Artykuły

Zakopane-Kalifornia-Zakopane

"Bawimy tu już blisko od dwóch tygodni i bawimy się dobrze pomimo deszczu, który jednak pozwala czasem odetchnąć i nacieszyć się górami. Zresztą Zakopane jest tak cudowne, że nawet niepogoda ma swój urok" - pisze Helena Modrzejewska z Zakopanego 14 czerwca 1879 roku do Marii Faleńskiej. Dodajmy, w Zakopanem nie tylko deszcz, również towarzysząca mu mgła czy śnieg skutecznie, i to w różnych porach roku, przesłaniają panoramę. A jeśli nawet góry łaskawie zabłysną pod słońcem, tak naprawdę cóż w nich niezwykłego. "Tyle krajów zwiedziłam, tyle cudnych widoków przesunęło się przed moimi oczyma w ciągu tych trzech lat" - kontynuuje pani Helena. No właśnie!, ,A jednak zbliżając się do naszych gór, serce jakoś żywiej biło, a wysiadłszy z wozu, miałam ochotę całować przemokłe mchy i kamienie". Najwyraźniej Modrzejewska sama trochę dziwi się sobie. I my sto trzydzieści lat później ośmielamy się podzielać jej samozdumienie. Oto polska aktorka wszech czasów, od trzech lat w Ameryce, z bazą w Kalifornii, buduje swoją światową karierę. A jednak będzie o Zakopanem myślała i starała sieje odwiedzać. Prawdą jest, że spędziła tam miodowy narzeczeński miesiąc z Karolem Chłapowskim. W trzy lata później odpoczywała w domu przewodnika Szymona Tatara Starszego albo Macieja Sieczki: przypisywała sobie nawet krew góralską, twierdząc, wbrew dokumentom, że ojcem jej był przyjaciel matki Michał Opid, z Beskidów się wywodzący. To wszystko ważne, ale Zakopane oznaczało kilkutygodniową podróż amerykańskim kontynentem, Atlantykiem i koleją przez Europę. A na zakończenie jeszcze spod krakowskich Sukiennic albo z Rynku Kleparskiego dwa dni krytą furmanką. Ale niewygoda to rzecz względna: mój znajomy, ongiś człowiek gór, nie wytrzymuje fizycznie pociągiem powyżej trzech i pół godziny, a więc tylko do Krakowa, i to bez większego opóźnienia.

Oczywiście Modrzejewskiej wolno wszystko, również pisać, że pragnie - zbliżając się do Tatr - całować mchy i kamienie. Chociaż w listach (bo nie w oficjalnej amerykańskiej autobiografii, jeszcze ponoć przejrzanej i poprawionej przez męża) wiele trzeźwej mądrości i ostrego dowcipu. Również autoironii, że oto jako przyszła babka zmieni się z motyla w poczwarę. Krytyka, który porównał ją do Wenus z Milo, posądza o krótkowzroczność i zarzuca mu obrazę greckich posągów. Potrafi też złośliwie dostrzec, że jeden z jej kalifornijskich gości nudzi się jak wesz w peruce. I wie, o czym mówi, była przecież aktorką prowincjonalną. A jednak z Tatrami coś jest na rzeczy. Jarosław Iwaszkiewicz, w końcu też światowiec, no, powiedzmy Europejczyk, świadczy, choć już bez aktorskiej przesady, w pół wieku później, jak to po nocy spędzonej w dusznym, hałaśliwym pociągu wychylił się przez okno "i oto już są owe góry Tatry najpiękniejsze na świecie".

Więc w tym swoim wytęsknionym Zakopanem będzie Modrzejewska między innymi zgodnie z zaleceniem doktora Kneippa biegać po mokrej (rosa, deszcz) łące. Zanurzać się w lodowatym górskim strumieniu, korzystać z ciepłych kąpieli w Jaszczurówce. Ale czy da się te lokalne wodne atrakcje porównać z oceanem w Kalifornii, a pamiętajmy, że Modrzejewska świetnie pływa. Wystarczy, to tak względem "naszych gór", oderwać na chwilę wzrok od nieskończonego Pacyfiku, co nie jest łatwe, by spojrzeć za siebie. Ale warto, bo tam śnieżny San Bernardino piętrzy się na jedenaście tysięcy stóp. A dalej jeszcze wiele wyższych i piękniejszych szczytów. Być może przez jakiś czas pobliskie kalifornijskie wzgórza i skały mogły się wydawać przeczulonej patriotycznie (wrócimy do tego) banalne i powtarzalne wobec panującego nad Zakopanem w towarzystwie Czerwonych Wierchów - Giewontu.

A właśnie, czy była na Giewoncie, tego nie wiemy. Weszła na Czerwony Wierch, tak się wówczas określało cały czterowierzchołkowy masyw. Od Hali Kondratowej pokonując swoim zwyczajem konno różnicę wzniesień między Zakopanem a Halą. I niewykluczone, że przetrawersowała Czerwone Wierchy aż od Doliny Kościeliskiej, ulubionego celu swoich spacerów na końskim grzbiecie, aż po Smreczyński Staw. Dla ambitniejszych turystek belle epoąue nie była wycieczka przez Czerwone Wierchy czymś wyjątkowym, zresztą miłośnicy gór pokonywali wówczas po kilkadziesiąt kilometrów dziennie, pionowe wspinanie w Tatrach dopiero się zaczynało. Ale Modrzejewskiej takie marsze mogły wydać się monotonne, wolała konne wyprawy. (Myślę, że współcześnie przesiadłaby się na górski rower). Więc zbliżała się ku Hali Gąsienicowej przez Skupniów Upłaz, drogą, którą zwożono rudę z odkrywkowych kopalni na stokach Kopy Magury. Oczywiście nie mogła tamtędy, według czyjegoś świadectwa, cwałować, przewodnik trzymał konia za uzdę, a kiedy trzeba, dama musiała zgrabnie zeskoczyć. Ale oczywiste, że

Modrzejewska dla pięknych widoków wybrała ten trudniejszy szlak: ścieżka Doliną Suchej Wody wiedzie dość monotonnie gęstym, wysokim lasem i dzisiaj z biegnącej tamtędy drogi też niewiele można zobaczyć. A z Hali Gąsienicowej, już uczęszczanym szlakiem, jechało się czy szło nad Czarny Staw. Dotarła też Modrzejewska konno w towarzystwie męża i z przewodnikami do Roztoki, a stamtąd do Morskiego Oka. Przejechała się furmanką dookoła Tatr, do Szmeksu. A z Zuberca pod Rohaczami wróciła forsownie wierzchem. Można powiedzieć, że była zapaloną sportsmenką. Ale w klasycznej rywalizacji między Zakopanem i Tatrami ważniejsze dla Modrzejewskiej było oczywiście Zakopane. Tatry tłem, piękną dekoracją, mówiąc jeszcze teatralniej - scenografią. A życie zakopiańskie kolejną odsłoną teatru jej życia.

I podczas gdy dalej toczy się w oszałamiającym tempie jej amerykańska kariera (w następnych latach przyjdzie europejskie, najważniejsze angielskie, szekspirowskie, taka wówczas kolejność, uznanie), wystawia sobie na Antałówce rezydencję, gdzie zamierza nabierać swoich niespożytych sił. Na otwarcie "Modrzejowa" w 1884 roku przybywa od Nowego Targu konno, w obcisłej amazonce. Konia okrywa czaprak indiański, czarny z czerwonym szlakiem. Towarzyszy Modrzejewskiej góralska muzyka, a w Poroninie i Zakopanem na jej cześć grzmi palba z moździerzy. Przed "Modrzejowem" czeka brama triumfalna. Tylko doktor Chałubiński, lekarz dobroczyńca, król Zakopanego, za sprawą którego egzotyczna wioska za górami i lasami będzie się przemieniać w modne uzdrowisko, jest tutaj podobnie witany. Niewykluczone, że był też reżyserem tego spektaklu, że król zadbał o królową, bo mówi się, że więcej uwagi poświęca Modrzejewskiej niż swojej trzeciej żonie. Była jego pacjentką, dzieli ich dwadzieścia lat różnicy, ale łączy Zakopane i staje się Modrzejewska częścią zakopiańskiego mitu. Z pewnością podoba się artystce to wyjątkowe, niepowtarzalne i niepowtórzone przedstawienie na jej cześć. Gra w nim główną rolę bez żadnych męczących prób. Nie jest kolejny raz Damą Kameliową, Adrianną Lecouvreur, Marią Stuart, Ofelią czy Lady Makbet zawsze w teatrze, choćby najpiękniejszym, ale tylko w teatrze. Na scenie zawsze pudełkowej, ograniczonej, z biletowaną publicznością. Ten wjazd był, używając współczesnego języka, widowiskiem live, eventem, w którym brali udział również przypadkowi, nieuprzedzeni widzowie. A Tatry służyły za dekorację z każdą minutą, podobnie jak słynna Painted Desert w stanie Nevada, inaczej oświetlone.

Już od granicy posiadłości Modrzejewska jechała wzdłuż podwójnego szpaleru góralek ze szkoły koronczarskiej. Widocznie zapadł zmierzch, bo dziewczyny trzymały w ręku zapalone pochodnie. W głównej sali "Modrzejowa" górale tańczyli, grali i śpiewali. Podobno tamże skomponował Paderewski swojego "Krakowiaka". Wspomina się też, że sama królowa pewnej nocy tańczyła z góralami i skakała przez ognisko, ale w Zakopanem, jak wszędzie, była również osobą poważną, pozytywistyczną. Szkoła koronczarska, którą założyła, wspierała i która istnieje po dziś dzień, nie zaspokajała społecznego temperamentu Modrzejewskiej: jeszcze podczas ostatniego pobytu w Zakopanem deklamowała na rzecz powstającego szpitala. Z kolei w duchu romantyzmu zaprzyjaźniła się ze Stanisławem Witkiewiczem, który, zamazując tyrolskie inspiracje, wymyślał narodowy styl zakopiański. Dzięki tej przyjaźni doszło też do niezwykłego, zdaniem niektórych brzemiennego w skutki dla kultury polskiej, wydarzenia. Oto Helena Modrzejewska i "Tatrzański Homer", bajarz i były zbójnik Sabała, zostali rodzicami chrzestnymi sześcioletniego już syna Witkiewicza, przyszłego Witkacego, odkrywcy narkotyku zwanego zakopianina.

Zakopane jest przez szereg lat stolicą Modrzejewskiej, tutaj znajduje się jej dwór, którego zwyczaje, obowiązki i przywileje poszczególnych dworzan pozostaną na zawsze strzeżoną tajemnicą. Podobnie jak wiele różnych spraw jej życia prywatnego, podczas gdy to sceniczne zostało drobiazgowo opisane i zrecenzowane. Na przykład jak to było z Sienkiewiczem. Już pod koniec ubiegłego dopiero co wieku twórcy uznali za konieczne stawiać rozstrzygające kropki nad i. Dlatego w Panu Tadeuszu Wajdy (nie Mickiewicza) Telimena, bo to jej, petersburskiej kokietki, inicjatywa, oczywiście przesypia się z Tadeuszem. Susan Sontag funduje Sienkiewiczowi i Modrzejewskiej ambitną scenę erotyczną, z której nic właściwie nie wynika, czyli była niepotrzebna, czyli - jak utrzymują wnikliwi biografowie Józef Szczublewski i Tymon Terlecki - raczej nie zaistniała. Podobnie jak z Chałubińskim, Witkiewiczem czy scenicznymi partnerami amerykańskimi: po prostu wydaje się, że Modrzejewska szczęśliwa w swoim niezwykłym małżeństwie nie miała raczej czasu i ochoty na kapryśne komplikacje podwójnego życia.

Natomiast w Ameryce rosła Zakopanemu kalifornijska rywalka. W nowym świecie nowa stolica Modrzejewskiej. Posiadłość nazwana na cześć Jak wam się podoba - Arden, w malowniczym kanionie Santiago. To miejsce wypatrzyli sobie Chłapowscy już po przyjeździe do Kalifornii i bardzo im się spodobało. W 1885 roku ziemia została zakupiona, a w cztery lata później Arden otwarto. Rezydencja w stylu kalifornijskim z ogrodem, ale także ziemia, po części urodzajna, która miała dawać dochód, a przynajmniej zmniejszać koszty utrzymania posiadłości. Lecz ani jako hodowcy bydła, ani jako plantatorzy państwo Chłapowscy, głównie Karol, ale Helena też się angażowała w gospodarstwo, sukcesu nie odnieśli. Natomiast te materialne trudności bardzo po amerykańsku oddalały ich od Zakopanego. Wpadali pod Giewont kiedy, jak to określała Modrzejewska, udało się "uciąć poloneza ku ojczystym brzegom", na parę tygodni najwyżej, i to bynajmniej nie co roku, jak sobie wcześniej wyobrażali. Mieszkali w Ardenie, często nie ruszając się stamtąd przez kilka miesięcy, i nie tyle działalność rolnicza była tego powodem, ile rzecz jasna kariera Heleny Modrzejewskiej, bo to jej powodzenie, także finansowe, pozwoliło utrzymać Arden, dom otwarty szerzej niż zakopiańska chałupa zwana Modrzejowem. Do Ardenu wciąż zjeżdżali goście z bardzo szeroko pojętej rodziny pani domu oraz liczni polscy i amerykańscy przyjaciele. Z Ardenu wyruszała Modrzejewska na niesłychanie intensywne, głównie amerykańskie tournee i tam, jak niegdyś do Zakopanego, wracała, aby nabrać sił, wyleczyć się z kolejnych chorób i niedomagań, nawet kontuzji, niby w jakimś gabinecie odnowy biologicznej. Leczył ją klimat, w którym, jak pisała, każda pora roku jest jak nasza wiosna. Wśród kwiatów całego świata - egzotycznych i dobrze sobie znajomych jak róże czy fiołki. Takich warunków nie znalazłaby w Zakopanem. Poza tym musiała być na miejscu w Ameryce, pod tym względem do dziś nic się dla europejskich artystów nie zmieniło. A zresztą, jak stwierdza w liście z Zakopanego, nie skarżąc się nawet, ciągle pada deszcz i nie może zobaczyć swoich gór, Giewontu, Łomnicy, Gerlachu. Zapewne miłych sercu, bo też pozostających w jakiejś ludzkiej skali. Ale faktycznie jakże się ma zapewne niepowtarzalny, kształtny nasz Gierwont do absolutnie pionowej na półtora kilometra wysokiej ściany El Capitan, co strzeże wejścia do Doliny Yosemite, po której obu stronach stoją owiane indiańskimi legendami skalne olbrzymy o niesamowitych kształtach. Choćby Half Dome, przecięta na pół kopuła jakiejś granitowej katedry. A wcześniej, po drodze do Yosemite podziwiane przez Sienkiewicza niebotyczne sekwoje: przy całym sentymencie do tatrzańskich świerków i jodeł na gór szczycie nie ma tu o czym mówić.

Modrzejewska zaprasza na wycieczkę do Yosemite angielską przyjaciółkę. W innym liście wspomina o grupie krewnych i znajomych, którzy napawają się Wielkim Kanionem. Jeżeli nawet sama nie odbyła żadnej z tych wypraw (wiadomo, że Chłapowski zwiedził Yosemite), to fizycznie i czasowo było to dla Modrzejewskiej całkiem możliwe. Chodziła i jeździła konno po górach, a góry mają wszędzie ze sobą tyle wspólnego, co ułatwia przyzwyczajanie się do nowego życia, zresztą w górach trzeba dosłownie krok po kroku podejmować górskie decyzje, na nostalgię nie ma zbyt wiele czasu. Ale Modrzejewska potrafiła również kontemplować urodę nowego świata. "Kalifornia jest piękna jak słońce" pisała i oficjalnie, konsekwentnie: "Resztę mojego życia zamierzam spędzić w Kalifornii".

Ale właśnie kiedy Kalifornia stała się codziennością, choć zachwycającą, kiedy zdecydowała, że do kraju na stałe nie wróci, bo tu mieszka jej syn z rodziną (wyjazd dla dobra dzieci miał się sto lat później stać popularnym powodem emigracji). Kiedy Polska nie była jej do niczego potrzebna, chyba od czasu do czasu tylko do patriotycznych wystąpień, zaczęła pojawiać się w Ardenie mała deszczowa ojczyzna - Zakopane. Której dochowała tęsknoty. "Za oknem miała żywe kwiaty Kalifornii, ale na ścianach Fałata, Chełmońskiego, Witkiewicza, Kossaka". Polskie typy, polskie pejzaże, a wśród nich zwracała jej uwagę "zakopiańska puszcza, w niej niedźwiedź", chociaż niedźwiedzie, ale typu grizzly stanowiły prawdziwy problem okolicznych gór. Pewnego dnia "strumień szumi

i zdaje mi się, że jestem w Zakopanem, bo nad stawem rosną świerki, któreśmy tam zasadzili. Są to odmienne świerki od zakopiańskich, ale zawsze świerki, a imaginacja chwyta się pomocy jak tonący brzytwy i przenosi mnie nieustannie do kraju". Albo: "Czasem mi się zdaje, że jestem w Zakopanem, tylko zapachu świerków brakuje i wykrzyku juhasów". Zakopane stało się dla Modrzejewskiej synonimem Polski. W Warszawie byli Rosjanie, cenzorzy, wścibscy dziennikarze, zawistne koleżanki. Zresztą kto lubi Warszawę. Mickiewicz tam nie był, Norwid, Chopin i Słowacki wyjechali przy pierwszej okazji. Krasiński uciekał stamtąd, jak mógł. Za to miał w Ardenie Mickiewicz swoje drzewo, Chopin aleję, a Słowackiemu budowano grotę. Co do Krakowa, domek w Krowodrzy nie sprawdził się Modrzejewskiej, więc nakazała plenipotentowi "niech pan sprzeda tę parszywą ruderę za pół ceny". Również "Modrzejów" w Zakopanem został sprzedany, a potem się spalił.

To dziwne, a może właśnie zrozumiałe, że zdobyta po tylekroć Ameryka przestała się Modrzejewskiej podobać. Za dużo tu wolności, za dużo dziwaków, wszystkim rządzi pieniądz - grymasiła w listach, zmęczona. A ona właśnie pieniędzy potrzebowała. Na Arden nieustannie zagrożony bankructwem, na tę swoją szkołę dla zakopiańskich dziewcząt i wiele innych dzieł, które wspierała.

Jadąc kiedyś do Zakopanego krytą furmanką (teraz dochodziła już tam kolej żelazna), być może myślała o podobnych wozach osadników, które przemierzały Dziki Zachód aż do Kalifornii. Stroiła konia czaprakiem w indiańsko-meksykański wzór. Czy Indianie i górale o rysach pociemniałych od słońca i wiatru nie byli w jej oczach krewnymi, dziećmi natury?

Oto w Ardenie powraca Zakopane, pamięć się dopełnia. Tym bardziej że w ostatnich latach życia Modrzejewska do Zakopanego już nie pojedzie, Arden musi sprzedać. I będzie miał rację Gombrowicz, kiedy napisze, że Polska jest wszędzie tam, gdzie sztuka polska. W twórczości Modrzejewskiej, również poświęconej Szekspirowi, w dziełach Sienkiewicza - globtrotera i obywatela rosyjskiego, który budował polski patriotyzm. W pracy Paderewskiego - polskiego artysty o światowym rozgłosie, niejako następcy Modrzejewskiej. W Krakowie, gdzie mieszkał nieznany światu trzydzieści lat młodszy od Modrzejewskiej Stanisław Wyspiański i ona pisała do niego - Mistrzu. Na szczęście uszanowano jej wolę (zawsze potrafiła postawić na swoim) i pochowano w Krakowie na cmentarzu Rakowickim). Tego samego życzył sobie Miłosz, ale nikt go już nie pytał o zdanie, uparto się, żeby leżał na Skałce, ponieważ ciemnogrodzianie awanturowali się przeciw takiemu pomysłowi. Padł ofiarą polityki, od której zawsze starał się trzymać na dystans. Szkoda. Helena Modrzejewska i Czesław Miłosz - byłoby to prawdziwie piękne, ze wszech miar godne Wyspiańskiej wyobraźni, wieczne sąsiedztwo.

Tekst wygłoszony w Muzeum Teatralnym w Warszawie na międzynarodowej konferencji zamykającej Rok Modrzejewskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji