Artykuły

"Pusty i brzęczący"

Reżyserzy sięgając po dramaty Czechowa często wpadają potem przy ich realizacji w pułapkę pastelowych nastrojów, malarskiej melancholii. Stąd już całkiem niedaleko, żeby z Czechowowskiej komedii wyrosła poważna tragedia z trupem w finale. Oczywiście takie interpretacje nie wykluczają dobrego teatru, ale wydają się one zbyt proste.

Jerzy Jarocki, który ostatnio pokazał krakowskim widzom swojego "Płatonowa", zrealizowanego we wrocławskim Teatrze Polskim, zaproponował zupełnie inne spojrzenie na tę młodzieńczą sztukę Czechowa, która jest swego rodzaju "matecznikiem", jak często się powtarza, wszystkich późniejszych dramatów tego autora. To przedstawienie zaczyna się całkiem podobnie jak wyreżyserowany przez Jarockiego przed dwoma laty w Starym Teatrze "Ślub" Gombrowicza. Z czerni i pustki sceny punktowe światło wydobywa postać, w jej orbitę wchodzi potem następna i następna. Sceniczna rzeczywistość powoli się zaludnia, i choć wciąż przybywa osób i sprzętów, to przecież ta złowroga czarna otchłań otaczająca z osobna każdą z postaci nie znika. Ani na chwilę tej inscenizacji nie zdominowały pastelowe odcienie leniwie płynącego życia w ziemiańskim dworze. Tutaj wciąż ktoś komuś prawi bezinteresowne złośliwości, ktoś kogoś nie rozumie, ktoś kogoś rani, a przecież jest to bezwzględnie śmieszne, czasem cyniczne, absurdalne. Patrzymy na ludzi, którzy w pustce istnienia stają się dla siebie nawzajem niemal bogami, podejmując grę w życie, zmuszając się wzajemnie do takich a nie innych zachowań. Oczywiście celuje w tym Płatonow, wiejski nauczyciel, zazwyczaj określany jako kabotyn albo psychiczny degenerat, inteligentny frustrat, dręczyciel niewieścich serc. Płatonow u Jarockiego - skądinąd świetna rola Jacka Mikołajczaka, aktora Teatru Wybrzeże, gościnnie występującego we wrocławskim przedstawieniu - jest człowiekiem pustym. Jak ktoś na scenie mówi o nim, parafrazując cytat z Hymnu o miłości z Listu do Koryntian, jest "pusty i brzęczący". Właśnie dlatego to on jest w największym stopniu aranżerem i animatorem wszystkich złośliwie śmiesznych tragedyjek rozgrywających się przed nami, a potem ich najbardziej żałosną ofiarą.

Przedstawienie Jarockiego zrobione w powściągliwych, ale niezmiernie znaczących dekoracjach Andrzeja Witkowskiego, jest jednak nierówne. Dwa pierwsze akty przykuwają uwagę, trzeci rozwleka się w swojej farsowości w nieskończoność, jakby ta komiczna tragedia miała być jeszcze raz zdewaluowana, rozmieniona na drobne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji