Artykuły

Styl Małgorzaty Kożuchowskiej

Rozśmieszała w "Kilerach" Machulskiego, gorszyła w "Szczątkach" Jarzyny, teraz będzie cyniczną kochanką w "Komorniku" Falka - o MAŁGORZACIE KOŻUCHOWSKIEJ, aktorce Teatru Dramatycznego w Warszawie pisze Anna Grigo.

Wielką popularność i trzy Telekamery zawdzięcza Ilonie Łepkowskiej, która w "M jak miłość" zmieniła Hankę zołzę w dobrą Hankę. Od widzów serialu dostaje dziesiątki maili dziennie, kosze listów. Nieraz myśli: to dlatego, że jest zwyczajna. Ładna i nieładna, miewa odrosty i problemy, popełnia życiowe błędy, ale stara się zmienić na lepsze.

Sztorm na morzu. Filipiny. Małgorzata w łódce z dwoma rybakami. Spokojna, wie, nie ma czego się bać. - Zawsze chciałam przeżyć coś wyjątkowego. Pierwszy raz wsiada na konia, czuje miłe napięcie, uczy się nowego i to jest super. Spadnie, to wstanie, siniaki posmaruje arniką. Dlaczego więc ma dziką tremę przed każdą premierą? Błądzenie Jerzego Jarockiego według Gombrowicza na scenie Teatru Narodowego. Ostatnia przedpołudniowa próba poszła dobrze. I nagle strach, świadomość: to moja pierwsza ważna premiera od trzech lat, świetne role, wymarzony reżyser, żeby go nie zawieść, nie rozczarować... Telefon do mamy, a mama twardo: poradzisz sobie, jesteś dobra, natychmiast przestań płakać, będziesz miała czerwone oczy, jak pokażesz się widzom, połóż sobie kompres z herbaty! Nic nie powiedziała, że właśnie Hania, średnia córka, rodzi pierwsze dziecko. Małgorzata więcej lęków związanych z ukochanym zawodem nie pamięta. - Skupiam się na tym, co dobre.

Teatr często stawiał mnie na nogi, przywracał właściwe proporcje. Przed wejściem na scenę osobiste problemy, złe nastroje zostawiam w garderobie, po spektaklu zawsze jest lepiej. Praca na planie to wysiłek innego rodzaju, pełna mobilizacja przez cały dzień, tony świeżo zapamiętanego tekstu. Trzeba dobrze rozkładać siły. Różnorodność oczyszcza emocje, to dla mnie esencja życia. W "Błądzeniu" Małgorzata jest Alicją z "Dziewictwa", niewinną panną w dworku, w drugim akcie Albertynką z "Operetki". W białych pończochach, ciemnym staniku, rokokowej peruce prowokuje rozkwitającą kobiecością, to seksowna, to dziecinna. Wreszcie sceny z Vence, ze starym Gombrowiczem, Małgorzata jako Rita, żona pisarza, w ciemnej peruce a la lata 60.

Rita Gombrowicz po spektaklu komplementuje: - Patrząc na panią na scenie, widziałam siebie. A przecież wcześniej się nie znały. Małgorzata Kożuchowska, zawodowa mrówa: - Przeczytałam chyba wszystko, co napisała pani Rita, czułam jej emocje w sobie, podświadomie przejęłam jej gesty, sposób poruszania. Pod koniec 2004 roku na gali wręczania Feliksów stoją na scenie obok siebie koleżanki z tej samej garderoby. - Nominację za rolę w Błądzeniu - mówi Rafał Królikowski - dostaje Małgorzata Kożuchowska, a Feliksa - zawiesza głos - Ewa Wiśniewska! Ewa szepce Małgorzacie do ucha: "Och przepraszam!" Małgorzata: "Jestem taka szczęśliwa, że to ty jesteś wielką aktorką, a ja wciąż się uczę".

Małgorzata, włosy w kitkę, czarny golf, wąskie spodnie, kładzie rękę na sercu. Siedzimy na wielkiej brązowej kanapie w jej mieszkaniu. Kanapie wymarzonej. Jak dobrze, że udało się tragarzom wnieść ją na trzecie piętro bez windy! Zejdzie tylko po coś do samochodu i zaraz ułoży się na nowej kanapie, będzie słuchać muzyki. Ale gdzie jest samochód? Ukradli go. Gdy dostała odszkodowanie, kupiła taki sam, choć znajomi ostrzegali, że to nierozsądne. - Nie będą mi złodzieje dyktować, jaką marką mam jeździć.

Od roku cieszy się pierwszym własnym mieszkaniem w starej kamienicy. Kuchnia łączy się z salonem, salon z gabinetem, okna wychodzą na park. Duże szafy, Małgorzata jest chomikiem, nigdy nie wiadomo, jaki ciuch się przyda. Kiedy 14 lat temu przyjechała z rodzinnego Torunia, czuła się zagubioną i źle ubraną dziewczyną z prowincji. Dziś jest uważana za jedną z najlepiej ubranych Polek. Wchodzi na imprezę i oczy kierują się na nią. Lubi zwracać na siebie uwagę?

- Gale to dla mnie sytuacje zawodowe, mam obowiązek dbać o wygląd. Za granicą pytają: skąd przywiozłaś taką piękną torebkę? Odpowiadam z dumą, że z Polski, zaprojektowała ją, na przykład, Marianka Tomaszko, i słyszę: Ooo. Zestawiam rzeczy nieraz kontrowersyjnie, a czasem chcę włożyć klasyczną czerwoną długą suknię. To zależy od nastroju. Zawsze wybieram to, co mi się podoba. Nigdy nie chciałam być przeciętna. Kiedyś była wodzem dwóch młodszych sióstr Majki i Hanusi. Uczyła je czytać, robiła pokazy filmowe w namiocie z koca. W szkole została przewodniczącą Parlamentu Dziecięcego. Wszystko ją interesowało, oaza, chór, studio poetyckie. Zapisała się do kółka języka rosyjskiego, żeby jeździć na obóz pionierów na Białoruś, tam w ramach sabotażu odmawiała z dziećmi wieczorne pacierze. Z okna mieszkania w wieżowcu oglądała niebo nad Toruniem. Po jej warszawskim mieszkaniu można jeździć rowerem. - To był fuks, wprawdzie kompletna ruina, ale prawie 90 metrów, spojrzałam w okno: czubki świerków.

Zakopane, a nie centrum Warszawy. Zdecydowałam się w pięć minut. Małgorzata prowadzi w zakamarki, nawet nieurządzone, bo mieszkanie powinno stawać się powoli, nie pokazuje tylko sypialni, nauczyła się chronić coś tylko dla siebie, zwierzenia, miejsca.

- Zawsze myślałam, że jestem ekstrawertyczką, bo łatwo nawiązuję kontakty. Przyjaciele uświadomili mi ostatnio, jak bardzo się mylę. Stwarzam pozory dostępności, ale nie dopuszczam za blisko. Staję się coraz bardziej ostrożna. Wiele razy w życiu dostałam po łapach. Wspomina swojego profesora Jana Englerta i jego słowa: "Macie mieć duszę motyla, a skórę hipopotama".

- Płaczę na melodramatach. Parę dni temu widziałam przedstawienie wyreżyserowane przez moją przyjaciółkę, grały młodziutkie wychowanki zakładu poprawczego w Falenicy, wzruszyłam się jak dziecko. Ale fascynują mnie też mocne rzeczy, lubię wychodzić z teatru z uczuciem, że chcę zmienić coś w swoim życiu. Nieraz to bolesne, bo rozwój kosztuje... Szybko zmienia nastrój, u progu zamkniętych drzwi sypialni opowiada swój ulubiony, jak go określa, pikantny dowcip: - Co robi blondynka, kiedy budzi się rano? Ubiera się i idzie do domu. Kamienica jest przedwojenna, Małgorzata podczas remontu odkuła tynk w pokoju, odsłoniła czerwone nieuszkodzone cegły, patrzy teraz, jak mocne są korzenie jej domu. Przed rokiem klatka wyglądała obskurnie. Ściągnęła ekipę malarską, wywiesiła kartkę: Jeśli ktoś czuje się współwłaścicielem naszego domu, może się dołożyć. Sąsiedzi rzeczywiście dorzucili się. - Honorarium za rolę w następnym filmie pójdzie na elewację? - pytam.

- Najwyżej na jeszcze jedną lampę - Małgorzata śmieje się głośno i zaraźliwie. Dwie oryginalne lampy wyglądają jak osadzone w bryle wielkiego kwarcu. I kiedy czternaście lat temu przyjechała z Torunia, czuła się zagubioną i źle ubraną dziewczyną z prowincji.

Dziś w rankingach uważana jest za jedną z najlepiej ubranych Polek. Ma 33 lata, ale nie ma w sobie desperacji. Jest maksymalistką. Nie toleruje zdrady. Mówi, że nie mogłaby być niczyją kochanką. Cudzy facet, nawet wspanialszy, ale zajęty, jest dla niej aseksualny. Nie potrzebuje sponsora, ale mężczyzny, który będzie ją kochał. Nie traci nadziei.

Dzięki temu, że Małgorzata została twarzą firmy Soraya miała połowę pieniędzy na nowe mieszkanie. Trochę śmieje się z siebie. Gdy kończyła szkołę teatralną, oburzało ją chałturzenie. Myślała, że jej pokolenie będzie uprawiać czystą sztukę.

W kuchni wisi lampa z Lizbony, w łazience kryształkowa kupiona na starociach, a nad kanapą góruje polska, metalowy żuraw. To prezent, który zrobiła sobie po nominacji do Feliksa. Kiedyś zajmie się wyglądem kamienicy, mówi o tym i śmieje się sama z siebie. Pijemy herbatę w gabinecie z widokiem na świerki. Przywiozła z Tarnowskich Gór stare biurko i bibliotekę dziadka, który był tam dyrektorem szkoły. Jej dom jest taki jak ona. Harmonia tradycji i nowoczesności. W stercie obrazów jeszcze niepowieszonych, znajduję zdjęcie ślubne pary. - Rodzice - wyjaśnia Małgorzata - mój ulubiony portret. Mama jest nauczycielką, ojciec pracownikiem naukowo-dydaktycznym Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Wierni tradycji katolicy. Z takim kręgosłupem raz jest mi łatwiej, innym razem trudniej. Wychowałam się w innym świecie, żyję w innym. Idę swoją drogą. Małgorzata patrzy zamyślona w okno, mówi raczej do siebie niż do mnie: - Uczyliśmy się siebie nawzajem. Potrafimy już wychodzić ku sobie. Jestem im za to wdzięczna. Dzisiaj mamie mogę powiedzieć wszystko. Styk dwóch światów mógł zakończyć się burzą podczas Wigilii przed paru laty. Od opłatka Małgorzata była spięta, za parę godzin telewizja pokaże "Przeprowadzki", a ona gra kurtyzanę. - Czy powiedzą, że ich zawiodłam, że wychowali mnie inaczej? Cała rodzina patrzyła w ekran, na Małgorzatę tylko w stylowych majtkach. Pierwsza odezwała się Hanusia, ona jest correct: - To nawet fajne, ta scena jest wysmakowana. Tata chyba zażartował: - Sodoma i Gomora. Na pasterkę pójdziemy do innej parafii. Mama taktownie milczała.

- Na drzwiach ma pani symbol Trzech Króli, można spotkać panią na mszy. A zawód wymusza też, hm, mało bogobojne role. - Miewałam takie dylematy raczej w sprawach osobistych. Wiara nie jest wygodna, bo stawia wymagania, nie zawsze umiem im sprostać. Choć wchodzę w ryzykowne sceny wtedy, jeśli służą dobrej sprawie. - Tak jak odważne obyczajowo "Niezidentyfikowane szczątki ludzkie..." Grzegorza Jarzyny? - Tak. To sztuka o moim pokoleniu. Przeżywamy wybuch złej wolności, pootwierały się złudne szansę. Świecidełka szybko gasną i jest jeszcze większa samotność, zagubienie. Grałam kobietę zakochaną w facecie, który nagle wybiera homoseksualizm, moja bohaterka walczy o przegraną sprawę, wreszcie szuka substytutu miłości. - Na czym polega mądrość w przełamywaniu tabu? - W teatrze można pokazać zło jako jedną stronę medalu. I w tej sztuce tak jest. Druga strona jest krzykiem o miłość. Niech mnie ktoś przytuli!

- A kto przytula Małgorzatę? - Byłam kochliwa. Pierwszy raz pocałowałam się z chłopakiem w usta, gdy miałam 10 lat (śmieje się). Zmieniam się nie tylko jako aktorka, ale jako kobieta. Spokojniej obserwuję świat. Szkoda mi już czasu na miłość bez przyszłości. Wiem, czego chcę. - Wyłączności? - Jestem maksymalistką. Nie toleruję zdrady. Nie mogłabym być niczyją kochanką. Dzielić się miłością? Za nic! Cudzy facet, najwspanialszy, ale zajęty, jest dla mnie aseksualny.

- To modne być singielką... - Mam 33 lata, ale nie mam w sobie desperacji. Nie potrzebuję sponsora, tylko mężczyzny, który będzie mnie kochał. Po prostu (znów śmiech).

Idzie z zakupami swoją ulicą zamyślona, obca kobieta rzuca się jej na szyję i mówi: - Pani Hanko, dzięki pani zrozumiałam mojego męża, pogodziliśmy się. Małgorzata przystaje, gadają, fani "M jak miłość" traktują ją jak członka rodziny. - To ciepły, życiowy serial - uważa Małgorzata. Od widzów dostaje dziesiątki maili dziennie. Myśli: może dlatego, że jest zwyczajna, miewa odrosty i problemy, popełnia życiowe błędy, ale stara się zmienić na lepsze? Popularność jej nie ciąży.

- Mam zdolność wyłączania się. Chodzimy z przyjacielem po Galerii Mokotów, on po jakimś czasie mówi: Gośka, wszyscy na ciebie patrzą. A ja tego naprawdę nie widzę. Szukam butów... Wracała kiedyś z planu taksówką, zmęczona. Taksówkarz pyta: - Skąd ja panią znam? - Pewnie z kina - ucięła, bo chciała pomilczeć. - To ja z panią w kinie byłem? Kiedy Hanka Mostowiak, a właściwie jeszcze panna Walisiak, była złą Hanką, Małgorzata wchodziła do sklepu i czuła, jak atmosfera się ochładza. Wreszcie nie wytrzymała i poprosiła scenarzystów: zróbcie coś z tą zołzą, za chwilę już nie będę mogła normalnie żyć. - Miłą popularność i Telekamerę zawdzięczam Ilonie Łepkowskiej, bo zmieniła Hankę. Z ekipą "M jak miłość", sześć samochodów, jedziemy w polską wieś.

Małgorzata w służbowych, niemodnych kozakach i cienkim płaszczu trzęsie się z zimna, jest styczeń, a nie słoneczny październik jak w dzisiejszym odcinku. Ekipa w grubych pikówkach popija kawę z termosu. Ktoś pucuje granatowy samochód Marka i Hanki. - Glansuj, glansuj, dziś robi za gwiazdę - dogaduje kolega. To w nim Natalka dowie się od Hanki, że Mostowiakowie ją adoptują. Mija pierwsza godzina. Małgorzata spogląda na zegarek. Aż wreszcie: - Cisza! Kamery, akcja. Stop, przeleciał samolot. Uwaga, kamery, cisza, akcja. Stop, pan policjant wszedł nam w kadr. Uwaga, kamery, ujęcie, akcja, cholera, znów ten samolot. Pospieszcie się, Marcysia nam marudzi. Uwaga, kamery... Czwarta godzina na planie. Charakteryzatorka podbiega z podkładem raz po raz, Małgorzata sinieje. Parę dni temu ktoś powiedział: "Jaka pani ładna na żywo, ładniejsza niż w telewizorze". Małgorzata wzdycha: - Dla aktorki to katastrofa. Operatorzy muszą się napracować, długo ustawiają światło, cóż, kamera mnie nie kocha. Gdybym była piękna jak mama, to ho, ho. W drodze powrotnej dzwoni do Torunia: nie da rady przyjechać w ten weekend, jest zaproszona do Leżajska do domu dla niepełnosprawnych, jutro ma spektakl, no i codziennie próby czytane "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" Zelenki, reżyseruje Agnieszka Glińska.

Mama jak zwykle wszystko rozumie. - Jest dla mnie wzorem kobiety. Nie krępowała moich wyborów: "Chcesz być niezależna, wybierz wolny zawód". Bałam się i cieszyłam, gdy jechałam do Warszawy na studia. Nie jestem dzieckiem szczęścia, za wszystkim stoi upór. Przecież można bez układów, nie po trupach. Warto tak żyć, żeby realizować marzenia. Kiedyś marzeniem była rola w zagranicznym teatrze. Składała oferty, chodziła na castingi. Komórka zadzwoniła podczas spaceru z rodzicami w Toruniu. Czy zagra emigrantkę, Słowiankę we współczesnej sztuce w teatrze Passion Machinę w Dublinie, główną rolę kobiecą? Jasne!

- Byłam już po dwóch "Kilerach", dość znana, a teraz rzucona na obcy grunt muszę przekonać do siebie na nowo. Ale pojadę bez obciążeń, w Polsce walczyłam ze swoim wizerunkiem komediowo-charakterystycznym, chciałam grać role dramatyczne. Małgorzata w wynajętym pokoju, bez ogrzewania, w trzech swetrach i rękawiczkach, 10 godzin prób dziennie. Łomnicki powiedział kiedyś: aktor nie ma prawa wyjść na scenę, jeśli nie powtórzy kwestii sto razy. A jeśli kwestia jest po angielsku, to ile razy trzeba? Porozwieszała wielkie płachty z tekstem. Codziennie pytała: - Będzie w teatrze sufler? - Będzie, będzie - uspokajali koledzy. Dzień przed premierą próbują w teatrze, nie ma suflera, po co ci, Gosiu, przecież znasz tekst. Pomyślała, albo umrę od razu, albo opanuję strach. Wybrała to drugie. Następnego dnia po premierze szła na miękkich nogach do kiosku, jakie będą recenzje, nigdy wcześniej tak jej nie zależało, żeby były dobre. Zależał od nich los tego przedstawienia. "Świetni irlandzcy aktorzy zostali niemalże przyćmieni przez subtelnie intrygującą obecność Małgorzaty Kożuchowskiej w roli Ani" - przeczytała.

- Wysłałam dyrektorowi Cieślakowi recenzje, odpisał: "Pasuję cię na aktorkę międzynarodową, twój dyrektor". Zdumiała mnie moja egzaltacja. Wracałam i płakałam z nosem przyklejonym do szyby samolotu, tak bardzo cieszyłam się, że wracam. A byłam tam raptem dwa i pół miesiąca. Odniosłam zwycięstwo nad sobą. I dużo się o sobie dowiedziałam. Inne marzenie: nagrać płytę. Lubi śpiewać, ma ciekawy głos, napisała teksty nowoczesnych piosenek o miłości. W ubiegłym roku pokazała się płyta Małgorzata Kożuchowska w futrze. - Może kiedyś do tego wrócę. Chwilami ma dosyć swojej dobrej Hanki. - Tęskniłam za rolą ziółka i proszę, dostałam propozycję od Feliksa Falka. W koronkowym staniku Małgorzata w scenie miłosnej z kochankiem. Jesteśmy na planie filmowym "Komornika". Wałbrzych, ponure stare kamienice, wąskie ulice, gołębniki na dachach ruder, pozostałości hałd. Zła miłość, zła, wyrachowana, żądna pieniędzy kobieta. Małgorzata w popielatych kozakach, włosy w lokach, całuje się z Andrzejem Chyrą w samochodzie. Twarda i cyniczna. Jak ona to robi, że nawet jej łagodne niebieskie oczy ciemnieją na czas gry.

W przerwie popija herbatę, sympatyczna i zadowolona: - Superrola - mówi. Jeszcze jedno z jej marzeń, które się spełniło. Ona z rodzicami podczas ubiegłorocznej audiencji z papieżem. Czyta encykliki Ojca Świętego, jest jej autorytetem. Podczas krótkiej chwili odważyła się powiedzieć mimo ściśniętego wzruszeniem gardła: "To, jaka jestem, zawdzięczam rodzicom i Ojcu Świętemu". Tata popatrzył na nią z dumą, sam zbyt wzruszony, by się odezwać. Oglądam zdjęcia Małgorzaty, roztańczonej i rozśpiewanej z kapelą górali. Pojechała na sylwestra do Chicago na zaproszenie Polonii. Tam znów spełniło się jej marzenie, nierealne marzenie nastolatki. Wszystkie wtedy kochały się w słynnym wokaliście Limahlu. I nagle ona jest z nim na tej samej scenie, gadają w windzie. Nie wymyśliłaby tego nigdy, nawet w snach. I nic, żadnej emocji. Gdyby to było dwadzieścia lat temu...

- Ciągle tam się śmiałam, nie umiem opowiadać dowcipów, ale spróbuję. Mój ostatni ulubiony, który stamtąd przywiozłam: Coś pędzi przez las, trzeszczą krzewy, wzbijają się tumany kurzu. Przeleciało. Leci znów. Przeleciało. Tupot, tumany. I trzeci raz. Kurz opada, pod krzakiem stadko zdyszanych jeży. Przywódca wychodzi przed szereg: Jak mustangi, jak mustangi!

Pędzimy samochodem. - Jak mustangi - śmieje się Małgorzata. Prowadzi szybko, czekają zdjęcia do serialu, szczęśliwa od tego pędu. - Żadnych dołów egzystencjalnych? A miłość? - Wierzę, że przyjdzie. Jaka? Nie wiem. Może będę miała własne dzieci, a jeśli nie, na świecie jest tyle niekochanych... Kiedy łapie mnie klimat na narzekanie, to szybko przywołuję się do pionu: jesteś zdrowa, masz zawód, który lubisz i który daje ci utrzymanie, ludzie uśmiechają się do ciebie. Umiem docenić to, co mam.

Na zdjęciu: Małgorzata Kożuchowska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji