Artykuły

Finał zwieńczył dzieło

XXIII Warszawskie Spotkania Teatralne

Nikt się z nikim nie umawiał, a przecież, wiedzione jakimś nieuchwytnym instynktem, teatry w Polsce uczyniły nam ostatnio sezon Czechowa. Przyczyn jest z pewnością niemało, wśród nich także i ta, że świat dookoła da się odczytać bez retuszu, tak jak go sportretował w "Wujaszku Wani" moskiewski młodzieniec, medyk i artysta: "Jest nudno, głupio i podle".

Nie inaczej w "Płatonowie", sztuce wydobytej z zaburzonych szuflad, gdzie ją ukrył niedoszły; jeszcze debiutant, marzący o teatrze, student II roku medycyny. Adam Tarn, tłumacz(1960) "Płatonowa", nazwał ten młodzieńczy dramat "źródłem i kluczem do dramaturgii Czechowowskiej". Inscenizujący go dziś Jerzy Jarocki tę refleksję uczynił siłą przedstawienia Teatru Polskiego we Wrocławiu. Klimaty, nastroje, filozofia życia, a nade wszystko głęboki, humanistyczny tragizm mógłby za chwilę, po zmianie ról, służyć dialogom w salonie Raniewskiej w "Wiśniowym sadzie" czy fotografować moskiewskie popołudnie trzech sióstr... Melancholia trwania, narkotyczna nuda, smutek czekania - to Czechow odkrył tę twórczą dla XX-wiecznego teatru prawdę egzystencjalną, na wiele lat przed Beckettem... Ktoś przyszedł, ktoś kocha, ktoś nie rozumie, coś przemija...

Z wielką miłością Jerzy Jarocki otwiera drzwi do tego świata. Buduje wysmakowane, czarowne przedstawienie, którego precyzja jest aż zatrważająca upływ czasu, jak smutek egzystencji. Każdej. Także aktora, skazanego na opadnięcie kurtyny, także reżysera, który wyjedzie w dniu premiery do innego miasta. Nieco tę harmonię burzy przerysowanie III aktu, który się przechyla w stronę sentymentalizmu i kokietliwej komedii. Ale i tak wszystko to dzieje się w ramach jednego metrum.

Nadzwyczajnie dyktuje je i podsyca muzyka Krzesimira Dębskiego. Nieczęsto teatr osiąga taką jedność. Dotkliwa obecność dźwięku, somnambuliczne echo, monotonnie trwające frazy. Gdyby w tym "Płatonowie" pozostał tylko obraz, a postaci pozbawiono by tekstu, to muzyka nie skłamałaby idei spektaklu.

Nie ma co zdawkowo wychwalać aktorów, wiadomo: Teatr Polski we Wrocławiu to jeden z najlepszych ansambli, tu się nie puszcza przeciętnej roboty. Do tytułowej roli teatr wypożyczył z Wybrzeża wrocławskiego niegdyś aktora Jacka Mikołajczyka, obok świetni młodzi, w sporej części wychowankowie miejscowej filii krakowskiej PWST.

Mądry i piękny wieczór. Godne zwieńczenie Warszawskich Spotkań Teatralnych. Ze szlachetnego kruszcu ulepiony probierz sztuki, która - oby jak najszybciej - powróciła znowu do własnej siedziby w tak dramatycznie spalonym teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji