Artykuły

W głąb Czechowa, w głąb siebie

Mówi się, że w "Płatonowie", sztuce napisanej przez inteligentnego młokosa - jakże niesfornej, "rozchełstanej" i przegadanej - mieści się zalążkowo cały Czechow i jego teatr. Mówi się jeszcze więcej. Mianowicie, że są tam ziarna, z których się rozwinęły najbardziej twórcze i zaskakujące zjawiska w sztuce scenicznej naszego stulecia, włącznie z teatrem absurdu. Co mi zależy, dorzucę, że w głośnych i modnych odkryciach i tezach psychologii współczesnej też nie ma nic, czego byśmy nie mogli odnaleźć u bohaterów tego dramaturga. Niektórzy mogliby być klinicznymi przykładami procesów dezintegracji pozytywnej i negatywnej lub służyć do-objaśniania Konfliktów sumienia, serca i rozumu, kryzysu tożsamości, "teatru życia codziennego" (to też z psychologii) i różnorodnych strefowych uwikłań w "trud istnienia".

Nie jest odkryciem, że Antoni Czechow już w "Płatonowie" ujawnia się jako pisarz głęboki, przenikliwy. Jak mało kto czujący i rozumiejący naturę człowieka, tajniki jego duszy, paradoksalne nierzadko napędy i motywy ludzkiego działania. Problemem i to nie lada jakim jest spożytkowanie tego tworzywa, np. w teatralnym przedstawieniu. Brzmi to już jak banał, ale trzeba przypomnieć, że co u Czechowa najważniejsze i najgłębsze, wyraża się nie słowami, lecz Jest ukryte pomiędzy nimi. a w jego teatrze nie w tym, co widać, ale w tym, czego nie widać, a co jednak jest obecne. Różewicz to pięknie i bardzo trafnie nazwał "powietrzem" dramatów Czechowa.

Czechow jest dramaturgiem stale obecnym na scenach. Sztuki jego Inscenizowano na różne sposoby, z powodzeniem i bez powodzenia. Nie ma tu jednej recepty, ani na reżyserię; ani na aktorstwo. Jest być może tylko jeden twórczy punkt wyjścia i - jak sądzę - skorzystał z niego Jerzy Jarocki, realizując "Płatonowa" we Wrocławiu. Takim punktem wyjścia jest potraktowanie utworu jako wyzwania. Nie chodzi o to, by dzieło przenicować i najdokładniej przełożyć na język sytuacji scenicznych i działań aktorskich, ale o to, by się z nim naprawdę skonfrontować.

Wymyśliłem sobie, że "Płatonowa" można scharakteryzować jako zapis gwałtownej erupcji genialnych intuicji młodego pisarza. Pracę Jarockiego porównałbym do rozważnego, dokładnie przemyślanego, spokojnego i systematycznego układania - niech się to źle nie kojarzy - testamentu przez artystę dojrzałego, wolnego od różnych pokus (np. efekciarstwa), rozumnego i opanowanego. Jarocki "nie robi" po prostu na scenie Czechowa, tylko robi teatr Czechowem. Ot, co. Jeżeli się nie mylę.

Reżyser nie oszczędzał tekstu. Kreślił nawet całe - i to efektowne - sceny. Zasugerował (może narzucił) aktorom, na ogół skutecznie, znaczną powściągliwość środków. W przedstawieniu pojawiają się sytuacje, dialogi, sylwetki jakby "nie dokończone", rozmywające się. Trwa delikatne, długie tkanie czegoś, co systematycznie widza oplata i niepostrzeżenie zamyka w centrum tego teatru. Sprzyjają temu scenografia i zabiegi techniczne (przebudowa sceny i widowni, przedłużenie pola działań aktorskich), ale to nie one rozstrzygają, że nagle zaczynam odnajdywać Płatonowa czy inne postaci w sobie samym.

Jarocki z zimną krwią i wyrachowaniem mistrza wykreował takie miejsce i okoliczności, w których człowiek poczyna nie tylko oddychać "powietrzem" dramatu, ale się weń wpisywać. Nie Jest to proces emocjonalny, bo to nie kwestia wielkich wzruszeń (są one rozładowywane sporym ładunkiem ironii i autoironii), ani też intelektualny. Tu się doświadcza nagłych błysków wiedzy, także o sobie, własnej ślepocie, wewnętrznym załganiu, psychologicznych i konwenansowych uwikłaniach. Jeśli czasami człowiek po wyjściu z teatru bywa mądrzejszy niż przed przedstawieniem, to tutaj właśnie taki przypadek zachodzi.

Bardzo lubię, kiedy się zdarza, że zostaje pochłonięty przez przedstawienie. Ale trudno mi potem coś rzeczowego i odpowiedzialnego pisać o wkładzie poszczególnych aktorów. Każdy ma udział w tym sukcesie. Trafiali do mnie właściwie wszyscy, od młodego Jacka Mikołajczaka w roli tytułowej, poprzez Henryka Niebudka na drugim planie. Elżbietę Czaplińską w wyrazistym epizodzie, po Alberta Narkiewicza i Cezarego Kussyka w ważnym i teatralnie znaczącym tle. Skoro jednak mam prawo do publicznego komplementowania, chciałbym największe gratulacje złożyć Halinie Skoczyńskiej i Stanisławowi Melskiemu. Grająca wdowę po generale, matkę i kipiącą tłumionymi namiętnościami kobietę Skoczyńska zapisała chyba w dotychczasowym dorobku życiową rolę, ujawniając nowe czy też wcześniej nie rozpoznane możliwości. To, co robi w trzecim akcie Jest wielkie. Melski z kolei być może najbardziej wszedł naprzeciw oczekiwaniom reżysera. Postać Osipa została znacznie w przedstawieniu zredukowana, w sensie dosłownym ma bardzo niewiele do powiedzenia. A Jednak Melski tak ją wypełnił, że Osip cały czas mówi właśnie po czechowowsku.

Ćwierć wieku temu w "złotej epoce" teatrów Wrocławia prace młodego Jerzego Jarockiego współtworzyły legendę owych czasów. Do dziś uważam się za szczęściarza, bo mogłem kilkakrotnie obejrzeć jego inscenizacje sztuk Różewicza ("Stara kobieta wysiaduje") czy Kajzara ("Paternoster"). Powrót starego Jarockiego do Wrocławia (w ostatnich latach zrealizował tu trzy przedstawienia) otwiera szanse obcowania z jego dziełami nowemu pokoleniu. Nie ma nadużycia w reklamie Teatru Polskiego, która głosi, że kto nie obejrzy "Płatonowa", będzie tego żałować. Taki teatr zdarza się dziś rzadko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji