Artykuły

Najsłabsze ogniwo trylogii

"Deszcze" w reż. Anny Wieczur-Bluszcz w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy. Recenzja Leszka Pułki w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

"Deszcze" miały zamknąć dramatyczną historię współczesnych dziejów Legnicy. Po legendarnej "Balladzie o Zakaczawiu" oraz ciekawych "Wschodach i zachodach miasta" okazały się najsłabszym ogniwem trylogii.

Pomysł, aby deszcz - podobnie jak w liryce Baczyńskiego - jakoś nas w historii obmył, oczyścił, ożywił był przedni. Ale za sprawą Krzysztofa Bizio i Tomasza Mana, którzy nie napisali dramatu, lecz zarys scenariusza telenoweli - coś jakby "Dom" w ekstrakcie - oglądaliśmy raczej mżawkę niż deszcz.

Pomysł, aby o epoce opowiadali lokatorzy tego samego mieszkania - choć od czasów "Wspólnego pokoju" nie nowy - wydawał się nośny. Koncentracja ludzi w ciasnej przestrzeni uwyraźnia psychikę, pozwala na skróty narracyjne, kumuluje energię zdarzeń. Tak być powinno. I tak było, lecz tylko w pierwszej scenie.

Bohaterowie "Deszczów", pojawili się w czarnym sześcianie muślinu rozwieszonego na scenie przez Ewę Beatę Wodecką. Piękna kobieta na inwalidzkim wózku, niegdyś aktorka w Breslau i były kapitan nie bardzo radzą sobie z kalectwem kobiety. Ona żyje snami o teatrze. On ucieka od bolesnej teraźniejszości w świat marzeń - zostaje hodowcą magnolii. Już tylko tak może wpływać na piękno świata. Ładna metafora wygasłej miłości. Podobał się Paweł Wolak, próbujący stylowo strindbergizować postać człowieka złamanego.

Ten klimat spowolnionych namiętności, goryczy, kryzysu wartości gaśnie w okamgnieniu, gdy na scenę wkracza Przemysław Bluszcz. Najpierw jako major upodlający swego dawnego kapitana. Potem płaczliwy kapral ujawniający prawdę o śmierci młodego pacyfisty. To znów cyniczny do bólu zębów partyjniak. Wreszcie sztywniejący od wódy sędzia z czasów Solidarności. Zawsze z twarzą-maską, z ciałem-manekinem. Groteskowy potwór zakrzykujący próby psychoanalizy.

Wydaje się, że takie ustawienie tej superpostaci o wielu obliczach, swoistego maga historii postaci swoistego niepotrzebnie spłaszczyło i tak banalny scenariusz Bizi i Mana. "Deszcze" mogłyby być próbą dramatu psychologicznego, gdyby nie stereotypowe do bólu zębów role. Dyrektor-akowiec besztany przez partyjnego aktywistę jest równie drewniany jak sierżant niemieckiej armii przekonujący się, że hitlerowcy mordują każdego przeciwnika reżimu, nawet rodaków. Także solidarnościowy bohater, którego dramaturdzy mogli po prostu "odpisać" z rzeczywistości, jest tylko atrapą politycznego easy ridera.

Miało być błyskotliwie, wyszło nudnawo i płasko. Wzbudzenie przekonania, że wielka historia czasem wpływa na nasz los naprawdę nie wymaga 80 minut klarowania. Mnie wystarcza jedno zdanie, fotografia czasem anegdota. Justyna Pawlicka, Katarzyna Dworak, Bogdan Grzeszczak, Bata Majka, Lech Wołczyk, Ewa Galusińska, Tadeusz Ratuszniak, Małgorzata Urbańska i Tomasz Radawiec nie mieli czego grać. Więc zagrali stereotypy w dramacie z drugiej ręki. Szkoda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji