"Nędznicy" na Wybrzeżu
Wymogi gatunku (pop-opera) zadecydowały o tym, że z czterotomowej powieści Wiktora Hugo twórcy Alain Boutalil i Claude Schonberg musieli wybrać węzłowe sceny i uprościć fabułę. Złożył się na nią logicznie skonstruowany ciąg scen prezentujących najważniejsze wydarzenia z życia głównego bohatera. Pozostaje niezmieniony problem konfliktu pomiędzy bezdusznym prawem, a prawem serca. Spektaklowi towarzyszyły niespotykane na polskich scenach okoliczności realizacji. Teatr Muzyczny w Gdyni obchodzi 30-lecie istnienia; zarówno sprawa praw wystawienia utworu za złotówki, jak i zdobycie nieodzownego sprzętu akustycznego przedstawiało ogromne trudności. Trudności spowodowane także tym, że pozycja jest nowa, grana w czterdziestu teatrach świata, wszędzie z aplauzem. Realizacja była możliwa dzięki życzliwości i pomocy wielu przedsiębiorstw oraz Ministerstwa Kultury i Sztuki. Obecność kompozytora i producenta C. Mackintosha na polskiej premierze miała cele nie tylko kurtuazyjne, ale była swego rodzaju kontrolą kształtu i jakości przedstawienia. Kompozytor nie darmo określił dzieło jako pop-operę, bowiem cały spektakl jest śpiewany, bez scen mówionych. Muzyka, daleka od awangardy, bazuje na tradycji operowej, a więc arie-songi, duety, ensemble, chóry, melodyka typu romantycznego, w warstwie orkiestrowej zastosowanie motywów przewodnich, scalających fabułę muzyczną. Kompozytor stawia solistom wymagania równe operowym, także w skali głosu. Nie ma tu łatwych melodyjek wpadających w ucho. Muzyka przejmuje często rolę ilustracyjną, tworzy i dopełnia nastrój. Niestety, w zespole Teatru Muzycznego nie ma dobrej obsadv na tyle partii, ilu wymagają "Nędznicy". Jedynie Andrzej Słabiak - Javert dysponuje głosem o ciekawej barwie i wystarczającym wolumenie, jak i ekspresją aktorską. Postać skonstruowana przez niego jest żywa, prezentuje pełną skalę uczuć. Jedną z najbardziej widocznych postaci był Thenardier, którego odtwarzał Piotr Gulbierz. Jego śpiew ujmuje naturalnością i czystością intonacji, natomiast ekspresja ruchowa (duże brawa dla twórcy ruchu scenicznego Wojciecha Misiuro) wsparta warunkami scenicznymi i znakomitą charakteryzacją decydowały o kreacji aktorskiej. Wzruszające epizody roli Eponiny wykorzystała Katarzyna Cygan, najlepsza z kobiecej obsady. Zaskoczeniem dla widza stała się rola Gavrocha: nastolatek Kacper Kuszewski wykazał nieomylne poczucie rytmu, pewność i czystość w śpiewie, niezależność od dyrygenta. Intuicyjne aktorstwo tego chłopca zasługuje na uwagę. Krzysztof Stasierowski w głównej roli Jeana Valjeana nie ukazał przemiany psychologicznej bohatera, który z upodlonego galernika staje się czującym człowiekiem. Postacie Cosetty i Mariusza wypadły blado. Ozdobą przedstawienia był chór, mocna strona gdyńskich spektakli. Scenografia Łucji i Bruna Sobczaków wykracza poza ilustracyjność, tworząc klimat spektaklu, idąc nawet w kierunku symbolu, jakim jest barykada oddzielająca walczących o wolność od ciemiężycieli, tym bardziej, że dzięki scenie obrotowej możemy ją oglądać z obu stron. Scenografia została wzbogacona efektami pirotechnicznymi, gra światła oraz wykorzystaniem wszystkich możliwości technicznych, jakimi dysponuje gdyński Teatr Muzyczny. Nie w pełni sprawdzili się realizatorzy dźwięku obsługujący nową aparaturę. Orkiestra była zbyt głośna, często przygłuszała śpiewaków.
Pomimo pewnych niedociągnięć niewątpliwą zasługą Jerzego Gruzy jest prezentowanie polskiej widowni modnego, wartościowego i znanego w świecie repertuaru z dziedziny teatru muzycznego. Tym bardziej, że reżyserska wartość spektaklu jest bardzo wysoka, szczególnie w scenach zbiorowych. Niedosyt pozostawia papierowość niektórych postaci, które nie podlegają ewolucji, są jednowymiarowe. Jednak całość jest znakomicie skonstruowana; reżyser potrafił doskonale akcentować węzłowe punkty przedstawienia, co było widoczne w spontanicznych reakcjach publiczności.