Artykuły

Przedstawienie oczyszczające

"Ktokolwiek żyjesz w polskiej ziemi

i smucisz się i czoło kryjesz,

z rękoma w krzyż załamanemi

biadasz - przebywaj tu - odżyjesz!"

Te słowa najlepiej, jak sądzę, wyrażają intencję nowej inscenizacji "Wyzwolenia". Wystawione w środku upalnego lata, przedstawienie wielkiego dramatu Wyspiańskiego przyciągnęło tłumy publiczności i wzbudziło wielkie zainteresowanie. To zainteresowanie widoczne jest również w żywych reakcjach widzów w czasie trwania spektaklu. "Wyzwolenie", jak już kilkakrotnie w dziejach naszej powojennej sceny bywało, staje się w Teatrze Polskim utworem aktualnym, budzącym autentyczne emocje i sentymenty. Dialog Konrada z Maskami, odpowiednio zaadaptowany, zda się dotyczyć dzisiejszych polskich uwikłań, nadziei i rozczarowań. Jak niewiele zmienił się polski charakter narodowy, jak podobnie myślimy o wielu sprawach po osiemdziesięciu prawie latach od napisania dramatu. Z drugiej strony trzeba przecie zauważyć, że reżyser spektaklu dokonał daleko idących skrótów i adaptacji tekstu "Wyzwolenia" w taki sposób, aby przedstawienie stało się głosem na temat naszej dzisiejszej sytuacji czy nawet szerzej - obrazem tej sytuacji. Kryje się w tym zabiegu próba nadania utworowi znaczenia, jakie miał w momencie swego powstania. Dejmek wyraźnie opowiada się w tym przypadku za tradycją inscenizacyjną, która traktuje "Wyzwolenie" jako materiał do aktualnej wypowiedzi. A więc jednocześnie jakby przeciwstawia się poprzedniej wielkiej realizacji dramatu - krakowskiemu przedstawieniu Konrada Swinarskiego, który przeczytał "Wyzwolenie" dosłownie i starał się wydobyć wszystkie jego - nawet sprzeczne - sensy.

Swinarski akcentował uniwersalny, ogólnoludzki charakter dramatu Konrada. Uporczywość bohatera w stawianiu podstawowych pytań i poszukiwaniu odpowiedzi ukazywał jako pewną sytuację egzystencjalną. Konrad był dlań przede wszystkim człowiekiem, potem zaś dopiero Polakiem.

U Dejmka jest dokładnie na odwrót. Wszystko co nie wiąże się z wątkiem narodowej dyskusji, z namiętnym zestawianiem postaw i racji, zepchnięte zostało tutaj głęboko w cień albo w ogóle usunięte z przedstawienia. Zupełnie pominął reżyser temat poszukiwania nowych środków teatralnego wyrazu, tak przecież ważny u Wyspiańskiego, skreślając przy tym postać Muzy (niektóre jej kwestie, choćby fragment, od którego rozpoczyna się ten felieton, włożył Dejmek w usta innym bohaterom).

Przedstawienie Dejmka chciałoby się nazwać "czarną mszą narodową". Od początku znajdujemy się na pobojowisku. Wybudowaną na scenie Teatru Polskiego drugą scenę, tę mającą "dwadzieścia kroków wszerz i wzdłuż", ogranicza z jednej strony okaleczony, zgruchotany posąg, z drugiej - otaczają ułomki kolumn. Wznoszącą się lekko scenę dramatu zamyka już na tle tylnej, naturalnej ściany teatru, szereg płonących zniczów. U góry rozciągnięto łańcuchy i jakby poszarpane po burzy żagle. Niektóre postacie zjawiają się w upiornych trupich maskach. W strojach wszystkich bohaterów dominują kolory żałoby. Jest w tym przedstawieniu coś z nastroju misterium, obrzędu. Niektóre fragmenty wydają się odwoływać do "Dziadów", znajdujemy też wyraźny cytat z "Nocy listopadowej".

Nie jest to przedstawienie tylko narodową rekwizytornią, złym snem przypominającym motywy i wątki obsesyjnie wracające w naszej historii. Z elementów tworzących zaklęty polski krąg, jakiś upiorny danse macabre naszych dziejów, buduje Dejmek złożoną wizję. Jest w niej ton pesymistyczny, może nawet w całości dominujący, jest jednak również cień nadziei. Po jednej stronie mamy klęski narodowych zrywów, przedstawione w syntetycznej wizji bitewnej apokalipsy kończącej pierwszy akt spektaklu. Po tej samej stronie trzeba umieścić niemożność wyzwolenia się z narodowych wad i przywar, przekazywanych jak piekielne dziedzictwo z pokolenia na pokolenie. Symbolizuje ów proces odradzająca się wciąż nierozłączna para: Karmazyn i Hołysz, grający diabelskimi kartami. Wreszcie "polski kocioł" pochłaniający wybitne jednostki, zabijający je przez ogólny oportunizm, niechęć do myślenia i przezwyciężania schematów. Konrad otoczony przez Maski - oto skrót tej sytuacji.

Ale błąka się w tej pesymistycznej wizji również promyk nadziei. Niosą ją mali kolędnicy, pojawiający się jak jasna plama na ciemnym tle przedstawienia. Jest to nadzieja trudna do nazwania, wymagająca ufności i wiary, przecież jednak istniejąca. Wreszcie są sceny końcowe tego przedstawienia. Konrad z Hestia, zgodnie z mitologią - strażniczką domowego ogniska, tu: starą, zmęczoną kobietą, którą gra Halina Mikołajska. I Konrad otoczony przez Robotników, ową Wyspiańskiego czerń.

Całe przedstawienie Dejmka, wszystkie elementy jego wizji, podporządkowane są ostatecznemu celowi. Dekoracja Majewskiego i muzyka Lutosławskiego, gra świateł i cieni, kostiumy i - oczywiście gra aktorów. Konrad (Jan Englert) to - podobnie jak Hestia - znękany bohater, pełen wahań i poszukujący z najwyższą trudnością odpowiedzi na podstawowe pytania. Dopiero w końcowych scenach pojawia się u niego cień siły dawnych bohaterów romantycznych. Spośród wielu innych aktorów chcę jeszcze tylko wymienić znakomitą parę Karmazyn (Mariusz Dmochowski) i Hołysz (Ryszard Dembiński).

Pesymistyczna wizja Dejmka kryje nie tylko nadzieję; ma ona również smak oczyszczenia. W teatrze Dejmka, przedstawiającym na kanwie "Wyzwolenia" aktualny rachunek polskiego sumienia, widzowie mają szansę - jak w starożytnej tragedii - odczuć katharsis. I na tym właśnie polega sukces i znaczenie tego przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji