Artykuły

Wrocławska wizyta

Z dłuższą wizytą zjechał do Warszawy wrocławski Teatr Współczesny imienia Edmunda Wiercińskiego. Ponieważ na gościnne przedstawienia było dość łatwo się dostać, więc siłą rzeczy wizyta ta nie odbiła się szerokim echem. A szkoda, bo była pouczająca.

Goście z Wrocławia zaprezentowali na scenie Teatru Żydowskiego trzy sztuki: "Paternoster" Kajzara, "Szczęśliwa przystań" Ardena i "Chryję" Radiczkowa. O pierwszej z nich pisałem już na tych łamach obszernie przy okazji Warszawskich Spotkań Teatralnych, na których była prezentowana. Podkreślałem wtedy maestrię scenicznej roboty Jerzego Jarockiego, który z interesującego, lecz debiutanckiego - ze wszystkimi tego wadami - utworu Helmuta Kajzara zrobił fascynujące widowisko, konsekwentne i przemyślane w każdym szczególe, wręcz modelowy przykład wywiązania się z obowiązków jakie teatr ma (a raczej miewa) wobec literatury.

Pod adresem "Szczęśliwej przystani" znacznie trudniej będzie wystosować tyleż komplementów. Jej autor, John Arden jest dramaturgiem - co się zowie - modnym. Zamieszczony w programie kalendarzyk jego twórczości pokazuje, że mniej więcej dwa razy do roku odbywała się w Anglii premiera jego tych dramatów przeniknęły i do nas. "Ostatnie dobranoc Armstronga" wystawiono w Gdańsku. "Taniec czarnego sierżanta" w Teatrze Ziemi Mazowieckiej w Warszawie, no a "Szczęśliwą przystań" we Wrocławiu. Nie znam tamtych sztuk, ale żywię pewną podejrzliwość wobec modnych dramaturgów, a "Szczęśliwa przystań" wydaje się ją uzasadniać.

Mówiąc po prostu, myślowa zawartość tej sztuki jest dość miałka, a przemyślenia autora na temat starości - nieświeże. T. S. Elliot (obficie cytowany w programie "Szczęśliwej przystani") te same problemy wyraził w kilkunastu wierszach, i to znacznie lepiej. W dodatku "Szczęśliwa przystań" napisana jest według prostego klucza dramaturgicznego, wykorzystującego efekty z bardzo niegdysiejszej awangardy. Zresztą te wszystkie cechy - jak sądzę - w znacznej mierze decydują o tym, że Arden jest właśnie modny Łatwe, dobrze przetrawione myśli, nie nowy, ale w miarę "nowoczesny" sposób konstruowania dramatu - to wszystko jest miłe w odbiorze i daje widzowi dobre samopoczucie obcowania z nowoczesnym teatrem.

"Szczęśliwa przystań" pretenduje do roli nowej trawestacji mitu faustowskiego. Szkopuł tylko w tym, że widz zostaje o tym poinformowany na początku ustami jednego z bohaterów, i tak już jest do końca. Dość to nieskomplikowany sposób trawestacji mitów. Andrzej Witkowski wyreżyserował "Szczęśliwą przystań" dokładnie według zaleceń autora, a więc z całym balastem jego "nowatorskich" pomysłów. Prawdę powiedziawszy, bardziej interesujący wydaje się ten kierunek poszukiwań, jaki zasygnalizował Franciszek Starowieyski w projektach kostiumów pensjonariuszy Domu Starców "Szczęśliwa przystań". Reżyser wolał jednak pozostać przy wymyślonym przez Ardena podziale na konwencje i każdy z pomysłów i efektów był w tym wszystkim bytem w sobie dla siebie.

Nie sposób nie docenić wysiłków zespołu aktorskiego, bo "Szczęśliwa przystań" to - przynajmniej dla grupy aktorów - praca prawdziwie kaskaderska. Ale podejrzewam, że "Szczęśliwa przystań" jako całość należy do kategorii utworów, które dosadnie scharakteryzował prof. Aleksander Bardini: "Ich głębia przypomina rzekę, która sięga po szyję - kiedy stanąć na głowie".

Zupełnie innego rodzaju sztuką jest "Chryja" bułgarskiego pisarza Jordana Radiczkowa. "Chryja" nie rości sobie praw do roli filozoficznego uogólnienia. Autor - ponoć bardzo w swoim kraju popularny - sięga tu do formy ludowej opowieści, ale do smaku dodaje szczyptę nowomodnej symboliki i niejasności. Jest w "Chryi" parę świetnych scen, pomysłów, dialogów, ale jest i wiele mielizn. Opowiadana przez kolejnych bohaterów ciągle ta sama historyjka o lisie i chłopie jest albo za długa, albo za mało zindywidualizowana w ustach poszczególnych postaci. W końcu rzecz cała zaczyna nużyć, chociaż zaczęła się od ciekawego i śmiesznego pomysłu.

Tytułowa "Chryja" ze sztuki Radiczkowa należy do tej kategorii symboli, których nikt nie potrafi zdefiniować, ale które wszyscy rozumieją. W moim odczuciu "Chryja" stanowi wydarzenie, mające wpływ na losy wszystkich ludzi naraz, ale na każdego w inny sposób. Jest to jednak interpretacja trochę naciągnięta, bo w samej sztuce rzecz wygląda jeszcze bardziej mętnie. W każdym razie udało się Radiczkowowi skreślić w "Chryi" parę wyrazistych typów ludzkich i zawrzeć parę prostych, lecz wartych powtarzania prawd o człowieku. Zdawać by się mogło, że to samo robi mocno przed chwilą krytykowany John Arden. Zgoda - ale o ile bardziej pretensjonalnie! "Chryja" uzyskała efektowną formę sceniczną głównie dzięki świetnej, znakomicie funkcjonalnej scenografii Franciszka Starowieyskiego. Wiele uznania należy się też wykonawcom (zespół prawie wyłącznie męski, z Edwardem Lubaszenką, Henrykiem Hunką i Jerzym Z. Nowakiem na czele).

Wizyta Teatru Współczesnego pozwoliła zorientować się w zróżnicowanym repertuarze tej interesującej sceny. I - przy wszystkich zastrzeżeniach - zastanowić się nad tym repertuarem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji