Artykuły

"Paternoster"

To przedstawienie zdążyło już obrosnąć legendą - i może dlatego rozczarowuje tych, co oglądali je po raz pierwszy dopiero na VII Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Co prawda niektórzy krytycy zastrzegali się, że ich wysoka ocena dotyczy nie sztuki lecz jej realizacji scenicznej, tzw. przeciętny widz nie oddziela jednak tekstu od jej kształtu scenicznego a teatr jest przecież nie dla profesjonalistów. Sztuka Helmuta Kajzara, "Paternoster" młodego reżysera o wylansowanym już nazwisku, robi wrażenie jakiegoś dziwnego a kunsztownego dzieła sztuki ceramicznej, które ktoś rozbił młotkiem na drobne kawałki. I tylko z niektórych kawałków można domyślać się całości, każdy domysł będzie jednak tylko hipotezą. Jerzy Jarocki posklejał te kawałki ale stworzył z tego rzecz chyba inną niż autor, a ta "inność" dotyczy zarówno rangi artystycznej jak i samych treści dzieła. Przez "rangę artystyczną" rozumiem tu wysoki kunszt organizacji materiału - przypomnijmy: "materiału" w kawałkach, w proszku, bo jak już wielokrotnie pisano, "Paternoster" jest właściwie luźnym scenariuszem - jego dramatyczne zdynamizowanie ale przede wszystkim organizację i dynamikę ruchu na scenie, i o jest wysokiej klasy robota teatralna. Tylko - czemu to wszystko służy? co to ma wyrażać? Umowny "bohater" Kajzara, Józio, który po latach - przekształcony, zmieniony - wraca do domu, a właśnie na zderzeniu tego powrotu z tym "zastanym" zbudowana jest cała sztuka, jest postacią tak anemiczną, nijaką, statyczną (ma tylko jedną scenę w przedstawieniu najlepszą; w dramatycznym crescendo przekazana przez Bogusława Kierca jego dojmująca spowiedź), że pozostajemy do końca obojętni na jego losy pokazane czy też zrekonstruowane przez reżysera i aktora z rozbitych autorskich skorup. Nic zresztą nas nie angażuje w tym przedstawieniu, jakąś - dużo lichszą literacko - odmianę Boże wieżowej "Kartoteki". Podziwiamy od czasu do czasu którąś ze "skorup", zafascynuje nas od czasu do czasu jakaś scena (jak ta "rekonstrukcja retrospekcji" z obozowym apelem), zaskoczy jakieś świeże skojarzenie (też z tej samej retrospekcji - odniesienie do błogosławionego Ojca Kolbego) - ale nęka nas bez przerwy ta jedna myśl: czy warto? Czy warto było tak mozolnie sklejać te rozbite skorupy, skoro z góry wiadomo, że najkunsztowniej nawet złożone z nich naczynie jest wewnątrz puste?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji