Amantki Wybrzeża. Trzy pokolenia.
Piękne kobiety teatru. Kiedyś i dzisiaj. Oto trzy aktorki, każda związana była lub jest z Teatrem Wybrzeże. Każda zachwycała inną widownię. Jak bardzo zmienił się typ urody teatralnych amantek na przestrzeni lat? - O Zofii Mayr, Ewie Kasprzyk i Tamarze Arciuch-Szyc pisze Gabriela Pewińska.
Zofia Mayr, lata 50. - 60.
Miała w sobie coś takiego, co sprawiało, że całe rzesze panów marzyły, żeby chociaż ucałować czubek jej ślicznego bucika. Byli i tacy, co dzięki
niej pokochali teatr. I przychodzili na przedstawienia, żeby choć popatrzeć na tę boską istotę. Wielbiciele przynosili jej kosze kwiatów, czekoladki. Biegali za nią zazdrośni o każdy oddany na scenie pocałunek. Niektórzy z tej miłości, co przeszło już do legendy, nawet pistoletem w foyer wymachiwali...
- To były czasy, gdy aktorka była kimś ze snu, z marzenia, z bajki - śmieje się Zofia Mayr. - Nie wypadało jej tak po prostu stać w kolejce po mięso albo wynosić śmieci...
Ewa Kasprzyk, lata 80. - 90.
Tłumy szalonych wielbicieli posypały się po "Tutamie". O jednym z nich - Pawle - pisały nawet trójmiejskie gazety Po kilkanaście razy chłopak przychodził na ten sam spektakl, siadał w pierwszym rzędzie dzierżąc w ręku czerwoną różę, którą wręczał damie swego serca po spektaklu, gramoląc się za każdym razem na scenę. Kiedy Ewa została aktorką warszawskiego Teatru Kwadrat, przeprowadził się do Warszawy i on. Zdarzyła się też inna historia. W pociągu jadącym do Warszawy spotkała pewnego fana, który wyznał jej, że jest bardzo podobna do... Ewy Kasprzyk!
Cztery godziny opowiadał jej, jaka ta Ewa Kasprzyk jest cudowna! Kiedy wysiedli z pociągu, powiedziała: - Muszę panu wyznać, że to ja jestem Ewa Kasprzyk... A on na to: - Chciałaby pani!
- Uroda tamtych lat to przede wszystkim mocny makijaż - mówi aktorka - długie, najlepiej przyklejone rzęsy, kilogramy różu, wysokie obcasy, tipsy, mini! Piękny dekolt! To w tamtym czasie zaczęła się moda na odchudzające diety i blondynki. Wtedy i ja przefarbowałam włosy..
Tamara Arciuch-Szyc, rok 2005
Nie znosi porównań. Ani do Marilyn Monroe, ani do Sharon Stone, którą to okrzyknięto ją po tym, jak wystąpiła w reklamie telewizyjnej. Kiedy zdawała na wydział aktorski, mówiono, że z piękną twarzą będzie jej łatwiej w tym zawodzie. Dziś myśli, że chyba czasy amantek w teatrze minęły.
- Mam wrażenie, że bycie ładną jest już w teatrze niepotrzebne - zastanawia się. - Role ambitne dostają aktorki o urodzie charakterystycznej. Myślę, że jestem za mało ładna, by być symbolem piękna i zbyt ładna, by grać role charakterystyczne...
Gdy wystąpiła w serialu "Adam i Ewa", ludzie zaczęli ją rozpoznawać. - Na szczęście, nie wpadłam w tę pułapkę, w którą wpadło wiele moich koleżanek - tłumaczy - Kiedy to nie wypada iść na bankiet drugi raz w tej samej sukni albo pójść po zakupy bez makijażu.
Przyznaje, że nigdy nie dostawała ani kwiatów, ani liścików od tajemniczych wielbicieli. Być może te czasy już się w teatrze skończyły?
- Raz tylko ktoś przyniósł dla mnie wielkie pudło ciastek, takich z cukierni - pamięta. - Urządziłam wielki poczęstunek w sekretariacie. Aktorzy żartowali, że ich tuczę...
Na zdjęciu: Tamara Arciuch-Szyc jako Roxie Hart w spektaklu "Chicago", Teatr Muzyczny, Gdynia 2004 r.