nich Stanisław Barańczak, kierownik literacki teatru, i Lech Raczak, aktor, później szef zespołu. Nazwę pożyczyli od Gałczyńskiego: "Siódmego dnia Pan Bóg odpoczywał, a ósmego stworzył teatr". Z początku Ósemki były teatrem montaży poetyckich, wkrótce jednak zupełnie zmieniły oblicze, stając się jednym z czołowych teatrów politycznych, legendą ruchu studenckiego lat 70.

Na tę metamorfozę wpływ miały trzy wydarzenia. Po pierwsze, do zespołu dołączył "zarażony Grotowskim" asystent z polonistyki Zbigniew Osiński. Po drugie, grupa wzięła udział w demonstracji pod pomnikiem Mickiewicza w marcu 1968 r. I po trzecie, na Festiwalu Teatru Otwartego we Wrocławiu młodzi aktorzy zobaczyli czołówkę światowej awangardy teatralnej, w tym jeden z najważniejszych spektakli tamtych lat "Wołanie ludu o mięso" Bread and Puppet Theatre Petera Schumanna. Wszystko to spowodowało, że nowe Ósemki, już bez poezji w tytule i pod przewodnictwem Lecha Raczaka, stały się teatrem wspólnoty, który przy pomocy przejętego od Grotowskiego "aktora ogołoconego" - nie ukrywającego się za maską czy rolą, ale dzielącego się z widzem swoimi prawdziwymi lękami i pragnieniami - rozpoczął rozmowę z widownią o ówczesnej Polsce.

Jan A.P. Kaczmarek trafił do Ósemek po miesięcznym stażu u Grotowskiego. Była to decyzja - jak dziś przyznaje - najważniejsza w jego życiu, ważniejsza nawet od późniejszego wyboru emigracji. Warsztaty w Laboratorium spowodowały wstrząs, wytrącenie z rzeczywistości i otwarcie na nową wrażliwość. Ale dojrzałość i świadomość dały mu lata spędzone z Ósemkami. Dołączył do nich, bo poszukiwał grupy, z którą mógłby się identyfikować.

Marcin Kęszycki (aktor): - Pamiętam go z klubów studenckich. Studiował prawo, był fanem jazzu, ale zupełnie nie kojarzyłem, że jest też muzykiem. Należeliśmy do różnych światów, sądziłem że nasza współpraca nie ma szans. Ale kiedyż Grzesiem Banaszakiem zaczęli grać, okazało się, że oni bardziej inspirują aktorów niż my ich.

Pełniącej funkcję nieformalnej liderki Ósemek Ewie Wójciak, blondynce o długich nogach i temperamencie, którym można by obdzielić kilka osób, marzyła się grupa rewolucjonistów takich jak niemiecka Frakcja Czerwonej Armii. Psychicznie była silniejsza niż wszyscy mężczyźni w zespole. Nad łóżkiem miała "Sen" Barańczaka i wycięte z gazety portrety przywódców Frakcji - Ulrike Meinhof i Andreasa Baadera. Jej idolkami były intelektualistki i kobiety opanowane jakąś pasją społeczną: Hannah Arendt, Simone Weil czy przyjaciółka Rilkego Lou Salonie.

Podczas gdy inne aktorki teatrów studenckich na pospektaklowych imprezach robiły w kuchni kanapki, Ewa siedziała z facetami, piła równo z nimi i kłóciła się o teatr. Czasem ironizowali: "Matka Boska Polskiej Sceny Alternatywnej", ale kochali się w niej, fascynował ich jej upór, bunt, anarchizm. Nigdy nie marzyła o zawodzie aktorki. W manifeście zatytułowanym "Powinność aktora" napisała m.in.: "Aktor jest rewolucjonistą i taka jest jego motywacja. Aktorem może być tylko człowiek, który urodził się buntownikiem. Człowiek, który rozumie swe życie jako obowiązek aktywności umysłowej, jako dążenie do wielkości duchowej". Adam Michnik, który leczył ją z bolszewizmu, nazwał ją kiedyś Iron Lady. Interaktywna muzyka komponowana przez Kaczmarka nie robiła na Ewie specjalnego wrażenia.

Rwane struny

Kaczmarek kochał się wtedy w Elżbiecie Bieluszkównie, pięknej, młodziutkiej dziewczynie, z którą później się ożenił. Wypatrzył ją na jakiejś imprezie organizowanej przez Ósemki. Chciał ją wprowadzić do zespołu. Nie została zaakceptowana przez Ewę. To był początek końca ich przyjaźni.

Konflikty pojawiały się, wybuchały i atmosfera się oczyszczała, bo najważniejsze wciąż było bycie razem i teatr. Zespół funkcjonował na zasadzie komuny, nigdy nie było żadnych tajemnic. W konsolidacji grupy pomagała metoda pracy Ósemek, czyli zmuszające aktorów do odsłaniania najintymniejszych pokładów własnego ja improwizacje zespołowe. Kaczmarek chłonął tę radykalną atmosferę jak gąbka. Tworzył muzykę rewolucyjną, budził - jak postulowała Ewa - ducha. Rwał z poświęceniem struny na zmodyfikowanym przez siebie instrumencie o nazwie fidola Fischera, który w XIX w. zastępował fortepian. Usunął z niego miniklawiaturę, eksperymentował ze smyczkami, które co chwila szły do wymiany. Porwał go patos czasu.

Do grupy jednak nie pasował. - Nigdy nie biegłem pierwszy na barykady-przyznaje. - Podziwiając ich odwagę i akceptując kierunek myślenia politycznego Ósemek, uważałem, że ich metody działania są nieracjonalne. Nie przekroczyłem też pewnej granicy. Wydawało mi się, że oni poszli za daleko w totalnej identyfikacji teatru z życiem. Uważałem, że są pewne sfery życia, które powinny być wyłączone z teatralizacji i odwrotnie. Dogadywali się na polu artystycznym, ale nigdy nie został ich partnerem intelektualnym. Po początkowym wzajemnym zachwycie, jakidawała radość wspólnego improwizowania, przyszły nieporozumienia.

Spektaklem, który razem przygotowywali, była "Przecena dla wszystkich", inspirowana czerwcowymi wydarzeniami w Ursusie i w Radomiu, represjami komunistycznej władzy wobec protestujących robotników. Krytyka obwołała "Przecenę" jednym z najlepszych przedstawień teatru studenckiego. To był krzyk protestu przeciw totalitarnemu systemowi, który ujawnił prawdziwe oblicze. Podczas gdy na oficjalnych scenach królowały aluzje i robienie oka do widowni, aktorzy Ósemek realistycznie odegrali historię intelektualisty, którego SB próbowało złamać. W jednej ze scen bohater zostaje wysłany na ścieżkę zdrowia, gdzie milicjanci go katują. Inna rozpoczynała się od słów: "Margaryna jest lepsza niż masło, a skaj mniej brudzi się od skóry, sztuczne kwiaty nie więdną". Chodziło o ukazanie sytuacji, kiedy stale coś w tamtej rzeczywistości było odbierane i zastępowane erzacem.

Zasady czy elastyczność?

W 1978 r. nadarzyła się okazja, by zagrać "Przecenę" w warszawskim klubie Karuzela na Jelonkach, w barakach, w których niegdyś mieszkali budowniczowie Pałacu Kultury. Występ miał się odbyć l maja. Nie doszło do niego, bo Jan odmówił. A odmówił, ponieważ dostał ultimatum od władz: albo grasz z teatrem i kończą się twoje marzenia o indywidualnej karierze, albo dajemy ci paszport. W przeciwieństwie do zespołu Kaczmarek nie godził się na metodę spontanicznego protestu. Wierzył, że nie można skutecznie polemizować z systemem, nie zachowując podstawowych zasad ostrożności w konspiracji. Zawsze go interesowała skuteczność działania, osiąganie zamierzonych skutków, a nie histeria. Fascynował go Gandhi i rewolucjoniści, którzy potrafili zbudować system oporu oparty na solidnych podstawach i konsekwencji. Tymczasem Ósemki spalały się żywym ogniem, nie potrafiąc, jego zdaniem, przeprowadzić sensownie żadnej operacji. Zbierać podpisy mógł każdy. Ewa widziała w tych jego poglądach straszną obłudę. I reagowała ostro.

Mniej więcej w tym samym czasie wybuchła sprawa Stanisława Barańczaka, współ-założyciela Komitetu Obrony Robotników, u którego spotykali się wieczorami, z którym słuchali Radia Wolna Europa i dyskutowali o literaturze. Pomówiony o łapówkarstwo profesor po upokarzającym procesie otrzymał zakaz wykładania. Aktorzy Ósemek solidarnie podpisali list w jego obronie. Jedynym, który się wyłamał, był Jan A. P. Kaczmarek. Już wtedy myślał o międzynarodowej karierze muzyka, zwłaszcza że z Zachodu płynęły zaproszenia na festiwale - dla teatru i towarzyszącej mu orkiestry. Ósemki, dla których kompromisy nie istniały, nigdy nie zaakceptowały decyzji Kaczmarka. Po dwuipółrocznej współpracy drogi artystów ostatecznie się rozeszły. Kaczmarek zatrzymał nazwę, o co teatr miał pretensje, i jako Orkiestra Ósmego Dnia koncertował za granicą. W tym samym czasie aktorzy bezskutecznie składali podania o paszport.

Ewa Wójciak: - Rozstaliśmy się z przyczyn pryncypialnych. Dla nas liczył się gest poparcia, który uważaliśmy za naturalny, tak samo cenny jak to, co robimy na scenie. Jan wierzył, że sztuka jest ważniejsza niż doraźne gesty.

Pogodzeni na ziemi niczyjej

Topór wojenny nie został zakopany ani w okresie tzw. karnawału Solidarności, kiedy Teatr Ósmego Dnia mógł już występować w Holandii, we Włoszech, w Anglii i Meksyku, ani po ogłoszeniu stanu wojennego, kiedy anulowano wszelkie wyjazdy, a nawet występy zespołu poza Poznaniem. Ani wówczas, gdy zapadła decyzja o emigracji połowy zespołu. W1985 r., kiedy Kaczmarek koncertował w Europie, władza przyznała paszporty połowie grupy, żeby ją rozbić. Część wyjechała do Włoch, reszta została w kraju. Lech Raczak wyreżyserował dwie wersje przedstawienia opartego na "Małej apokalipsie" Tadeusza Konwickiego: polska część nazywała się "Mała apokalipsa", zagraniczna - "Auto da fe". Kiedy otrzymali za ten spektakl prestiżową nagrodę na festiwalu w Edynburgu, ambasada polska w Anglii interweniowała u władz festiwalu, pytając, jak można przyznawać nagrodę grupie przestępców kryminalnych, alkoholikowi narkomanów. Teatro Ottavo Giorno z Ferrary, bo tak nazywały się Ósemki w okresie emigracji, dla władz polskich nie istniał.

Grupę przyjaciół, którą tworzyli Barańczakowie, Kryniccy, Wojciech Wołyński (autor logo Ósemek, wyjechał do Ameryki w 1984 r. po tym, jak wyszedł z "internatu"), Lech Dymarski (aktor, który zagrał w "Jednym tchem", potem odszedł do polityki) i resztę zespołu łączył sprzeciw wobec schematycznych sposobów układania się z rzeczywistością. Mówiąc najprościej -wszyscy powiedzieli "nie" pewnemu typowi życia w systemie. Pozostałe sprawy ich dzieliły.

W 1993 r. po dwudziestu pięciu latach kierowania grupę opuścił Lech Raczak. Poszło o kwestie artystyczne, ich wizje teatru już się nie pokrywały. Przez trzy lata był dyrektorem artystycznym poznańskiego Teatru Polskiego, szefuje Festiwalowi Teatralnemu Malta, prowadzi warsztaty we Włoszech i w Polsce. Kilka lat temu Raczak zaprosił na Maltę Orkiestrę Ósmego Dnia Jana A.E Kaczmarka. Przypomina sobie, że po koncercie, który spotkał się z umiarkowanymi reakcjami krytyków, dyrektor festiwalu Michał Merczyński powiedział: "A Kaczmarek i tak dostanie Oscara!".

Kaczmarek: - Historia odejść od teatru jest bardzo długa. Jedną z głównych przyczyn rozstań był osobisty konflikt i niemożność dalszej kontynuacji znajomości. Filozofia grupy była taka, że kto odchodzi, idzie w nicość i ciemność. Jego nie ma. Ci, którzy mieli czelność dalej funkcjonować, stawali się wrogami teatru. Nie było w tym ani grama kompromisu.

Pogodzili się niedawno na ziemi niczyjej, na lotnisku we Frankfurcie nad Menem. Wypili razem kawę, podali sobie ręce. Kaczmarek leciał do Stanów, Wójciak wracała z jakiegoś tournee do ojczyzny. Ewa: - Nie wiem, jak bym się zachowała, gdyby teatrowi się nie powiodło. Pewnie odmówiłabym sobie przyjemności tej rozmowy. Nic mnie tak nie smuci jak gorycz ludzi z mojego pokolenia, którzy przegrali dlatego, że byli sobie wierni. Na szczęście przykład Ósemek to historia ze szczęśliwym zakończeniem. Wróciliśmy do kraju, pracujemy dla młodej, zbuntowanej widowni, która nas akceptuje.

Czy warto być dziś anarchistą?

Teatr Ósmego Dnia, któremu stuknęła niedawno czterdziestka, tworzy dziś czwórka spośród kilkunastu aktorów występujących w latach 70. Na świecie niewiele takich grup przetrwało. Oprócz nich Odin Theatret, Living. - Nie mam poczucia przełomu, że teraz odcinamy już tylko rentierskie kupony od rewolucyjnej przeszłości - zarzeka się Wójciak. Otrzymaną w 1992 r. od miasta siedzibę przekształcili w centrum kultury alternatywnej. W ramach projektu Społeczeństwo Alternatywne prezentują oryginalne formy aktywności, zarówno artystycznej jaki społecznej: ruch komun anarchistycznych, ruchy wolontariackie, np. hospicyjny. Gośćmi spotkań z cyklu "Inne światy" byli zarówno Adam Michnik i Jacek Kuroń jak i poznańscy anarchiści, działacze na rzecz wolnego Tybetu, uchodźcy z Czeczenii. Mimo że są po pięćdziesiątce, wciąż żyją i pracują w komunie. Wspólny dom, wspólna praca.

Kaczmarek: - Paradoks polega na tym, że ja rozbudziłem się politycznie znacznie później. Przyjeżdżając do Stanów myślałem, że trafiłem do oazy postępu i dobrobytu, ale szybko otworzyły mi się oczy. Dziś mogę powiedzieć, że jestem w moich poglądach mocno na lewo. Mogę się podpisać pod hasłami alterglobalistów (i papieża), że bieda i niesprawiedliwość społeczna są największym zagrożeniem dla naszej cywilizacji. Obserwując z bliska mocarstwową rolę Ameryki, widzę w ty m jedno z największych zagrożeń dla światowego pokoju.

Ostatnie przedstawienia Ósemek to rozbudowane widowiska plenerowe. "Szczyt" z 1998 r. jest odpowiedzią na relacje z dorocznych szczytów przywódców najbogatszych państw świata. Władcy świata jeżdżący w wielkich metalowych pojazdach z góry patrzą na małego człowieczka z plastykową reklamówką z supermarketu, ale to on zwycięża, odczarowując w tańcu na szczudłach ich świat z zadufania i pychy. "Arka" z 2000 r. jest historią o ludziach zmuszonych przez wojenną zawieruchę do opuszczenia domów i skazanych na tułaczkę po obcych krajach, zdanych na łaskę i niełaskę ich mieszkańców. Z tym spektaklem objechali cały świat. - Czy warto być dziś anarchistą? - zastanawia się Ewa. -Ja pozostanę lewaczką do końca życia. Taki mam charakter. Nikomu tego jednak nie życzę. Nawet własnym dzieciom.

Zdaniem Kaczmarka ich drogi tylko pozornie znów się zbiegły. Nadal różni ich metoda działania. On wierzy, że krytyka systemu ma sens tylko wówczas, jeśli samemu osiągnęło się silną pozycję ekonomiczną. Mocny fundament zapobiega łatwemu zdmuchnięciu przez przeciwnika. Oscar dał mu wreszcie upragniony sukces, niezależność finansową i niezachwianą pozycję w światowym show-biznesie. Nie rezygnując z pisania poruszającej muzyki, której piękno ma oddziaływać na duszę słuchacza i sprawiać, by ktoś chciał poczuć się lepszym człowiekiem, zaangażował się w ryzykowną budowę Instytutu Filmowego Rozbitek - alternatywnej szkoły, która ma służyć spotkaniom ludzi kina w duchu Teatru Ósmego Dnia. Bynajmniej nie w celu propagowania hollywoodzkiego stylu, tylko stworzenia antidotum na komercjalizację sztuki.

Zabawne, że starą, zapuszczoną posiadłość w miejscowości Rozbitek, którą odremontowuje na siedzibę Instytutu, także zawdzięcza młodzieńczej przygodzie z teatrem. Wypatrzył ją 30 lat temu podczas jednego z podpoznańskich wypadów plenerowych Ósemek.

Na zdjęciu: Tadeusz Janiszewski, Adam Borowski, Ewa Wójciak, Marcin Kęszycki w spektaklu "Tańcz, póki możesz".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji