Artykuły

Płatonow - notatki z prób

Premiera Płatonowa w reżyserii Jerzego Jarockiego odbyła się w Teatrze Polskim we Wrocławiu 7 października 1993 roku. Publiczność na tym przedstawieniu często się uśmiecha, a nawet śmieje. Zatem wszystko jest w porządku; mamy, jak chciał Czechow, komedię, ale nie tylko, jak dopowiada swoją realizacją Jarocki.

Już wiadomo, że ten Płatonow daleki jest od schematu tzw. czechowowskich przedstawień. W swoich notatkach z prób nigdzie nie zapisałam, aby Jarocki kiedykolwiek namawiał aktorów do nostalgii, zadumy czy goryczy. Wprost przeciwnie. Raz napomknął nawet, że powyższe tony w teatrze były często nadużywane. Kiedyś usłyszeliśmy stanowcze: "Bez pseudotajemnic, bez pseudoliryzmów, bo będzie pseudo-Czechow."

Aktorzy wiedzieli, że dla tego przedstawienia niebezpieczna jest konwersacja. Z łatwością mogła się wkraść już w pierwszym akcie, kiedy w salonie Anny Wojnicew spotykają się wszyscy bohaterowie dramatu. Rozmowy, jakie prowadzą ze sobą, nie są u nas tylko wymianą zdań. Każde odezwanie się jest zarodkiem nowego konfliktu, bo aktorzy mają świadomość, że ludzie z Płatonowa widzą siebie krytycznie i uzewnętrzniają to. Pojawienie się kolejnej osoby jest ważnym wydarzeniem, chociaż spotkanie w salonie ma charakter głównie towarzyski.

Aktorzy unikają niezamierzonej rodzajowości. Na przykład podśpiewywanie Mikołaja przy szachach jest zaczepianiem Anny, a nie nic nie znaczącym zabijaniem czasu w oczekiwaniu na swój ruch. Nie ma też sentymentalizmu. W czwartym akcie, dla przykładu, w sekwencji czytania pożegnalnego listu Saszy, nie ma go dzięki absurdalnej sytuacji: list krąży z rąk do rąk.

Jarocki nie dopuszczał też do powstawania długich, tzw. czechowowskich pauz, jeśli nie niosły one zamierzonego napięcia. O budowaniu napięć mówiło się dość często. Jarocki szukał ich wszędzie. "Nie interesują mnie realia historyczne, tylko poszukuję napięć - wyznał pewnego dnia. Było to przy okazji ustawiania sceny, w której lekko pijana Anna, nocą, odnajduje Płatonowa pod jego domem i próbuje go uwieść. Chodziło o to, że kiedyś wokół romansujących kobiet było wiele niedomówień. Nasza Anna musi zabiegać o tajemniczość nie tylko dlatego, że jak tamte kobiety nie utrzymałaby swojej pozycji, gdyby zachowania jej były zbyt jawne. Nasza Anna musi być tajemnicza również dlatego, że jest to warunek powodzenia tej sceny, a właściwie jej zaiskrzenia, skoro mowa o napięciach. Ponieważ, jak sugerował Jarocki, nie ma tajemniczości bez dwuznaczności, Halina Skoczyńska, czyli Anna, musiała tę dwuznaczność znaleźć. Odkryła ją, między innymi, w marginesach niedopowiedzeń i w deklaracjach składanych w taki sposób, aby można było w każdej chwili z nich się wycofać. Jak zwykle z poczuciem humoru i klasą.

Uważa się, że w tym przedstawieniu nie ma pomyłek obsadowych czy chociażby niejasnych miejsc. Czas prób to dla aktorów czas szczególny. To stan podwyższonej gotowości całego organizmu do wysiłku, pobudzenie wrażliwości - czasem do granic wyczerpania. I zgoda na zmęczenie - byle jak najwięcej zrobić, bo po premierze nie pora na eksperymenty. Byle znaleźć najlepszy trop, nie stracić porozumienia z reżyserem i dobrze poczuć się w zaproponowanym przez niego klimacie intelektualnym i emocjonalnym.

Aktor grający u Jarockiego czerpie energię ze świadomości, że nie ugrzęźnie w bylejakości i nie otrze się o banał, i nie przyjdzie mu do głowy myśl: "Ach, jakoś to będzie''. Wie, że nie będzie brał udziału w zręcznym oszukiwaniu publiczności lub schlebianiu tej, która ma małe wymagania i niewybredne gusta - ale usłyszy nowe i ważne słowo w interpretacji próbowanego utworu.

Żałuję, że notatki, które zdążyłam zrobić w czasie prób, są tylko skromnym świadectwem pracy reżysera i aktorów. Przeglądając je, zatrzymuję się na fragmentach aktu czwartego. Publiczność zobaczy w nim nowe. często zaskakujące twarze bohaterów. W premierowej wersji stanowi on trzecią część przedstawienia i trwa całą godzinę. Próby jego - na scenie - zaczęły się na niecały miesiąc przed premierą. Aktorzy weszli w zupełnie nową przestrzeń, która w porównaniu z początkiem przedstawienia wyraźnie zmniejszyła się i całkowicie zamknęła.

Już w czasie prób czytanych, zwanych też stolikowymi, aktorzy wiele dowiedzieli się o granych przez siebie postaciach. Poznawali motywy ich postępowania i starali się je zrozumieć. Mając mocne oparcie w Jarockim, odgadywali to, co w tekście nie jest powiedziane wprost. Proponowane przez niego podteksty przyjmowali za swoje, aby z czasem wszystko dopełnić własną osobowością. Przechodząc na scenę Jarocki przypomniał, że nie można do sytuacji scenicznych przenosić rytmów z prób stolikowych. Jak z tego wynika, praca na scenie rozpoczęła się jakby - choć niezupełnie - na nowo.

Łatwo zauważyć, że każdy akt ma swoją tonację. O pierwszym można powiedzieć, że jest "jasny", mimo niekonwencjonalnych zachowań Płatonowa. które psuły harmonię pięknego, letniego poranka. Drugi, pełen nieukrywanego podniecenia, to "pijacki", bo w nim aż pachnie od alkoholu. O trzecim Jarocki mówił, że jest jak ardeński las z Szekspira, pełen par i wielkich namiętności. A czwarty? Roboczo można go nazwać "deszczowym", bo wszystkiemu, co dzieje się na scenie, towarzyszy szum spływającego po szybach deszczu. Ale nie był nazywany. Może dlatego, że jest zbyt przejmujący? - I to od pierwszej chwili.

Na scenie jest Sonia, przez chwilę sama. Publiczność słucha jej monologu. Jarocki nie chciał, aby ten akt zaczynał się od rozmowy. Dowiadujemy się, że Sonia po trwającym trzy tygodnie romansie z Płatonowem miała z nim wyjechać, aby rozpocząć nowe, wspólne życie. Ale Płatonow nie przyszedł. Co więcej - zniknął, jak za chwilę powie zrozpaczona służąca Kasia. Widzimy Sonię po całonocnym, koszmarnym czuwaniu. Próbuje ogarnąć sytuację w jakiej się znalazła: Płatonow nie dotrzymał obietnicy. Czyżby zerwał? Jest "przetrącona", jak określił jej stan Jarocki. Nie ma ruchu powrotnego. Od dwóch dni o jej zdradzie i miłości do Płatonowa wie mąż Sergiusz. Pomyślała zapewne, żeby wyjechać do rodziców, ale teraz każde wyjście jest katastrofą. Chociaż do zbliżenia z Płatonowem doszło bardzo szybko, nie można - idąc za sugestią Jarockiego - zarzucić jej, że była lekkomyślna. Posądzić o trywialne szukanie okazji też nie można, bo to nie jest w jej stylu. Nie obroniła się przed miłością, bo była zbyt młoda i niedoświadczona. Jeśli popełniła jakiś błąd, to chyba ten, że ponad miarę zaufała jego słowom. Rozmowy z nim ujawniły kruchość jej związku z Sergiuszem. To Płatonow pomógł jej zrozumieć, że męża nigdy nie kochała. To on dał jej okrutny klucz do postaci Sergiusza: udowodnił, że jest płytki i byle jaki, że jest po prostu nikim. Prawdopodobnie na siłę zbudowała kiedyś jego pozytywny obraz. Może uwiódł ją dobry ród i majętność. Teraz rozumie, że oszukiwała samą siebie. To pomogło jej w podjęciu ryzyka, jakim było rzucenie wszystkiego na jedną szalę.

"Pani Ewo, niech się pani karmi tym, co mówi do pani Płatonow". To jedna z piękniejszych uwag, jakie usłyszałam w czasie prób. Ewa Skibińska z poczuciem bezpieczeństwa, jakie Jarocki daje aktorom, bez fałszu przeszła przez wszystkie etapy zakochiwania się Soni w Płatonowie - od naiwności, poprzez próby ratowania swoich uczuć do Sergiusza, potem szaleństwo, determinację, aż do spalenia za sobą mostów i stanu owego "przetrącenia". W czwartym akcie stan ten będzie się pogłębiał, aż po spotkaniu z Płatonowem weźmie do ręki rewolwer i zabije go.

Jarocki nie ukrywał, że zależy mu na tym, aby na początku przedstawienia przekonać publiczność, że małżeństwo Soni z Sergiuszem jest bardzo szczęśliwe. Tym ciekawiej będzie - mówił - obserwować, jak scena po scenie odsłaniają się ich słabości, które doprowadzą do tragicznego finału. Pewnego dnia zanotowałam też, że w tym przedstawieniu nie od razu będą pokazane prawdziwe oblicza ludzi. Na początku poznamy ich maski, które z czasem dopiero będą się uchylać.

Jedna z pierwszych scen czwartego aktu to zamierzone przez Czechowa przypadkowe spotkanie Soni z Sergiuszem. Wyciągnięto z tego prosty wniosek: skoro spotkanie jest przypadkowe, Sergiusz do rozmowy z Sonią nie może być przygotowany. Dało to dobry punkt wyjścia do myślenia o zachowaniu Sergiusza na początku sceny i poszerzyło możliwości interpretacyjne potem.

Sergiusz zaczyna, jak się domyślamy, ponowną próbę odzyskania uczuć Soni. Chce maksymalnie wykorzystać trzy minuty, jakie od niej dostał. Buduje obronną tarczę wobec tego, co się stało, ale nie potrafi długo z niej korzystać. Wojtek Kościelniak jako Sergiusz stara się być męski, twardy, nawet ironizuje, ale gdy pęka maska, jest bezradny, powierzchowny, infantylny, wręcz żałosny. Jednak budzi sympatię widza, bo w tym wszystkim jest ludzki i pełen wdzięku. Nie jest to bez znaczenia, bo Jarocki chce bronić Sergiusza, i dlatego Sergiusz nie ma w sobie więcej złych cech ponad te, które dał mu Czechow. W tej scenie na przykład nie umniejsza Płatonowa, a Soni nie dokłada od siebie - chociaż mógłby - żadnych nowych win.

W czasie prób uważano, aby żebraniny o miłość były szczere, a cierpienia autentyczne. Na ich teatralizację znajdzie się miejsce później. Sergiusz broni szczęścia z maksymalnym zaangażowaniem, ale na miarę swojej wielkości. Zawsze był beztroski i zabawowy. O nic nie musiał zabiegać. Teraz wysuwa ryzykowne argumenty, jeśli nie chwytają, szuka nowych. Mówi Soni, że wybacza, ale tak naprawdę to niczego jej nie wybacza. Kiedy zapewnia, że znów będzie ich odwiedzał Płatonow, posuwa się do rajfurstwa, ale za chwilę wstydzi się tego. To znów w amoku obraża ją: "Oddałaś mu się, a on wziął". Jego nagłe pomysły, niektóre tak bzdurne jak ten, że dał Płatonowowi pieniądze na wyjazd, potem prośby, wizje przyszłości i kompromisy, odcinają go od Soni bezpowrotnie. Im bardziej się odsłania, tym bardziej zamyka sobie do niej drogę. Sonia nie wprowadza tu konfliktu, raz nawet próbuje zadziałać terapeutycznie. Chce mu pomóc, uświadamiając, że to naprawdę koniec: "Trzeba się rozstać... to oczywiste", choć sama nie ma pewności, czy będzie z Płatonowem. Jeśli w pewnym momencie mówi do Sergiusza, że go nienawidzi, więcej od nienawiści ma żalu do siebie, że dała się na niego nabrać. Scena jest tak pomyślana, że Sonia ma w niej miejsce na obojętność, niechęć, złośliwość, bezwzględność, na upokorzenie Sergiusza i znudzenie się nim. Sergiusz nie umie sobie z tym wszystkim poradzić, ani wielu rzeczy zrozumieć. Pod koniec sceny pyta: "Co to wszystko znaczy? Dotychczas jeszcze nie mogę uwierzyć! Ty z nim platonicznie? Nie doszło jeszcze do... rzeczy". Jak się dowie, że doszło, zachowa się jak typowy neurastenik: wielka nadzieja zmieni się w rozpacz. Przeżywa podwójną tragedię. Nie dość. że Sonia go zdradza, to jeszcze o tym mówi. Po nieudanej próbie jakiegoś męskiego, dzikiego zachowania dramatycznie pyta: "Z jakiej racji?" Widownia śmieje się z niego. Wszystko toczy się jak w melodramacie, ale z odcieniem komediowym. Zapewne i ta scena potwierdza słowa Jarockiego, że oni wszyscy są za mali na prawdziwy dramat.

Do czwartego aktu publiczność zdążyła poznać i polubić naszych bohaterów. Na przykład Annę. Jarocki podejrzewa, że Czechow tworząc tę postać, musiał się w niej podkochiwać. Obdarzył ją wyjątkowymi cechami, które musiały uwieść też reżysera, bo Jarocki zadbał o to, aby niczego, co doda Halinie Skoczyńskiej klasy i wdzięku, nie przeoczyć. Anna jest w kręgu ogólnego zainteresowania, ale nie tylko dlatego, że przez dwa akty akcja dzieje się w jej domu. Ona jest organizatorką życia towarzyskiego. Potrafi ze wszystkimi umiejętnie rozmawiać, każdemu we właściwym momencie poświęcić chwilę uwagi - również dwóm starym kamerdynerom. Utrzymuje erotyczne napięcie między sobą a wszystkimi mężczyznami, nawet pasierbem Sergiuszem. Także koniokradem Osipem. Mikołaj choć ma narzeczoną Marię, również jest w kręgu jej wielbicieli. Ona nie płoszy mężczyzn, ale też nie każdemu daje nadzieję. Publiczność wyczuwa w niej kobietę z temperamentem, która wie, czego chce od życia. Widzi, że Anna ma poczucie humoru i zawsze zachowuje godność. Gra w szachy, jeździ konno, jak się trochę upije, filozofuje jak mężczyzna. Nie razi, gdy w pięknym, stylowym kostiumie zakłada nogę na nogę, choć nie uchodziło to damom. Dodaje jej wdzięku, kiedy gwiżdże - "jak chłop", mówiąc słowami Mikołaja. Dla wielu jest autorytetem, a dla Płatonowa ważną, intelektualną partnerką.

W czwartym akcie ujawniają się jej nowe cechy. Pokaże twarz kobiety, która nie poddaje się przeciwnościom losu. Kiedy wchodzi na scenę, jeszcze nie wie o romansie Soni z Płatonowem, ale wie, że na licytacji jej dom został sprzedany. Dla niej dramatem jest to, że to miejsce trzeba opuścić. W czasie prób mówiło się, że Anna jest kobietą, która mając poważny problem do rozwiązania, może kilka nocy nie przespać, nawet przepłakać, ale rano po łzach nie będzie ani śladu.

Teraz, gdy wchodzi, ma w sobie granat, cały worek przekleństw, ale umiejętnie to wyhamowuje. Nie wiedząc o zdradzie Soni, załamanie Sergiusza kładzie na karb niepowodzenia majątkowego, a znając swego pasierba wie, że trudno mu to będzie znieść. Jarocki prowadząc Annę uwypukla to, że ona potrafi podnieść mężczyzn na duchu i dobrze im radzić. Tak jest i teraz. Świadomie przygotowuje Sergiusza do nowej sytuacji i taktycznie podbudowuje nowymi pomysłami.

Kiedy dowiaduje się o Soni i Płatonowie, prawie słabnie i długo nie może przyjść do siebie. Czuje się zdradzona, ale nie jest dziewczęco bezradna, tylko będzie się bronić. W czasie wizyty Szczerbuka i Marii widzimy, jak analizuje sytuację i zbiera siły. "Więc to jest to, od czego ucieka...", a w podtekście, że Płatonow ucieka od świństwa, jakie zrobił Soni i Sergiuszowi. Widzi, że dramatycznie przegrała i to ze smarkulą, ale nie uważa, aby romans Płatonowa był wielki i dla niej groźny. Jarocki, skracając w tej scenie tekst, zostawił fragment, w którym Anna konsultuje banalność Soni z... Sergiuszem, i Halina wydobywa ten zabawny paradoks.

Siłą Anny jest i to, że winę potrafi przerzucić na mężczyzn. Za nich wszystkich obrywa teraz Sergiusz. "Jak ślepe koty" - mogłaby powiedzieć. Ale najważniejsze, co dalej i dlatego jej myśli biegną do przodu. Są na poziomie szukania decyzji, sposobu ich realizacji, a nie refleksji. Przede wszystkim musi uporządkować sprawę Soni i Sergiusza. "Nabiera wiatru w żagle" (jak to określił Jarocki) i bierze sprawę w swoje ręce. U Haliny Skoczyńskiej pojawiają się nowe, organizacyjne tony. "Zaraz się wszystkiego dowiem" - mówi rzeczowo i za chwilę w jej głosie pojawi,się nieudawany optymizm: "Może jeszcze uda się wyreperować twoją rodzinę". Nadzieja na to dodaje jej sił. To jasne, że chce odzyskać Płatonowa. Już zastanawia się, jak to zrobić. Nie wierzy do końca Sergiuszowi, stąd kwestia: "Zaraz pomówię z Sonią! Mylisz się, głupstwa gadasz", i mówiąc: "A ty siedź i płacz", wychodzi.

W ciszy słychać resztki ociekającego po zapoconych szybach deszczu. Sergiusz siedzi na kanapie. Wciąż tkwi w klimacie katastroficznym. Za nim na ścianie wisi broń. Mówi - jak chciał Jarocki - sucho i cicho: "Nie ma końca tej męki! Zastrzelić się".

Za chwile w przemoczonym ubraniu pojawi się Płatonow. Jest chory na febrę. Już od dawna krąży koło domu, który zawsze był dla niego przytuliskiem, bo tylko tu miał przyjaciół. Teraz jest osobą najmniej przez nich oczekiwaną i spodziewaną. Gdzie się dotąd włóczył? Co myśli zaglądając do okien? Kogo chce zobaczyć? Chyba nie Sonię! Na spotkanie z nią nie przyszedł, bo skąd ma wziąć siły na wykonanie podjętych wobec niej zobowiązań? Rzeczywistość niosłaby ze sobą niemożliwe do rozwiązania problemy, na przykład: rozwód. Zrozumiał, że już nie potrafi niczego w swoim życiu zmienić. W tej chwili jeszcze nie wie, że Sonia bez niego nie wyjechała i konfrontacja z nią go nie ominie. Domyślamy się, że chce rozmawiać z Anną, bo w trudnych chwilach zawsze mógł na nią liczyć. Zresztą wyłączył ją z listy osób przez siebie pokrzywdzonych. Widocznie chce przerwać pasmo tajemnic i niedomówień. Wydaje mu się, że już czas na wyjaśnianie i przebaczenie. Nie zamierza przepraszać przyjaciela, ani naprawiać krzywd. Przychodzi, bo sam potrzebuje pomocy i pogłaskania. Uważa, że to właśnie nim trzeba się zająć - chce, aby go wysłuchano.

Bezpośrednim impulsem do wejścia na scenę jest to, że patrząc przez okno, widzi Sergiusza sięgającego po broń. Myśląc, że Sergiusz chce się zabić, biegnie do domu. aby temu zapobiec. W tym czasie Sergiusz rezygnuje z próby samobójstwa i zanim Płatonow wejdzie, zdąży wstać z kanapy i znaleźć się daleko od broni.

PŁATONOW

Ja się zabiję, nie ty! chcesz mojej śmierci? Możesz mnie nienawidzić, gardzić mną,

myśl o mnie jak chcesz, tylko się nie zabijaj!

("tylko się nie zabijaj" - Jacek Mikołajczak mówi z odczuwalnym podtekstem: po co się zabijać?)

SERGIUSZ

Niczego nie chcę!

(wygląda przy tym jak zbity pies; niewygodna dla Sergiusza sytuacja zmienia się w trochę wygodniejszą, bo wchodzi Anna i natychmiast - bez psychologizowanią - przystępuje do wyjaśniania sytuacji)

ANNA

Ty tutaj? Płatonow, to prawda?

PŁATONOW

Prawda.

ANNA

Prawda... Podły człowiek!

PŁATONOW

Podły człowiek?

(mówiąc to, trochę do niej podchodzi, jakby pytał: czy nie za szybko wyciąga pani wnioski?)

SERGIUSZ

Po co pan tu przyszedł?

(w zagraniu początku tej sceny Wojtkowi pomogło słowo reżysera "strajk". Ta kwestia brzmi zabawnie, bo Sergiusz robi wrażenie, jakby robił łaskę, że otwiera usta)

Płatonow od samego początku orientuje się, że niepotrzebnie przyszedł. Sergiusz daje mu odczuć, że nie chce go widzieć. Anna czuje fałsz sytuacji i wprawdzie pyta, czego on chce, ale nie brzmi to jak zachęta do zwierzeń. Płatonow chciał się z nimi porozumieć, a oni go wypraszają. Jest zaskoczony taką odprawą i nie rozumie tego. Widzi, że już z nimi nie pogada. Tymczasem gorączka daje o sobie znać. Trzęsie nim febra. Wszystko go denerwuje, nawet to, że Anna stoi blisko niego. Stopniowo rozdrażnienie zmienia się w rozpacz.

PŁATONOW

Rację ma ten, kto z rozpaczy idzie nie do ludzi, ale do knajpy... absolutną rację! Byłem taki głupi, że uważałem was za porządnych ludzi... A jesteście dzikusy, ordynarne, nieokrzesane chamy...

(mówi im to prosto w twarz i wychodzi, zostawiając ogłupiałego Sergiusza i przerażoną tym, co usłyszała Annę; w jakimś sensie ta jego argumentacja jest przekonująca)

Wróci za niecałe pięć minut. Wejdzie tak, jakby zapomniał, że tu był. Wszystko zaczyna od zera. Siądzie na krześle blisko drzwi wejściowych i długo będzie patrzeć na zaskoczoną jego powrotem Annę. To co było przed chwilą, wymazał. Jeśli pozostały jakieś pretensje, to bardzo małe. Zdradza elementarne odczucia. Mówi: "Zimno", "mam gorączkę". Wie, że pada deszcz, że nie ma dokąd pójść, chce mu się pić i najchętniej poszedłby do łóżka.

To jedna z wielu sytuacji, które w sposób czytelny pokazują nam Płatonowa, jakiego jeszcze nie było. Płatonowa w gorączce spowodowanej chorobą i przestrojonego przez świadomość, że zrobił dużo krzywd. Nasz bohater już nie będzie prowadzić żadnych gier, ale zdobędzie się na proste sformułowania, których wcześniej wstydziłby się.

Aby dodać urody scenicznym sytuacjom, reżyser uwzględnił stan, w którym znajduje się Płatonow. Nie ukrył absurdów pojawiających się w tekście, bo tłumaczone chorobą, stają się walorem artystycznym. Podobnie dzieje się z wędrówką Płatonowa od rzeczywistości do snu. Jacek Mikołajczak ma precyzyjnie wypunktowane wszystkie przejścia od euforii do zapaści, od pełnej jasności umysłu do majaczenia. Swoboda, z jaką porusza się we wszystkich sytuacjach, tej precyzji nie zaprzecza i jest zaletą jego roli.

Gorączka przy febrze działa tak silnie jak alkohol. Jacek sygnalizuje zachwiania równowagi, jego chód czasami staje się dziwny. Ale dzieje się to mimochodem i nigdy nie jest nachalne. Zresztą w teatrze - na szczęście - nie wszystko musi być poparte dowodami. Nie ma na przykład potrzeby, aby Płatonow przewracał się, kiedy mówi: "Ale zakręciło mi się w głowie".

Gorączka sprawia też, że wygasają hamulce wewnętrzne. Płatonow jest szczery. Takie momenty obserwujemy w scenie z Sonią.

PŁATONOW

Wszystko skończone, Soniu.

(zanim to powie, uczyni gest, który ma znaczyć, że między nimi koniec; w podtekście jest myśl, że nie ma do czego wracać; przedtem nie byłby aż tak szczery)

SONIA

To znaczy?

PŁATONOW

Tak. to znaczy... (chce się podnieść) Później pomówimy, (chce, aby mu dano spokój)

SONIA

Panie Michale! (idzie w jego kierunku) Co znaczy to... (zatrzymuje się) wszystko.

PŁATONOW

Niczego mi nie trzeba, (nawet wstaje) ani miłości, ani nienawiści, dajcie mi tylko spokój!

(moja sytuacja zmieniła się, nie ma już programu)

Ja proszę, (siada) Nawet mówić mi się nie chce... Mam dość.

(wycofał tłumaczenia, bo uważa to za bzdurne; ma nadzieję, że skoro ona jest mądra, to zrozumie; jest zdecydowany na zerwanie z nią, choć w jej obecności jest to bardzo trudne)

(...) Nie trzeba mi nowego życia. I ze starym nie wiem co począć... Nic mi nie

trzeba!

(tym słowom towarzyszą i inne, nie wypowiedziane, jak: "Zostaw mnie."; "Pociesz się."; "Musiałbym powiedzieć, że ciebie nie kocham."; "Musiałbym mówić bzdury. "; "Było i się skończyło."; "Może to zrozumiesz, a jak nie, to nie.")

SONIA

Nie rozumiem. (Sonia nie kłamie)

PŁATONOW

Nie rozumie pani? Węzeł się zerwał, ot co!

(wyakcentowane jest słowo "węzeł", jakby chciał wytłumaczyć, że węzeł może się zerwać)

SONIA

Nie jedzie pan?

(chce konkretu i nie ukrywa tego)

PŁATONOW

Soniu... zresztą, pani Soniu!

(ustala, że będzie mówić do niej "pani" i że już nie będzie inaczej; działa bez znieczulenia)

SONIA

Stchórzył pan?

(jest to wielkie pytanie: aż tak?)

PŁATONOW

Prawdopodobnie.

(Płatonow tu się nie broni; przyznaje się do tchórzostwa; częściowo jest to prawdą; mówi tonem, w którym jest bezwzględność dla samego siebie)

SONIA

Pan jest podły.

(Sonia zaczyna płakać; od tego momentu zaczyna się partytura jej płaczu)

PŁATONOW

Wiem... Słyszałem...

(z pokorą przyjmuje to, co Sonia o nim mówi; nie będzie wobec niej ani pogardliwy, ani obraźliwy)

Zostawmy to na później i... bez świadków.

(naprawdę ją o to prosi; nie kończy tej dyskusji; chce załatwić polubownie; wcale nie jest zwycięski)

Musiało się stać i stało się...

(są rzeczy metafizyczne - "coś sprawiło, że cię już Soniu nie kocham")

zgodnie z logiką.

Słowa o logice poruszają Sonię. Miała silną wiarę, że opuszcza zło i wchodzi w dobro. Nie tylko chce, ale musi zrozumieć, dlaczego między nimi skończone. Jak żyć, nie mając na to odpowiedzi. Chce też wiedzieć, dlaczego równoważy się jedno życie ze znużeniem kogoś drugiego. Gdzie tu logika? Te pytania stawia ludziom i... Bogu! Jeśli nie zrozumie, to nie będzie mogła wybaczyć. Toczący się dalej dialog pokazuje bezbronność Płatonowa.

PŁATONOW

(...) Nie jestem dla pani! Tak długo gniłem, że nie sposób mnie wskrzesić! (nie tragizuje, tylko wyjaśnia)

Zakopać gdzieś daleko, bym nie zakażał powietrza.

(to mówi do siebie: znów pojawia się myśl o własnej nieprzydatności, Sonia przyjmuje tę prawdę, nie wie, co ma robić: jest szczera, kiedy przyznaje się do tego)

PŁATONOW

Zmęczyłem się. Soniu - Bóg widzi, znużyłem!

Sonia nie wytrzymuje napięcia i doprowadzona do histerii, krzyczy. Anna bezskutecznie próbuje zapanować nad sytuacją. Płatonow chce wyjść, ale zatrzymuje go głos wchodzącego do domu Mikołaja. Do finału zostało już niewiele czasu.

Jeszcze wielka scena, w której Mikołaj oskarży Płatonowa o to, że przez niego Sasza chciała się otruć. "Dziury" wywołane przez chorobę będą tu bardzo wyraźne. Scena składa się z kilku epizodów, ale nie mają one logicznego rozwoju - żadna psychologia ich nie łączy.

Jeszcze monolog w którym Płatonow nie docieka samej istoty krzywd, tylko stylu, w jakim je wyrządził. Potem przymierzanie się - bardzo serio - do samobójczej śmierci i pokazanie nam, ile ten zabieg go kosztuje. W scenie z Marią chwilowy powrót sił, kiedy pyta ją - z taką samą obsesją, z jaką pytał kiedyś Saszę - czy ona go kocha. Wreszcie wejście Soni z pistoletem w ręku. Pierwszy strzał chybiony. Maria usiłuje go sobą zasłonić.

(uśmiecha się, jakby pyta! Sonię, w co się teraz bawimy)

Drugi strzał śmiertelny. Chwilę stoi na szerokich nogach i osuwa się na ziemię. Za oknem na drabinie chłopi niosą trupa Osipa. Płatonow unosi się i widzi ten obraz. Za chwilę umiera.

Odszedł Płatonow. Dla jednych pan Płatonow, dla innych Michał lub pan Michał, Michel, dla Saszy Michaś, Michałek, a dla przyjaciół, którzy go kochali, choć nie zawsze rozumieli - Płatoszek.

"Umarł Płatoszek" - powiada Mikołaj.

"Mikołaju, co robić?" - pyta Sergiusz.

"Grzebać umarłych i reperować żywych" - odpowiada Mikołaj i nie jest to mądrością, tylko jedyną rzeczą, którą on wie.

Żegna go Anna: "Płatonow. Życie moje... nie wierzę. Życie moje".

Szum deszczu staje się natarczywy. Na modlitwie starego Tryleckiego wyciemnienie.

Kurtyna.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji