Artykuły

"Palec mię świerzbi..."

"Makbet" w reż. Leszka Mądzika w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Jacek Sieradzki w Przekroju.

Dlaczego Leszek Mądzik, skreślając na oko trzy czwarte oryginalnego tekstu "Makbeta", zdecydował się zostawić akurat to poczciwe zaklęcie, z którego kpiono już w czasach Boya? Dlaczego sięgnął po przekład Paszkowskiego tak już zaśniedziały? Mądzik, twórca subtelnych obrazów scenicznych na pograniczu światła i mroku, rzadko wkracza do "normalnego" teatru, a rezultaty bywają zwykle odświeżające. Spotkanie z Szekspirem jednak nie wyszło, owocując naiwnością. Poczynając od prologu, gdy widzowie kroczą przez zbudowany w foyer tunel z obitej czarnym materiałem dykty, w którym śpiewały, mlaskały i wiły się wiedźmy, po akcję właściwą, gdzie reżyser unieruchomił aktorów w ulubionych mansjonach - trumnach postawionych na sztorc, po czym zostawił ich sam na sam z retoryką tekstu. Dawali sobie z nią radę raz lepiej, bo dyskretnie (Lady Makbet Jolanty Rychłowskiej), raz gorzej, wpadając w deklamacyjny patos. Nie było w tym energii ani tragizmu, ani nawet zadziwienia absurdem losów, tylko deklamowana baśń. W sumie - jęk zawodu. Dziś teatr uwielbia lokować Makbeta wśród pisuarów albo wysyłać |go na wojnę do Iraku, więc wyobraźni Mądzika wyglądało się jak zbawczej odsieczy. Jeden niesamowity obraz finałowy, gdy bohatera przeszywa mnóstwo a | czerwonych igieł, za cały spektakl nie starcza - choć pozwala wynieść z teatru coś mocnego pod powiekami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji