Artykuły

Rozmowa z Jerzym Jarockim

Maria Dębicz: W latach pięćdziesiątych reżyserował pan Wujaszka Wanię, w siedemdziesiątych - Trzy siostry i Wiśniowy sad. Teraz powrócił pan do Czechowa, żeby wystawić Płatonowa, jego pierwszą sztukę. Czy odkrył pan w młodzieńczym utworze Czechowa coś nowego, specjalnie dla siebie jako twórcy interesującego?

Jerzy Jarocki: Pani Mario, nie miałem wrażenia, że muszę coś odkrywać, że przystępuję do jakichś "wykopaliskowych" robót. Dlaczego w takiej, a nie innej kolejności sięgałem do sztuk Czechowa? Sądzę, że działa tu przypadek, a potem dopiero z pewnej perspektywy wyszukujemy i zwykle znajdujemy... prawidłowości. Kiedy ostatnio czytałem Płatonowa, wydał mi się sztuką bardziej komediową niż pozostałe. Pomyślałem, że będę mógł przy pracy nad nią "rozluźnić się", zabawić i... odpocząć! Ale - w miarę czytania - zrozumiałem, że ten gatunek nie jest taki czysty.

M.D.: Nie jest tylko komedią.

J.J.: To jest tajemnicza sztuka. Tajemnicza jest jej historia. I dziwna. Jedyna spośród sztuk Czechowa, którą on przechowywał w banku, w sejfie na kosztowności. Dlaczego jej nie ujawniał, poza jedyną próbą...

M.D.: ... pokazania Jermołowej w Teatrze Małym.

J.J.: Gdyby bardzo się jej wstydził, to by ją zniszczył. Zwykle, po wydrukowaniu sztuki, nie przechowywał rękopisów. A tym razem przechowywał, może nawet ukrywał ten rękopis. To dziwne. Być może nie uznawał jej za najlepszą, ale miał do niej pewien sentyment? Może, kiedy napisał sztuki, które zostały uznane i odnosiły sukcesy, nie chciał ujawniać źródła, z którego tyle czerpał. Bo przecież Płatonow jest "matecznikiem" tematów, schematów sytuacyjnych, postaci, charakterów do większości pozostałych tekstów. To może ta tajemnica, może... ciekawostka.

M.D.: Inna - to wiek autora, kiedy pisał Płatonowa.

J.J.: Jak pani wie, mógł mieć osiemnaście, dziewiętnaście lat, kiedy to pisał. Część materiału, można szlachetnie powiedzieć... "zapożyczył" u rozmaitych pisarzy bulwarowych, wodewilistów francuskich, ale przede wszystkim ze swojej rodzimej literatury, poczynając od Gribojedowa, poprzez Gogola i Ostrowskiego aż do Tołstoja. Zresztą część tych zapożyczeń, bardziej nachalnych, sam skreślił. Są one do wglądu tylko w rosyjskich wydaniach dzieł Czechowa, w tomie XI. Osiemnastoletni autor pozbywał się pewnych zapożyczeń, które mu się w pierwszym impecie cisnęły pod pióro. Na przykład: marzenie Bobczyńskiego z Rewizora przerabia na domniemane wspomnienie starego Tryleckiego: "Car Aleksander Nikołajewicz nazwisko moje znał. W czasie wojny trzy razy do kwatery głównej posyłał". "Długo już służysz w wojsku? - pytał car. - Opuść rękę i jedź z Bogiem", itd. Mimo osiemnastu łat, wielu potknięć, powtórzeń, gadulstwa jest tam do wyczytania zdumiewający teatr, przenikliwe, złożone widzenie człowieka. Bardzo współczesne. I, jest to moje przypuszczenie, gdyby mu nie odrzucono tej sztuki, to Czechow mógłby kontynuować trochę inny teatr...

M.D.: ... to bardzo ciekawa teza.

J.J.: Mówię, że być może... Jeśli założymy, że wkraczamy tu prawie na pole "teatru absurdu", ironii, dowcipu, pewnego absurdalnego widzenia świata, to potem, w następnych utworach, tak często się to już nie powtórzy. Będzie tam innego rodzaju refleksja, inne widzenie człowieka. Inny rodzaj komedii. Być może z Płatonowa wyłoniłby się kiedyś inny rodzaj teatru Czechowa, gdyby się to spodobało pierwszym "ważnym" czytelnikom tej sztuki. Jeśli przyjmiemy, że Iwanow - też przecież młodzieńcza sztuka...

M.D.: ... z 1887 roku...

J.J.: ... jest jakimś wariantem Plafonowa, to zobaczy pani, jakże inaczej traktuje Iwanowa. Niby głębiej, bardziej serio psychologizuje, hamletyzuje, przeprowadza bardziej ugruntowaną obronę tej postaci. Można przyjąć, że przedtem jeszcze "nie umiał", nie wiedział, jak to zrobić, ale również można domniemywać, że aby wejść do kręgu dramaturgów, pisarzy "bardziej poważnych", musiał z czegoś zrezygnować. Każda następna sztuka szła trochę inną "ścieżką", innym torem. Zresztą nie tylko dlatego, że autor był już bardziej wnikliwy, doświadczony...

M.D.: Płatonowa wyposażył w dużą samoświadomość...

J.J.: To właśnie postać Płatonowa w tej sztuce upoważnia do uznania jej za tak intrygującą i tak współcześnie brzmiącą. Wyprzedzającą w penetrowaniu pewnych obszarów ludzkich doznań, zakamarków duszy i austriackich specjalistów (Musila, Bernharda), i mistrzów kina - Bergmana i Woody Allena. Płatonowa Czechowowskiego charakteryzuje już ta dwoistość, niejednoznaczność, tak częsta w naszej współczesnej sztuce.

Jego Płatonow potrafi przyłapać siebie na kłamstwie, na oszustwie, na krzywdzie, którą wyrządza ludziom, potrafi oskarżać siebie i sobie urągać i równocześnie (to ważne!) w tej samej chwili drwić ze swego przewrażliwienia, mieć do tych "wyczynów" stosunek lekki, ironiczny, lekceważący: "Przechwalałem się jak pętak, jak pozer, kabotyn... brzydzę się tym". Nieco dalej: "Rozumuje jak porządny człowiek a... łajdak! Śmieszny łajdak". I dalej już z pewnym podziwem: "niezwykły łajdak". Albo: "Nic z nas nie będzie, nie warci jesteśmy złamanego szeląga... wszystko płaskie, wyświechtane, brudne..." Ale za chwilę po przeczytaniu listu od Soni: "Toż to szczęście! Moje szczęście. To nowe życie!"

To nie tylko niestabilność emocjonalna, śmieszna i dramatyczna równocześnie, ale pewna koncepcja oglądania człowieka - jako zwykłego i niezwykłego jednocześnie, śmiesznego i żałosnego zarazem, gdzie pewne jego zachowania nabierają podwójnej wartości. Są wieloznaczne.

Płatonow wlecze się w ostatnim akcie do domu Wojnicewów wcale nie po to, żeby przeprosić przyjaciela (Sergiusza), któremu wyrządził krzywdę, uwiódł żonę. Nie. Przychodzi, ponieważ uważa, że to jemu należy się pomoc, nim trzeba się zająć. I w takim sensie jest w tym przekonywujący, kiedy mówi: "To gdzie ja mam pójść, do knajpy pić wódkę czy do najbliższych mi ludzi..." Ale to jest znowu przewrotne pociągnięcie Czechowa. I znowu na innym piętrze. A wspaniały finał sztuki? Skomponowany z paradoksów i dysonansów... gdzie każda postać strojona jest na inny ton. Zabójczym Sonia wpada w odrętwienie. Anna długo nie przyjmuje do wiadomości faktu śmierci Płatonowa; uspokaja innych, jakby zaklinała, chciała odczarować rzeczywistość. Mikołaj próbuje przywrócić ład, normę, ale nie wierzymy, że da się coś "zreperować" i przywrócić jakiś porządek. Żarliwa modlitwa pijanego pułkownika Tryleckiego brzmi także jak dysonans. Jedynie Płatonow, wydając ostatnie tchnienie ze swoim: "Woźnemu trzy ruble", wydaje się rozumieć absurdalność wydarzenia i niemożliwość jakiegokolwiek porządku. To jednak nie tylko "rosyjski wariant Don Juana"...

M.D:. ... krytycy często do donjuanizmu sprowadzali tę postać...

J.J.: Przyjrzyjmy się więc naszemu Don Juanowi. Zaraz po ukończeniu uniwersytetu przyjechał do rodzinnej Płatonówki i ożenił się z bardzo nieciekawą kobietą. Żyje z nią, płodzi dzieci i, gdyby nie drobne romanse, żyje nudnie, przykładnie, jak mieszczanin. Z panną Greków wadzi się dla żartu, żeby ją zohydzić swojemu szwagrowi - Mikołajowi...

M.D. ... który się w niej kocha...

J.J.: ... ale Grekow nie jest kobietą, z którą Płatonow chciałby mieć romans. Przed Anną Wojnicew też ucieka, nie chce zaliczyć jej do grona uwiedzionych panienek. Dlaczego? Bo dla swoich bezeceństw, skandali, prowokacji - musi mieć widzów! A wśród nich - tego najcenniejszego, na najwyższym poziomie. Takim widzem, świadkiem, sędzią, umiejącym docenić wartość jego dowcipów, skandali jest właśnie Anna. A zatem, jeśli Greków - nie, Sasza - nie...

M.D:. ... bo jest żoną...

J.J.: ... a Anna jest autorytetem, który Płatonow chce pozostawić nietkniętym, to cóż9 Pozostaje tylko Sonia. Gdyby nie ona, nie byłoby dramatu, trucia się i tak dalej. Ale cóż to za Don Juan z jedną kochanką! A zatem można to i tak opowiedzieć? Wtedy jego donjuanizm jest nieco drugoplanowy, mimo że Płatonow wpleciony jest w życie kilku kobiet.

M.D:. A tak zwany hamletyzm Płatonowa?

J.J.: Hamletyzm czy hamletyzowanie jest obecne, ale nie tak serio jak w Iwanowic. Jest raczej żartem Czechowa i zaistnieje w przedstawieniu jako żart. "Iść czy nie iść?" Płatonowa, z butelką w ręku zamiast czaszki, wspaniałe opowiadanie Sergiusza w III obrazie o przedstawieniu Hamleta, a w końcówce - to już nasz dopisek: kiedy chłopi niosą na ramionach ciało zabitego Osipa, Płatonowowi wydaje się. że to zwłoki Hamleta! Ważniejsze są jednak inne pytania.

M.D: Żeby ta sztuka znalazła drogę do dzisiejszego widza.

J.J.: Czy w porównaniu z tamtymi ludźmi, opisywanymi przez Czechowa nie zgłupieliśmy dzisiaj? Czy nie staliśmy się mniej wrażliwi? Bardziej prostaccy? Czy jesteśmy bardziej "uzbrojeni" niż ludzie ze sztuk Czechowa? Uzbrojeni wobec życia, samych siebie. Czy zostaliśmy tak samo bezbronni jak oni?

M.D: Pamiętam do dzisiaj aurę w pańskim Wiśniowym sadzie w Starym Teatrze.

J.J.: Ciekawe... W Płatonowie Czechowa jest inna rzeczywistość niż ta w Wiśniowym sadzie, który pani widziała. Także inna scenografia. Nie próbujemy stwarzać bohaterom, a zarazem aktorom pomocniczej poręczy w postaci tak zwanej atmosfery, "aury" w obrazie scenicznym. Dopiero w ostatnim obrazie...

M.D: Czy to znaczy, że pan chce, aby bohaterowie znaleźli się w trudniejszych warunkach?

J.J.: To jest inna sztuka, inaczej ją trzeba komponować, uzbrajać, inaczej opowiadać, inną znaleźć dla niej formę. Obawiam się, że prędzej to zrozumieją widzowie, szczególnie młodzi, niż leniwi krytycy, którzy na hasło "Czechow" mają gotową formułkę. Nie można do Platanowa przykładać miary Wiśniowego sadu. Odpowiadając na pani pytanie: komponujemy tutaj przestrzeń od pustki w I akcie do zamknięcia w ostatnim.

M.D.: Co było największym pana wyrzeczeniem jako adaptatora tekstu?

J.J.: Skreślenie całego IV obrazu! Całą wielką partię tekstu, to znaczy obraz IV "W szkole", musiałem poświęcić po to, żeby uzyskać pewną jednorodność i spójność przedstawienia. Co zostało wybrane? Karnawał i grzech zostały bardziej ostro zderzone z postem i ekspiacją, pokutą i karą. Wyeliminowane są pewne komplikacje, ale i powtórki tematyczne.

M.D.: Tę pracę wykonał pan przed przystąpieniem do prób z aktorami. Mając już zbudowaną konstrukcję, pracuje pan nad tekstem dalej.

J.J.: Czasem okazuje się. że w ramach jednej sceny aktor ma siłę na wariacje, powiedzmy, przez pięć minut! A nie przez piętnaście! Jeśli to nie osłabia wewnętrznej struktury sceny, to - żeby ułatwić aktorowi grę - trzeba skreślać tekst wewnątrz poszczególnych scen. Czasami z dwóch scen zrobić jedną, innym razem (to dość śmieszne!) w monologu czy scenie istnieje jedno zdanie, przez które ciężko aktorowi przebrnąć. Albo - w jednym zdaniu jest słowo, które trzeba zmienić albo wykreślić, żeby nie psuło, świetnie grającemu aktorowi, trafnego rozwiązania. Jedno słowo potrafi tak zamącić, tak zabrudzić dialog, że po prostu szkoda, żeby tego nie oczyścić - i dla dobra sceny i aktora.

M.D.: Praca z aktorem; tekst... Czy możemy tę rozmowę kontynuować po premierze, po serii przedstawień Płatonowa?

J.J.: Zgoda.

M.D.: Dziękuję...

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji