Artykuły

Wielka powieść, świetny musical, wielkie wyzwanie

- Dotarło do mnie niedawno, że przetłumaczyłem trzy największe musicale w dziejach, właśnie "Koty", "Upiora w operze" i "Les Misérables" - mówi DANIEL WYSZOGRODZKI, kierownik literacki Romy, autor polskiego przekładu "Les Misérables".

Rozmowa z Danielem Wyszogrodzkim:

Dorota Wyżyńska: Czy przygotowanie przekładu "Les Misérables" było dużym wyzwaniem? Na jakie przeszkody natrafił pan podczas pracy? Co było najtrudniejsze?

Daniel Wyszogrodzki: Tak, to było wielkie wyzwanie, ponieważ klasa literacka tego materiału nie ma sobie równych. Tłumaczyłem wcześniej "Koty" według wierszy Eliota czy "Olivera" według powieści Dickensa, jednak dzieło Hugo podnosi poprzeczkę wszystkim realizatorom i artystom. Także tłumaczowi. Musical jest znakomitą adaptacją złożonej, wielowątkowej powieści. Śledzimy losy bohaterów na przestrzeni wielu lat, a cała fabuła musi tu zostać wyśpiewana - nie ma w "Les Misérables" partii mówionych. Tekst jest więc pełen treści, mamy wiele partii zbiorowych. Największym wyzwaniem było dokonywanie syntezy, akcentowanie tego, co najważniejsze. Tłumacz musicalowy pracuje pod presją licznych ograniczeń, z których największe to pełna wierność partyturze muzycznej. Przekład jest nieustającym kompromisem. Ale priorytetem jest zawsze widz i czytelność tekstu.

To szczególny materiał musicalowy, oparty na wielkiej powieści Wiktora Hugo. Czy przygotowując przekład, wracał pan do tej książki?

- Zawsze od tego zaczynam. Przede wszystkim - pierwowzór literacki. I kolejno - autor i jego epoka. Zgłębiam temat. Bez tego nie wyobrażam sobie pracy tłumacza. Bo chociaż obcuję następnie z librettem napisanym współczesnym językiem, muszę najpierw rozsmakować się w realiach. Najczęściej znam też tłumaczone spektakle z oryginalnej sceny londyńskiej czy nowojorskiej. "Les Misérables" widziałem na Broadwayu już 20 lat temu, potem kilka razy w Londynie, a ostatnio w Paryżu - była to wersja jubileuszowa, przygotowana z okazji 25-lecia premiery. Chciałbym także dodać, że - podobnie jak Wojciech Kępczyński - czytam Hugo z przyjemnością. Ta literatura się nie starzeje.

Co pana zdaniem jest siłą tego musicalu?

- Ten musical ma wszystko: wspaniałą fabułę i wielkie namiętności, porywającą muzykę. Ma galerię postaci tak odmiennych i tak wiarygodnych, że nietrudno o identyfikację widza. Podziwiamy Valjeana, odrzucamy Javerta - a może odwrotnie? Osobiście bardzo cenię to, że Wiktor Hugo - w powieści czy poprzez musical - zadając tak wiele istotnych pytań, nie narzuca odpowiedzi na nie. Pozostawia nas z nimi. Siłą materiału jest więc klasa tworzywa literackiego. Bo "Les Misérables" to więcej niż musical, to po prostu wspaniały teatr muzyczny. Śpiewany dramat niczym najlepsze z oper. Oczywiście ze współczesną, bardzo przebojową muzyką. Obserwując od lat scenę musicalową, z dużą przyjemnością śledzę ekspansję europejskiego teatru muzycznego i jego triumf na Broadwayu, gdzie obecnie trzy największe przedstawienia w historii to musicale twórców ze Starego Kontynentu: "Upiór w operze", "Koty" i "Les Misérables". Nasza tradycja teatralna jest po prostu głębsza, proszę się o tym przekonać, przychodząc na "Les Mis".

A co może szczególnie zainteresować polską publiczność?

- Nie chciałbym narzucać interpretacji tego złożonego dzieła, ale przeczuwam, że polska publiczność znajdzie w nim odniesienia do własnego doświadczenia historycznego. Wiele było w naszych dziejach romantycznych zrywów, może zbyt wiele. Walka na barykadzie w "Les Misérables" skazana jest na niepowodzenie, a jednak dochodzi do niej, i to za cenę życia - dla ideałów, ale także dla pokoleń, które przyjdą. Czy śmierć powstańców jest zupełnie bezsensowna? Czy podobne zrywy przybliżały nas do najważniejszych celów jak wolność, równość, niepodległość? Czy były to niepotrzebne ofiary? My, Polacy, zadajemy sobie podobne pytania od dwóch wieków. I nadal się spieramy o odpowiedzi.

To pana kolejny przekład musicalowy. Dlaczego musical? Co jest takiego w tym gatunku, że właśnie jemu poświęca pan swój czas?

- Moja droga do przekładu prowadziła przez piosenkę. Jednoczesna fascynacja muzyką i poezją wiodła mnie do miejsca, w którym obie muzy nie tylko się spotykają, ale nawzajem wzmacniają swój przekaz. Najpierw była polska poezja śpiewana, ta najlepsza - Ewa Demarczyk, Leszek Długosz, Marek Grechuta. A kiedy odkryłem twórców amerykańskiego nurtu śpiewających autorów - Cohena, Dylana, Springsteena - przystąpiłem do tłumaczenia ich piosenek. Teatr muzyczny był niejako naturalną konsekwencją, wszystkie drogi prowadziły mnie do Romy. Dotarło do mnie niedawno, że przetłumaczyłem trzy największe musicale w dziejach, właśnie "Koty", "Upiora w operze" i "Les Misérables". Bardzo się cieszę, że razem z twórcami Teatru Muzycznego "Roma" pomogłem przybliżyć światową klasykę polskiej publiczności. A teraz nie mogę się doczekać, kiedy obejrzę nasze najnowsze wspólne dzieło na warszawskiej scenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji