Artykuły

Szekspir przewrotny

Tak jak sprzeczne sądy wciąż jeszcze krą­żą na temat samej osoby Szekspira oraz o jego prawdziwych i nieprawdziwych dramatach - tak również i tragikome­dia "Cymbelin" budzi wśród znawców spore wątpliwości. Nie wdając się tu w zbyt szczegółowe, a sądzę, że dla współczesnego odbiorcy raczej mało znaczące, analizy - warto przede wszystkim zastanowić się nad sprawą chyba najważniejszą dla nas już w obliczu faktu na scenie: - co skłoniło teatr do zaprezentowania właśnie "Cymbelina" współczesnej widowni? Odpowiedzi mogłoby być kilka. Po pierwsze - osoba autora. Szekspir nie starzeje się tak szybko w teatrze, jak wielu innych - nawet znacznie młodszych od niego klasyków drama­turgii światowej. Nie starzeje się, albowiem zdo­łał w twoim dorobku twórczym zawrzeć wy­starczającą ilość (i jakość) spiętrzeń namiętno­ści ludzkich, konfliktów moralnych i politycz­nych, bystrą obserwację obyczajowości - któ­rej treści, przy zmiennych formach życia od jego czasów po dzień dzisiejszy - korespondują z naszą na nie wrażliwością, czy wreszcie - w znacznej części swych dzieł umiał przedsta­wiać mechanizmy rządzące społecznością i jej władzą. Ba, potrafił nam przekazać własne i cu­dze, ale spożytkowane przez osobistą zdolność logicznego myślenia - prawdy filozoficzne, któ­re nadal zmuszają do zadumy nad ludzkim (i nie tylko ludzkim) losem. Oczywiście, trzeba tu - acz z pewnym zawstydzeniem wobec prób odmykania otwartych dawno drzwi - przypomnieć, że najczęściej ton satyryczny, kpiarski i błazeński - dopomagał Szekspirowi pokonywać nie tylko drażliwości społeczno-politycznej te­matyki utworów, ale i magiczną barierę czasu na przestrzeni, bądź co bądź paru ładnych stu­leci.

Po drugie - należałoby wziąć pod uwagę także i to, że owa sztuka bywała i bywa chyba najmniej grana na scenach. Daje zatem więcej pola do popisu, aniżeli bardziej znane i chętnie opracowywane "na nowo"- tzw. wielkie drama­ty wielkiego Stratfordczyka. Nie oznacza to, rzecz jasna, jakichś z góry wyspekulowanych prób degradacji "Cymbelina". Nawet, gdyby ta­kie sądy o "Cymbelinie" utarły się wśród więk­szości uczonych szekspirologów. Gdyż wbrew wszelkim pozorom - broniłbym "Cymbelina", jako tragikomedii przekornej wobec dostojnie klasycznych, poprzednich - i przyjmowanych jako bardziej znakomite - serii dramatów, kro­nik historycznych, czy monumentalnych ko­medii.

Fakt, że "Cymbelin" powstał w ostatnim okresie twórczości pisarza - może świadczyć dwojako o jego wartościach artystycznych i filozoficznych. Najpopularniejszą wersją jest, jak zwykle w takich przypadkach, pogląd - że u s t a r e g o Szekspira wystąpiły po prostu obja­wy zaniku sił twórczych. A ponieważ sztuka wykazuje rozwichrzenia wątków fabularnych, ustawiczne zmiany miejsca akcji, brak głębszej podbudowy w psychologii większości postaci scenicznych, przemieszanie osób rzeczywistych z figurami senno-mitycznymi, czy - schowaw­szy na koniec argumenty najcięższej wagi - uproszczenia oraz zbanalizowanie intrygi - tym łatwiej można "Cymbelina" zaliczyć do potknięć starczych dramaturga, który przyzwyczaił swoich entuzjastów do mistrzostwa warsztato­wego Hamletów, Otellów, Henryków i Ryszar­dów.

Całkowita odmienność "Cymbelina" - nawet z jego niby-słabościami, chaotycznością i odstępstwem od obowiązujących podówczas prawideł budowania drama­tu - musiała przyczynić się do pewnej dezo­rientacji i spowodować zamęt w ustalonych już opiniach o klasyku. Ale jednocześnie, gdyby nie trzymać się starych i wygodnych szlaków - można by spojrzeć na tworzywo "Cymbelina" od innej strony: gdzie pozorne sła­bości zamieniają się w nową siłę wyrazu sce­nicznego. I oto stary wyga, majster teatralny - wyłamuje się z własnych i obowiązujących dla swej epoki - tradycji. Szuka zaskakujących, bliskich szokowi dla współczesnych mu ludzi - rozwiązań dramaturgicznych. Staje się na sta­rość - awangardzistą...

A więc nie skleroza, nie twórcza niemoc ani wyjałowienie - powodują powstanie "Cymbe­lina" - lecz świadomy zamysł pisarza w pełni sił, poparty całym bogactwem doświadczeń. 1 przeczuciem konieczności operowania innym od dotychczasowego, językiem teatru. Obrawszy ten punkt widzenia, trzeba spojrzeć na utwór Szekspira pozbywając się schematycznej ramki, w którą oprawiono bez wyjątku wszystkie jego dramaty. Jest bowiem coś zastanawiającego nie tylko w formie, ale i w tezach "Cymbelina", Coś, co zdaje się świadczyć o wyostrzonym wzroku starego mistrza, wzroku skierowanym na ludzkie słabości. Jest tu zestawienie patosu, drwiny i przysłowiowego szkiełka mędrca - wobec odwiecznych przeciwstawień cnót i wad, miłości i nienawiści, władzy i posłuszeństwa, wojny i pokoju.

Brzmi to nieco pompatycznie. Ale i... przekor­nie, o nawet niekiedy zjadliwie - w ustach człowieka, który pisze ostatnie swoje dramaty.

Myślę, że m. in. te właśnie względy uto­rowały drogę "Cymbelinowi" na scenę Starego Teatru. Zwłaszcza, że twórcą spektaklu stał się jeden z najciekawszych reżyserów i inscenizatorów krakowskich, także w skali ogólnokrajowej - JERZY JA­ROCKI. Pewna dwuznaczność "Cymbelina" w sensie jego artystycznych walorów stwarzała podatny grunt pod równie przekorną, kpiarską wizję przedstawienia, począwszy od przetasowań tekstu, zaś kończąc na: współczesnych, aktualizo­wanych parodiach: życia, teatru i opery.

Na czymże bowiem opiera się pogmatwana akcja sztuki? - Na powiązaniu rzymsko-brytyjskiej historii czasów Cezara ze średniowiecznym tokiem ballady awanturniczo-rycerskiej, mora­litetem w obecności symbolów mitologii - i me­lodrama, jak z filmów amerykańskich. A wszy­stko podlane sosem rubaszności, pikanterii z włoskich opowiadań Boccacia i błazeńskiego trywializmu. Walka o miłość, to pokazowa re­wia cnót. Cnotliwa jest Imogena, córka Cymbe­lina - i cnotliwy jest jej mąż Postumus, wypę­dzony przez króla i królową z kraju - do Rzy­mu, gdzie zakłada się głupawo o cnotę swej żony ze spryciarzem i nikczemnikiem Jachimo, Ten wykorzystuje sytuację i podstępem wygry­wa zakład. Cnotliwi, aczkolwiek w sposób jas­kiniowy są dwaj uprowadzeni w dzieciństwie synowie Cymbelina, żyjący jak pierwotniaki. Świat nikczemności - to królowa, macocha Imogeny, która chciałaby przez nikczemnika-syna - w związku małżeńskim z Imogeną, utrwalić swoją władzę. Wreszcie sam król Cym­belin - to symbol cnoty i... nijakości., Wszystkie odmiany cnoty - zostaną wydrwione przez Szekspira. Ale według obowiązującego w świe­cie elżbietańskim schematu, że zarówno cnoty jak i wady wiążą się z określonymi warst­wami społecznymi. Nagrodą byłby ład i pokój - po wojnie Brytyjczyków z Rzymem i woj­nie cnót z wadami. Sztuka kończy się happy endem tak nieprawdopodobnym, że aż musi bu­dzić refleksje satyryczne. I chyba o to chodziło Szekspirowi, który ośmiesza wszelkie szablony cnót i występków, głupotę i łatwowierność - mity, które zastępują postawy ludzkie. Każe pamiętać o czujności, bo nawet wygrana wojna zamienić się może w nierozważne ustępstwa ze strony zwycięzcy.

Wybrałem tu zaledwie kilka tez, jakie przewijają się przez sztukę - a z któ­rych część została wybornie spreparowana i podana ze sceny przez Jarockie­go. Wprowadził on wyraźne rysy satyryczne do widowiska - posługując się całym arsenałem środków teatru współczesnego i karykatury tra­dycyjnych gatunków scenicznych. Z moralite­tem, kościelno-operowym na czele, misterium i duchami i pirotechniką mitologiczną z jednej strony - zaś z drugiej: pokazem walki wolno-amerykańskiej jako modelu stosowania chwytów niedopuszczalnych w starciach o nagrodę - z pyszną parodią dzisiejszego stylu beatników-synów królewskich - i przewrotną sceną wokal­nego finału. Była to nowoczesna groteska, z trupami posianymi gęsto oraz z dowolnie (acz w zgodzie ze współczesnym zbliżeniem do od­biorcy) przyciętym tekstem.

"Cymbelin" Jarockiego zaczynał się właściwie od IIaktu z odpowiednio wetkniętymi wstaw­kami aktu I i rozbudowaną sceną duchów - podczas, gdy końcowe partie widowiska uległy skrótom i połączeniom. Całość niewątpliwie za­sługuje na uznanie. Spektakl uzyskał b. współ­czesny koloryt celnej i zabawnej (choć niekiedy makabrycznej) satyry moralno-obyczajowej. Stał się eksperymentem w dobrym gatunku. I właś­ciwie mógł uczyć - bawiąc każdego odbiorcę - na swój sposób. Czyli - ryzykowny na oko zabieg z "Cymbelinem" powiódł się teatrowi. Pierwsze skrzypce aktorskie w spektaklu gra­li: Ewa Lassek (Imogena) i Marek Walczewski (Postumus). Wśród długiej listy wykonawców warto wymienić parę groteskowych beatników, Gwideriusza i Arwiragusa (Andrzej Buszewicz i Józef Morgała), Halinę Kwiatkowską i Jerzego Bińczyckiego (Królowa i jej syn, Kloten), Wik­tora Sadeckiego jako Cymbelina oraz Wojciecha Ruszkowskiego (Wróżbita). A w ogóle wszyscy wykonawcy utrzymali dobry poziom gry w sty­lu, narzuconym zabawowo przez reżysera.

Scenografię projektowała Ewa Starowiejska, zaś muzyczną oprawę spektaklu przygotował Włodzimierz Szczepanek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji