Naga prawda czy ozdobiony fałsz?
24 września poniedziałkowy Teatr Telewizji przedstawił sztukę Tadeusza Różewicza "Do piachu" w reżyserii Kazimierza Kutza. Obejrzałem ten spektakl do końca, choć z największym samozaparciem, a potem zatelefonowałem do kilku znajomych i przyjaciół, by skonfrontować własne wrażenia. Okazało się jednak, że nie znalazłem żadnego rozmówcy.-"Wyłączyłem telewizor po pięciu minutach"-oświadczył pewien wybitny filozof, profesor UJ. - "W ogóle tego nie oglądałem. Wysłuchawszy przed spektaklem wypowiedzi Jana Józefa Szczepańskiego, Mieczysława Porębskiego, samego Autora i Reżysera, pomyślałem sobie, że skoro aż taki areopag musi usprawiedliwiać i tłumaczyć coś, co powinno bronić się samo, to pewnie będzie to straszliwa chała" - zarechotał znany poeta starszego pokolenia. Zaś czołowy poeta młodszej generacii wyznał, że Różewiczowski nihilizm nuży go okrutnie - że więc zdołał wytrwać przed ekranem może pół godziny. Zebrawszy takie i tym podobne recenzje z kręgów intelektualno-artystycznych (m.in. od świetnego artysty fotografika, doktora historii i znakomitego publicysty), usiłowałem sobie wyobrazić reakcje tzw. normalnych widzów, którym w porze "największej oglądalności", zaraz po Wiadomościach, zaoferowano rzecz - mówiąc oględnie - tak kontrowersyjną, zrealizowaną notabene za społeczne, a więc ich również, pieniądze.-"Cóż za straszliwe świństwo!" - powiedział mi nazajutrz, z płaczem prawie, weteran AK i NSZ, wieloletni lokator stalinowskich więzień.
Prowadząc od lat działalność recenzencką, nie zwykłem wspierać się ocenami publiczności-kinowej, teatralnej czy telewizyjnej. Pisywałem też często w opozycji do powszechnych, czy ustalonych w jakichś kręgach, opinii. W tym jednak przypadku odwołanie się do szerszego, społecznego odbioru wydaje mi się w pełni celowe. Nie dlatego, że sztuka Różewicza jest "obrazoburcza" i "szarga narodowe świętości'', ale dlatego że jest bardzo niedobra artystycznie i tendencyjna, że nic prawie z owego szargania - moim zdaniem-nie wynika; poza, oczywiście, prowokowaniem i szokowaniem widza, budzeniem obrzydzenia estetycznego oraz ranieniem dość delikatnych uczuć.
"Do piachu" ma długą historię. Różewicz pisał ten niezbyt obszerny tekst w ciągu siedemnastu aż lat (!)-od 1955 do 72 roku. Zdołał go wydrukować w "Dialogu" w 7 lat później, a wkrótce potem doczekał się również wystawienia tej sztuki w Warszawie przez Tadeusza Łomnickiego. Przedstawienie to jednak zostało zdjęte z afisza z powodu gwałtowanych protestów. Czyich? Czyżby partyjnych "partyzantów"? Nacjonalistów i szowinistów? Tadeusz Drewnowski, który z uporem godnym lepszej sprawy bronił przed dwoma laty na łamach "Dialogu" (nr 11-12/1988) problematycznych wielce wartości owej sztuki, napisał cierpko, że "również nowo powstała opozycja odkryła, że to sztuka antyakowska".
Załóżmy, że ta ironia jest uzasadniona, że "Do piachu" jest kontrowersyjnym arcydziełem i że w konfrontacji z szeroką opinią społeczną rację ma Różewicz oraz grono zagorzałych entuzjastów jego twórczości dramatycznej, do której ja na przykład mam nieporównanie więcej zastrzeżeń, aniżeli do jego poezji, w części rzeczywiście znakomitej. Czy jednak takie przypuszczenie usprawiedliwia dostatecznie decyzję reżysera Kazimierza Kutza i kierownictwa naszej telewizji, by teraz - w warunkach odzyskanej wreszcie wolności- narzucać najbardziej masowej widowni coś, o czym z góry wiadomo, że może zostać zaaprobowane przez garstkę zaledwie "wtajemniczonych" amatorów. Nastawienie takie uznać trzeba za relikt minionej epoki, za przejaw kompletnego nieliczenia się nie tylko z wrażliwością i oczekiwaniami milionów widzów, ale również z ich możliwościami odbioru, z zupełnym brakiem przygotowania do należytego zrozumienia takiego utworu - gdyby istotnie było to arcydzieło. Wychowywanie i kształcenie w ten sposób masowego odbiorcy przynieść może wyłącznie efekt całkowicie sprzeczny z zacnym - nie wątpię - założeniem artystów i ambitnych pedagogów społecznych. Efektem będzie po prostu całkowita konfuzja i dezorientacja - poznawcza, etyczna i estetyczna. Przed telewizyjnym spektaklem "Do piachu" Kazimierz Kutz zawyrokował patetycznie przed kamerą, że naród, który "mieni się być kulturalnym", dopiero po raz drugi od czasu powstania tej sztuki, ma sposobność zapoznać się z jej nadzwyczajnymi wartościami. Powiedzmy, że to prawda. Dlaczegóż jednak reżyser mający poczucie społecznej misji nie realizuje jej za własne lub czyjeś, prywatne pieniądze, a także w sposób respektujący inność przekonań i odmienność gustów swych "niekulturalnych" rodaków? Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby po podjęciu takiej próby-w jakimś niezależnym teatrze lub wytwórni filmowej - na arcydziele tym zrobił wielką furorę i kasę. Proszę łaskawie spróbować.
Wróćmy jednak do tekstu i do telewizyjnego spektaklu. Wspomniany Tadeusz Drewnowski tak oto streścił "akcję" dramatu Różewicza: "Do piachu... tym różni się od paru poprzednich sztuk, że przywraca obciętą nogę. Sztuka zawiera coś w rodzaju akcji, którą, da się streścić. Mianowicie trzej partyzanci wyprawili się na bandziorkę: splądrowali plebanię i nie pozostawili w spokoju starej księżej gospodyni. Ponieważ wiadomość o napadzie dotarła do województwa, dwaj z nich, stare wygi, Marek i Bury, zbiegli z lasu. Pozostał Waluś, którego- choć się wypierał, że miał coś do czynienia z gospodynią - aresztowano, trzymano w budzie lub włóczono na postronku, a wreszcie-na mocy zaocznego wyroku rozwalono..."
W rzeczywistości akcji tu prawie nie ma, bo dowiadujemy się o niej pośrednio, zaś porównanie oryginalnego tekstu z realizacją Kutza pokazuje, że adaptacyjne zabiegi reżysera (m.in. usunięcie Prologu) nie całkiem wyszły temu niedobremu dramatowi na dobre. Złagodziły wprawdzie jego wyraźnie antyakowską, klasową, nie pozbawioną sympatii do komunizmu, wymowę, ale spotęgowały wulgarność dialogów, wyostrzyły wszystkie skatologiczne drastyczności oraz zatarły dramaturgiczną czytelność niektórych fragmentów.
Tadeusz Łomnicki napisał w 1979 roku, że "Do piachu" nie jest sztuką polityczną, a jedynie protestem przeciwko okropnościom wojny i że Różewicz przejmująco pokazał tu tragizm bezbronnej ofiary przemocy, prostaczka Walusia. Gdyby to była prawda, nie szydziłby chyba tak zjadliwie z "AKA" i z Narodowych Sił Zbrojnych (zwłaszcza w Prologu), nie przeciwstawiałby- wedle najbardziej obiegowego stereotypu komunistycznej propagandy- oficerów, obcych klasowo, prostym żołnierzom, ani nie parodiowałby antysowieckiej pogadanki w lesie niejakiego Kilińskiego. Nie czyniłby tego w sposób sugerujący, że wyobrażenia akowców na temat komunizmu i Sowietów były skrajnie prymitywne, a więc chyba nieprawdziwe... Fakt, że za Kilińskim skrywa się sam Różewicz sugeruje raczej, że owa autoironia jest rodzajem swoistej ekspiacji za własne "błędy i wypaczenia" z okresu akowskiego epizodu w biografii Autora. Jeśli zaś chodzi o prymitywny antykomunizm, który go po latach tak razi, to warto przypomnieć opinię Aleksandra Wata - w "Moim wieku" przyznał on, że wyobrażenia o ZSRR przeciętnego kołtuna polskiego z okresu międzywojnia trafiały w samo sedno i że subtelni intelektualiści lewicowi doszli do tego samego, ale dopiero po osobistym doświadczeniu łagrów.
Zostawmy jednak politykę i wróćmy do sztuki. Jeśli nawet przyjąć, że Różewicz opisał wiernie autentyczny, znany z autopsji przypadek (choć jak słyszałem, zaprzeczają temu na piśmie członkowie jego oddziału), pozostaje kwestia artystycznej wartości tejże dokumentacji. Otóż w moim odczuciu wartość ta jest bliska zeru. "Do piachu" jest wyjątkowo wulgarnym chwilami czysto skatologicznym opisem i nikt mnie nie przekona, że jest to właściwy sposób przedstawiania okropności wojny. Nie łaknę jakiegokolwiek upiększania jej w sztuce, ale też nie myślę, by prawdę artystyczną można było osiągnąć poprzez skrajny naturalizm i najdrastyczniejszą dosłowność. Co więcej jestem przekonany, że tutaj właśnie wszelka sztuka się kończy.
Niestety, tego rodzaju podejście stało się nieznośną manierą znacznej części współczesnych dokonań twórczych. Traktować więc je trzeba jako przejaw artystycznego konformizmu, a nie odwagi, niezależności czy oryginalności. Nieustanne zajmowanie się na scenie, na ekranie, w literaturze-pod pozorem odkrywania prawdy o człowieku-sekrecją gruczołów dokrewnych, trawiennymi funkcjami organizmu etc. jest, poza wszystkim, okropnie już nudne. Ciągłe taplanie się w błocie, w krwi, śluzie, fekaliach i słownikowym rynsztoku przestało pełnić jakiekolwiek funkcje poznawcze czy artystyczne, a służy jedynie sprowadzaniu wszystkiego do parteru lub raczej-do sutereny. Dlaczegóż niby ta najprawdziwsza prawda o czymkolwiek miałaby być zawsze mroczna i ohydna? Powtarzane wciąż bezmyślnie frazesy o potrzebie demitologizacji historii, odpatetyzowania przeżyć czy odbrązawiania ludzi dają jeden niewątpliwy efekt - prowadzą do ogołacania świata z wszelkich autentycznych wartości, które przecież jednak istnieją. Drewnowski pisze, że Różewicz broni "wartości zerowych" - ale cóż to znaczy? Jego spóźniona antybohaterszczyzna i protest przeciwko wojnie sprowadza się w sumie do żalu nad brutalnym przerwaniem fizjologicznych funkcji organizmu nieszczęsnego Walusia. Nie należy tego lekceważyć, ale to trochę za mało jak na odkrywanie prawdy o człowieku, o wojnie, o sensie i bezsensie partyzanckich walk sprzed półwiecza.
Adaptacja Kutza nie wnosi tu nic istotnego poza właściwą temu reżyserowi stylizacją niektórych partii "na ludowo" - w guście siermiężno-lirycznym. Ponieważ jednak eksponuje on zarazem fizjologię, a zwłaszcza obscena, efektem jest zgrzytliwy dysonans estetyczny, poczucie sztuczności, sztucznej dekoracyjności, wrażenie - przyozdabiania ściekowego kanału. Rzekomo naga prawda strojona jest tu ciągle w ozdobne, stylizowane łachmany. W pochwalnej recenzyjce tego spektaklu w "Gazecie Wyborczej" Anna Schiller napisała, że i tym razem powinni zaprotestować nacjonaliści. Zostałem więc już z góry odpowiednio zakwalifikowany. Żeby jednak nie dać zbytniej satysfakcji tym, którzy tylko czekają na polemiczną wrzawę wokół "artystycznych skandali", dodam jeszcze, że uwagi te skreśliłem przede wszystkim z potrzeby poruszenia paru kwestii ogólniejszych, dla których telewizyjny spektakl "Do piachu" stał się dogodnym punktem wyjścia. Bo o samym tylko owym przedstawieniu nie byłoby warto w ogóle rozprawiać.